Przejdź do menu Przejdź do treści
English version   |   Wygląd Wygląd   |   Zaloguj się
English version   |   Wygląd Wygląd   |   Zaloguj się
Rozmiar czcionki:
Zwiększ rozmiar czcionki
Standardowy rozmiar czcionki
Zmniejsz rozmiar czcionki
Wysoki kontrast:
Włącz tryb biały na czarnym
Włącz tryb żółty na niebieskim
Opcje widoku:
Przełącz na widok szeroki

Menu

Strona główna
  • Strona główna
  • Katalog
    • Wyszukiwanie proste [ALT+1]
    • Wyszukiwanie zaawansowane [ALT+2]
    • Przeglądanie [ALT+3]
  • Rejestracja

Dane szczegółowe książki

Bartolo Longo: Miłosierdzie, które zmienia historię / Illibato, Antonio; Wańska, Monika
  • Opis bibliograficzny Opis
Autorzy
Illibato, Antonio
Wańska, Monika, tł
Tytuł
Bartolo Longo: Miłosierdzie, które zmienia historię
Wydawnictwo
Poznań: Wydawnictwo Rosemaria, 2019
ISBN
9788363110833;9788363110840
Hasła przedmiotowe

Informacje dodatkowe
Brak numeracji stron

Spis treści

pokaż spis treści
Wstęp do wydania polskiego
Wprowadzenie
Od Autora
I. Lata Nauki
Ziemia rodzinna
Rodzina Longo-Luparellich
W Kolegium Pijarów w Francavilli Fontanie
Studia w Brindisi i Lecce
II. W NEAPOLU. CZAS KONFLIKTU MIĘDZY PAŃSTWEM A KOŚCIOŁEM
Studia prawnicze na uniwersytecie
W kręgach spirytystycznych
Ratunek "świętych dusz"
Spotkanie z ojcem Albertem Radentem
Oświeceni duchowni i pobożne kobiety
III. W poszukiwaniu własnej drogi
Powrót do rodziny i małżeńskie plany
W ślad za ojcem Ludwikiem z Casorii
W szpitalu dla nieuleczalnie chorych
Pisać dla "triumfu Królestwa Bożego"
Postanowienie wewnętrznej przemiany
W Trzecim Zakonie Dominikańskim
IV. Od administratora posiadłości ziemskich Do apostoła ubogich
Znajomość z hrabiną De Fusco
W pałacu Cateriny Volpicelli
W Dolinie Pompejańskiej
Ostateczny wybór - szerzyć różaniec
V. Ciężka praca
Katechizować "prymitywnych"
Przyjazd misjonarzy i sprowadzenie obrazu Madonny
Propozycja biskupa z Noli: budowa nowego kościoła parafialnego
Pierwsi ofiarodawcy i zakup gruntu
Wmurowanie kamienia węgielnego
VI. Przygotowania Domu Matki Bożej
Burzliwe początki
Wspaniałomyślny architekt
Zbieranie datków w neapolitańskich kościołach
Wznowienie prac i hojne ofiary
Matka Boża od Plag
W poszukiwaniu rozgłosu
Pierwsze pisma
VII, Przedświt wspaniałego dnia
Odnowiony obraz
Koronacja obrazu
Rachunki i zastrzeżenia biskupa
Modlitwy
VIII. Już nie kościółek, Lecz sanktuarium
Nowy i jeszcze odważniejszy plan
La Campana del Mezzod?"
Dla religijnego i cywilnego rozwoju
"Il Rosario e la Nuova Pompei"
IX. Między gorliwością życia duchowego A niepokojami apostolatu
Śmierć ojców Alberta Radentego i Ludwika z Casorii
Nowe duchowe przewodnictwo
Ślub z hrabiną De Fusco
Podróżując przez Włochy
Biura sekretariatu
X. Narodziny Miasta Maryi
Dworzec kolejowy, urząd pocztowy, centrum historyczne
Oszczędne domy robotnicze i usługi publiczne
Pielgrzymi w Pompejach
Dekorowanie Sanktuarium, tron, ołtarz
Uroczystości w maju 1887 roku
XI. Rozkwit dzieł
Żeński sierociniec
Wielbiciele, przyjaciele i kilku oszczerców
Poświęcenie Sanktuarium
Przytułek dla dzieci więźniów
XII. Ukończenie Dzieła
Kardynał opiekun
Dekret Kongregacji ds. Obrzędów
Biografia Bartola Longa
Córki Różańca z Pompejów
Podarowanie Sanktuarium papieżowi i budowa fasady
XIII. Ostatnie dziesięciolecie XIX wieku
Nowy kościół parafialny 221 Dominikanie w Sanktuarium
Członkowie Kongresu międzynarodowej prasy w Pompejach
Uroczystości w 1900 roku
W sprawie zdefiniowania dogmatu o Wniebowzięciu
XIV. Od Leona XIII do Piusa X
Administracja Sanktuarium
Rachunki i sprawozdania
Duchowieństwo Sanktuarium
Nowy papież
XV. Przeniesienie praw na rzecz papieża
Wspólnota dominikańska i Założyciele
Dekret z 23 grudnia 1904 roku
Najsmutniejsze czternaście miesięcy
Donacja
XVI. Nowy porządek pompejańskiego dzieła
Założyciel i Delegat Papieski: szczery szacunek i różnica poglądów
Bracia Szkół Chrześcijańskich
Dominikanie opuszczają Pompeje
Dla córek więźniów
Budowa dzwonnicy
Przyjaciele i pisma okresu dojrzałości
XVII. Bartolo Longo w wieczności
Świadectwa
Duchowość
Śmierć hrabiny Marianny De Fusco
Pobożna śmierć
Proces beatyfikacyjny
Podsumowanie działalności
O Autorze
Publikacje pompejańskie w języku polskim


WSTĘP DO WYDANIA POLSKIEGO
Jesteśmy niezmiernie wdzięczni Papieskiemu Sanktuarium Królowej Różańca Świętego w Pompejach za możliwość wydania wyjątkowej biografii fundatora Sanktuarium, Bartola Longo, napisanej przez Antonia Illibata. Błogosławiony Bartolo towarzyszy naszemu Wydawnictwu od samego początku istnienia, kiedy w 2010 roku wydaliśmy jego dzieło "Cuda i łaski Królowej Różańca w Pompejach". Przez kolejne lata opublikowaliśmy inne jego pisma, szereg materiałów prasowych na temat Błogosławionego i jego dzieł, a także dwa filmy o jego życiu.
Niniejsza książka jest jakby ukoronowaniem naszej działalności, mającej na celu szerzenie czci Bartola Longo, a jednocześnie zamknięciem poświęconej mu serii wydawniczej, przybliżającej polskiemu czytelnikowi tego wybitnego człowieka oraz jego niezwykłe dzieła miłosierdzia skupione wokół Sanktuarium w Pompejach.
Ta wnikliwa biografia, w której autor dokładnie analizuje przekazy historyczne, pozwala rozwiać wątpliwości i niejasności dotyczące życia Błogosławionego. Dodatkowo rozszerza wiele wątków, które pomija on w "Historii sanktuarium w Pompejach" ze względu na skromność lub niełatwe doświadczenia i próby, jakie spotkały go także ze strony Kościoła.
Dzięki niniejszej biografii Bartola Longo mamy szansę poznać tego wybrańca Maryi, propagatora różańca i nowenny pompejańskiej, dzłowieka wielkiego miłosierdzia. Poznać aby móc go naśladować na miarę własnych możliwości.
Bartolo był tytanem wiary i tworzył gigantyczne dzieła Boże. Skąd brał się jego zapał i siły do pracy apostolskiej, kiedy wszystkie drzwi wydawały się zamknięte? - Odpowiedzią jest pełne zaufanie Bożej Opatrzności. "Kto szerzy różaniec ten nie zginie". Ta przewodnia myśl życiowa Bartola Longo może być mottem każdego z nas. Bądźmy ludźmi zaufania: Bożej Opatrzności i Maryi. Nieśmy miłosierdzie na świat, tak jak czynił to nasz patron, Bartolo Longo, wzór dla świeckich katolików modlących się różańcem.
Wydawca

WPROWADZENIE
W wprowadzeniu do książki zwyczajowo wysuwa się na pierwszy plan aspekty literackie albo, w szerszym rozumieniu, kulturowe i społeczne. Z tej perspektywy praca księdza Antonia Illibata - Bartolo Longo. Miłosierdzie, które zmienia historię - posiada odpowiednie właściwości, by stać się nowym i decydującym punktem odniesienia dla nadzwyczajnych ludzkich i kościelnych spraw Założyciela oraz wyjątkowej i niepowtarzalnej historii miasta, w której poczucie miłosierdzia stało się jego kamieniem węgielnym a modlitwy
osoby świeckiej stały się pomnikami wiary.
Jak cud tego rodzaju był możliwy, nie jest w stanie wytłumaczyć ani dzieło literackie, ani socjologiczne studium czy też profil biograficzny bohatera, w szczególności, jeśli takie aspekty są uwzględniane osobno, jako odrębne rozdziały jakiejś historii. Lecz jeśli każdy z tych elementów, ujętych w fabułę zręcznego i solidnego tekstu, działa w szerszym kontekście, mając na celu stworzenie spójnego pełnego obrazu, to sens tego przedsięwzięcia staje się jasny.
Bartolo Longo i odludne ziemie Doliny Pompejańskiej musieli się spotkać i dać życie opowieści, trwającej historii, której nie tylko śladów nie przestaniemy nigdy szukać, ale także zwykłych wskazówek, małych kroczków wielkiej drogi, na której dziś mamy wszyscy szczęście żyć i którą kroczymy.
Jednak wartość nowej publikacji i ogromnego trudu księdza Illibata nie jest kolejnym krokiem naprzód, ale przywraca historii prawdziwą osobowość błogosławionego Adwokata z Salento, bohatera społeczeństwa i katolicyzmu swoich czasów, jak sam Autor stwierdza we wstępie. To, co byłoby i jest już wielkim osiągnięciem, niemal zanika w obliczu całościowego znaczenia, które słusznie, powiedziałbym koniecznie, przypisywać należy dziełu tego rodzaju.
Mamy do czynienia z książką, która ma już za sobą ważną historię, ponieważ trzytomowe dzieło księdza Illibata, wydane w latach 1996, 1999, 2002 pod tytułem Bartolo Longo. Un cristiano tra Otto eNovecento - wyznaczyło punkt zwrotny w dziedzinie biografii Longa. Dzieło było rezultatem inwentaryzacji i starannego uporządkowania imponującego archiwum Longa, rozpoczętych w 1981 roku. Rok później pierwszy historyczny kongres Bartolo Longo oparty na gruncie bezstronnego dociekania historycznego, skupił swoją uwagę nie tylko na postaci Błogosławionego, ale także na najbliższych mu osobach, a więc najbardziej zaangażowanych w jego posłannictwo wiary i miłości. Była to przede wszystkim małżonka, hrabina Marianna Farnararo De Fusco, współzałożycielka pompejańskiego dzieła. Następnie pod redakcją Autora niniejszej publikacji, w 1986 roku ukazało się dzieło L'archivio Bartolo Longo. Guida-Inventario, kluczowy instrument usprawniający badania nad życiem Założyciela, historią Sanktuarium oraz narodzinami "Nowych Pompejów".
Z tej serii badań i osiągnięć wyłania się sens ogólny: dorobek księdza Illibata, zwłaszcza po opublikowaniu tej ostatniej pracy, musi być postrzegany jako summa pompejańskiego dzieła. To streszczenie, które objaśnia i opowiada osobistą historię apulijskiego adwokata, a także podsumowuje to wszystko, co udało mu się osiągnąć z pomocą wielu osób w Dolinie Pompejańskiej. Dzięki niemu ciągle żywotne są bieżące sprawy i wspomnienia, wiadomości i historia, wiara i kultura: kultura prawdziwa, ponieważ poprzez dzieła nadal ożywia wspólnotę, która wszystko zawdzięcza Maryi, a znak Dziewicy Różańca nosi w duszy i w pomnikach swojego życia.
Ta nowa, ogromna praca księdza Illibata jest zatem kamieniem milowym w historycznym dziele porządkowania, które od półek archiwum prowadzi do stron książki, a dotyczy życia "Nowych Pompejów" i ich Założyciela.
Otrzymujemy w darze dzieło, które zasługuje przede wszystkim na słowa podziękowania, pochodzące z wdzięcznego serca Pasterza, który, jak nigdy wcześniej, czuje, że reprezentuje i daje głos całemu swojemu Kościołowi.
Dziękuję, ponieważ to dzieło czyni bogatszym cały pompejański Kościół.
Dziękuję, ponieważ czyni go bardziej świadomym swojej nadzwyczajnej historii.
Dziękuję, ponieważ pomaga mu odkrywać swoje najbardziej wyjątkowe powołanie.
Tommaso Qaputo
zArcybiskup-Prałat w Pompejach (¦Delegat Papieski w Sanktuarium

OD AUTORA
Niniejsza praca pojawiła się po raz pierwszy w trzech tomach, wydanych w latach 1996-2002, pod tytułem Bartolo Longo. Un cristiano tra Otto e Novecento. Opracowania Bartolo Longo e il suo tempo przedstawione przez wybitnych uczonych na zjeździe naukowym, który odbył się w dniach 24-28 maja 1982 roku, wyznaczyły punkt zwrotny w zakresie badań dotyczących Longa. Przy tej okazji, choć porządkowanie archiwum założyciela pompej ańskiego sanktuarium było wówczas w toku, po raz pierwszy doszło do historyzacji biografii Bartola Longa. Następnie systematyzacja całego dziedzictwa dokumentacyjnego, z którego zdałem sprawę w książce L'archivio Bartolo Longo. Gudia-Inventario opublikowanej w Neapolu w 1986 roku, potwierdziła w pełni jego znaczenie nie tylko dla znajomości biografii Błogosławionego, lecz także dla budowy sanktuarium, powstania i rozwoju nowego miasta Pompejów. Istotne znaczenie miały także świadectwa Adwokata, które rzucają światło na problem przestępczości i zainteresowanie światem więziennym; korespondencja z więźniami, kapelanami i dyrektorami zakładów karnych, z ludźmi polityki i nauki, z osobistościami kurii rzymskiej i wieloma innymi osobami. W przeszłości przeprowadzono badania na temat rożnych aspektów życia Longa, a obecnie można podjąć pracę biograficzną, która sięgałaby poza wąskie granice rodzimych stron.
Dzieło, także ze względu na bogatą niewydaną dokumentację, na której się opierało, zostało dobrze przyjęte. Gabriele De Rosa napisał, że była to pierwsza biografia, "którą można określić jako historyczną, bez hagiograficznych ustępstw, rozcieńczoną wieloma "słyszano", jakie do tej pory towarzyszyły studiom dotyczącym Longa". Jak zauważył, właśnie ze względu na brak historycznego tła w dotychczasowych biografiach, Bartolo Longo był przedstawiany jako abstrakcyjna postać albo najwyżej jako osoba zaangażowana w wiele małych, skromnych lokalnych historyjek, jakie kiedyś obfitowały w klerykalnej publicystyce do tego stopnia, że gubiły w końcu motywy i duchowość Błogosławionego". W ostatniej dekadzie nie zabrakło przyjaciół, którzy poradzili mi, bym podsumował wyniki moich badań dla wygody tych, którzy nie będąc profesjonalnymi badaczami, z różnych powodów są zainteresowani posiadaniem pewnych informacji na temat założyciela i początków Sanktuarium oraz nowego miasta w dolinie Wezuwiusza. To czytelnicy, na których zwróciłem wówczas zbyt małą uwagę i od których otrzymałem później prośby. Niniejszy tom odnosi się zatem do tego, co napisałem w latach 1996-2002, ale ma inne przeznaczenie i bardziej przystępną formę.
Obserwowałem też prace, które ukazały się w ostatnich piętnastu latach, nie wszystkie o jednakowej wartości. Niektóre interesujące opracowania, mam tu na myśli przede wszystkim Michelego Mielego i Pietra Borzomatiego, można przeczytać w aktach Kongresu Historycznego Bartolo Longo alle soglie delDuemila, które zostały wydane w dwóch tomach w 2001 roku. Nowe badania rozpoczęli w ostatnich latach Antonella Bianchi i Claudio Spina, a opublikowano je w eseju Bartolo Longo. Un manager tra organizzazione e santitd, ks. Ivan Licinio jest autorem dzieła Caro amico santo ti scrivo, a Ada Ignazzi autorką książki Marianna Farnararo De Fusco. Są to analizy, które jeśli znajdą kontynuatora, mogłyby otworzyć nowe horyzonty. Niektóre dokumenty znalezione w Archiwum Służebnic Najświętszego Serca Cateriny Volpicelli i w Historycznym Archiwum Diecezjalnym w Neapolu pozwoliły później sprecyzować kilka dat i rzucić nowe światło na okoliczności towarzyszące małżeństwu Longa z hrabiną Marianną De Fusco. Dlatego też studia nad Longiem mają przed sobą, jak sądzę, jeszcze długą drogę. W związku z tym wymowna jest nota bibliograficzna w przypisie do Longo Bartolo, wzorowo opracowana przez Marilenę Ferraris dla Dizionario Biográfico degli Italiani.
Decyzja o częściowej zmianie tytułu nadanego poprzednio tej pracy wiąże się z chęcią pilnego zwrócenia uwagi czytelnika na podstawowy aspekt wielowymiarowej osobowości Bartola Longa - człowieka żarliwej modlitwy i gorliwej aktywności. Nie był ekonomistą ani zawodowym działaczem społecznym, a jednak miał wyczucie zmian, jakie zaszły w społeczeństwie, z którymi osoba wierząca nie mogła się nie liczyć. Dzięki swojej przenikliwości - w latach, gdy konflikt między Kościołem a państwem dręczył sumienia osób duchownych oraz szczerze wierzących ludzi polityki - połączył bezwarunkową wierność Kościołowi i papieżowi z posłuszeństwem włoskiemu państwu. Decyzja Bartola Longa o wykorzystaniu inteligencji i woli w służbie dobra znalazła tak żyzny grunt dla pompej ańskiego dzieła, że uczyniła z niego bohatera społeczeństwa i katolicyzmu jego czasu.
Przekazując książkę do druku, pragnę wyrazić moją wdzięczność wielebnemu Tommasowi Caputowi, arcybiskupowi-prałatowi w Pompejach, który z niezwykłą życzliwością zachęcił mnie do podjęcia twórczego wysiłku. W taki sam sposób chciałbym podziękować ks. Ivanowi Liciniowi, prezbiterowi Prałatury w Pompejach, za cierpliwość w technicznym opracowaniu tekstu oraz panom Raffaelowi Oreficemu i Antoniowi Maiellemu za współpracę podczas przygotowywania dodatku ikonograficznego.
Antonio Illibato


ROZDZIAŁ I
LATA NAUKI

ZIEMIA RODZINNA
Latiano, położone wzdłuż drogi, która łączy Taranto z Brindisi, w pierwszych dziesięcioleciach XIX wieku było jednym z wielu miasteczek zanurzonych w zieleni wsi apulijskiej, gdzie wciąż widoczne były ślady historii feudalnego poddaństwa. Ludność, która zdaje się liczyła nie więcej niż cztery tysiące dusz, żyła niemal całkowicie z rolnictwa: zboże, warzywa, winnice, gaje oliwne i drzewa owocowe, przede wszystkim figowce, stanowiły główne zasoby wioski. Uzyskanie plonów z nieurodzajnych pól było wynikiem ciężkiej pracy ludzi, zmuszonych zmagać się z zacofaniem, biedą i potrójną plagą tamtych czasów: epidemiami cholery i dżumy, głodem oraz wojnami. Nie bez powodu Kościół w litanijnej modlitwie zawarł w jednym błaganiu trzech potężnych wrogów: Panie, modlił się lud Boży, wy baw nas od dżumy, głodu i wojny. Szczególnie zagrażało ludziom widmo głodu, gdyż niskie plony, wyniszczone mrozem i gradem, nie były rzadkością. Trudny żywot miał apulijski chłop, który prawie zawsze mieszkał z dala od swojego miejsca pracy i dlatego zmuszony był wychodzić o świcie, by wrócić do domu, kiedy słońce już zaszło. Wieś, pisano, stanowiła rodzaj "ogromnego warsztatu, otwierającego o wschodzie słońca bramy na oścież dla około miliona mężczyzn, kobiet i dzieci, którzy wracali do miasta o zachodzie".
Robotnik tego warsztatu, z mizerną pensją, z trudem był w stanie ubrać się i utrzymać własną rodzinę. Apulijscy chłopi, zauważał w 1839 roku Luca De Samuele Cagnazzi, "mają za codzienny pokarm bochenek i jedną trzecią chleba, które jedzą z wodą, solą i oliwą. Wspomniane pożywienie jest uboższe niż to, które mieli starożytni służący łańcuchowi zajmujący się rolnictwem". Diecezja Oria, kiedy miały miejsce przedstawione tu zdarzenia, była jednym z licznych, małych, diecezjalnych okręgów Królestwa.
Wydarzenia ostatnich lat XVIII wieku i pierwsze piętnaście lat XIX wywarły głęboki wpływ na ekonomię i życie ludności. Kiedy 23 stycznia 1799 roku została ogłoszona Republika jakobińska, również Latiano wzniosło drzewo wolności. W latach następnych wiele miasteczek diecezji Oria, wśród nich Francavilla Fontana i Manduria, zostało zmuszonych do okazania gościnności francuskim oddziałom okupacyjnym, pomimo niechęci biskupa i ludu, zaniepokojonych negatywnymi moralnymi i ekonomicznymi konsekwencjami. Zarządzenia francuskich władz dotyczące likwidacji zakonów religijnych, postępowania w sprawach małżeńskich oraz wprowadzenia rozwodu, preferencji dla prawdziwych szkół wyższych, już nie seminariów, zostały dobrze przyjęte przez mieszczańskie kręgi intelektualne, ale nie spotkały się z zadowoleniem biskupów oraz duchowieństwa troszczącego się o ludność.
Zycie duchowe społeczności Latiano znalazło swój punkt ciężkości w parafii Matki Bożej Śnieżnej, która w oczach wiernych jawiła się wciąż jako centrum życia sakramentalnego i tradycyjne miejsce praktyk religijnych. Matka Boża Śnieżna z Latiano była odpowiedzialna za dobra wspólne i sprawowała opiekę nad duszami. Duchowieństwo, pisał pewien uczony z dobrym historycznym zacięciem, "czuło się idealnie zintegrowane z ogólnym życiem wiejskiej ludności: jego kapłańska godność znikała za wieloma obowiązkami, także ręcznymi, którym duchowny musiał podlegać jako użytkownik kontyngentu przydzielonego mu przez zgromadzenie uczestników.
Kiedy nie oddawał w dzierżawę swojej części osobom trzecim, on sam, razem ze swoją rodziną, pracował na polu. Wstawał wczesnym rankiem i, w zależności od pory roku, kopał motyką, orał, dostarczał plony, nabierał siano na widły". Od tych warunków nie uchylało się duchowieństwo z Latiano. 7 maja 1837 roku biskup Giandomenico Guida, w liście skierowanym do nuncjusza Gabriela Ferrettiego, skarżył się, że miejscowi księża oprócz tego, że rzadko uczęszczali do parafii, nie zajmowali się też wiernymi, ponieważ "poświęcali się negocjacjom, odwiedzając bazary i targi, inni pobieraniem czynszu od rolników lub doglądaniem wsi". Nie brakowało też tych, którzy "oddawali się lubieżnemu życiu oraz pijaństwu".
I ciągnął dalej,"uciekali się do mnie po pomoc; pisali do mnie, skarżąc się, że lud nie miał kultury, a ludzie umierali bez sakramentów oraz bez opieki i pomocy w chwili śmierci".
Surowy osąd najprawdopodobniej był także owocem trudnych stosunków między biskupem a jego księżmi, wystarczająco jasno jednak oddał "ogólną charakterystykę" ówczesnego duchowieństwa. Pomimo tego plebs Dei niedużego apulijskiego centrum był ożywiany głębokimi uczuciami miłosierdzia i, poza wyjątkami, zachowywał dobre obvczaje. Znakiem pobożności ludu był kult świętej patronki Małgorzaty męczennicy, dla której administracja miejska wzniosła w latach trzydziestych nowy ołtarz w głównej parafii i zastąpiła płótno przedstawiające świętą dobrej jakości drewnianą statuą.
Żywe było też pielgrzymowanie mieszkańców Latiano do małego S. Maria di Cotrino, położonego u bram miasteczka, oraz gorliwe uczestnictwo w pobożnej praktyce dziewięciu sobót w przygotowaniu na święto Matki Bożej.

RODZINA LONGO-LUPARELLICH
W centrum zabudowań, na obecnej ulicy S. Margherity numer 51, mieszkali Longowie, rodzina o szlacheckich korzeniach, która cieszyła się szacunkiem ze względu na majątek, ponieważ posiadała ziemie i warsztaty oraz pałac w centrum miasteczka, a także z uwagi na prestiż klasy społecznej, do której należała. Rodzinnego majątku dorobił się Angelo Longo, dziadek Błogosławionego, który był sumiennym zarządcą rozległych posiadłości markiza Vincenza Marii Imperialego. Obdarzony talentem ekonomicznym, pomnożył swoje oszczędności poprzez umiejętne wykorzystanie ziem, inwestycje w zakup domów oraz pól. Dzięki temu mógł posłać dzieci na studia i zapewnić im możliwość nauki zawodu, a córkom zawarcie dobrych małżeństw. Dał im tez głębokie religijne wychowanie.
Niewiele wiadomo o synu Bartolomeu, ochrzczonym w parafii wLatiano 5 lutego 1798 roku, który w dokumentach cywilnych jest nazwany "właścicielem", podczas gdy księgi parafialne z większą precyzją informują, że był doctorphysicusjego syn w dojrzałym wieku znany przez wszystkich pod imieniem Bartolo, wspominał ojca jako człowieka miłosiernego, w którym wspaniale łączyły się kultura, dobroć oraz altruizm. Po tym, jak został wdowcem po Vmcenzy Crispino, z którą nie miał potomstwa, 16 października 1833 roku poślubił Antonię Luparelli, która ukończyła akurat piętnaście lat. Rodzina Luparellich była jedną z najbardziej znanych w Mesagne. Ojciec Antonii, o liberalnych poglądach, sprawował urząd sędziego w swoim mieście, lecz w 1821 roku został zmuszony do podania się do dymisji z powodu wychwalania Konstytucji.
Z rodziny o liberalnych poglądach pochodziła również matka Antonii. W każdym razie, mimo młodego wieku, nie ma żadnych wątpliwości co do ludzkiej i chrześcijańskiej dojrzałości Antonii Luparelli, która przekazała dzieciom solidne chrześcijańskie wychowanie, połączone z silnym poczuciem moralności. Z ich związku małżeńskiego 7 marca 1839 roku narodziła się dziewczynka. Otrzymała to samo imię, co babka ze strony ojca: Rosa. Dwa lata później, 10 lutego 1841 roku, o godzinie czwartej nad ranem, rodzina została uszczęśliwiona przyjściem na świat chłopczyka, który na chrzcie odprawionym następnego dnia w kościele parafialnym Matki Bożej Śnieżnej otrzymał imiona Bartolomeo Vincenzo Romualdo Maria. Następnie urodzili się Alceste, Lucio i Angelo. Ten ostatni zmarł w wieku niemowlęcym. Zwyczaj nadawania noworodkom imienia "Maria" był bardzo rozpowszechniony na Terra d'Otranto i małżonkowie Longo-Luparelli nie uczynili wyjątku; imię Marii nadali również synowi Angelowi.
Zachowana dokumentacja na temat dzieciństwa Bartola Longa jest raczej skąpa. Oddanie Matce Bożej, które było w nim szczególnie żywe, z całym prawdopodobieństwem przejął jako dziecko od rodziny. Oczywiście, wziąwszy pod uwagę ówczesne zwyczaje i środowisko rodzinne, tego oddania nie można nie przełożyć na formuły i gesty, które wykształciły liczne pokolenia dzieci południowych Włoch. Nic więc dziwnego, że jego rodzice, a zwłaszcza matka, nauczyli chłopca robienia znaku krzyża i odmawiania Zdrowaś Maryjo. Wydaje się także pewne, że mały Bartolo czy Bartolino, jak zwykle nazywali go krewni i przyjaciele, był dzieckiem obdarzonym niemałą żywotnością i niestroniącym od pewnych wybryków.

W KOLEGIUM PIJARÓW W FRANCAYILLI FONTANIE
Tak jak dla innych dzieci, również dla Bartola nadszedł czas, by pójść do szkoły. Rodzice, zważywszy na swoje świetne warunki ekonomiczne, chcieli, aby była na wysokim poziomie. Jednak w praktyce możliwości wyboru stawały się w tym czasie nadzwyczaj ograniczone. Norma ustanowiona w Statutach z 14 lutego 1816roku zakładała, że każda gmina, z wyjątkiem niektórych głównych, musi posiadać "jedną lub więcej szkół podstawowych, zarówno dla chłopców, jak i dziewcząt, gdzie naucza się czytania i pisania, katechizmu religijnego, elementów arytmetyki oraz sztuk niewieścich".Tak mówił tekst prawa, ale rzeczywistość była zupełnie inna. Seria zebranych notatek, jakoby przez Ferdynanda II w 1842 roku, by lepiej śledzić pracę Rady Ministrów, przedstawia ponury obraz poziomu ówczesnego szkolnictwa: "Szkoły podstawowe są wszędzie w stanie upadku. Wiele z nich jest zamkniętych przez większą część roku. Spora liczba posiada niewielu uczniów, jak domy z zabawkami; mało jest dobrze zarządzanych".
Małżonkowie Longo-Luparelli, którzy zgodnie z powszechnym zwyczajem panującym w ówczesnych szlacheckich i mieszczańskich rodzinach powierzyli córeczkę Rosę benedyktyńskim zakonnicom z Ostuni, dla Bartola przyjęli podobne rozwiązanie i wybrali dla niego kolegium w Francavilli Fontanie. Prowadzili je mnisi z Zakonu Szkół Pobożnych, któremu reskrypt Ferdynanda II w lipcu 1841 roku przyznał prestiżowy tytuł Real Collegio Ferdinandeo.
W pierwszej połowie dziewiętnastego wieku kolegium było wciąż postrzegane jako rodzaj drugiej rodziny, w której chłopiec znajdował przestrzeń do zdrowego i zrównoważonego wzrostu. Wychowankowie szkoły oprócz nauki zajmowali się także obowiązkami religijnymi, doskonaleniem dobrych manier i poprawnych stosunków społecznych, począwszy od tych z własnymi rodzicami. Zestaw dość ograniczonych reguł miał sprawić, że uczeń, który wkraczał do kolegium w dzieciństwie, wychodził z niego jako młody, wykształcony człowiek, dobrze wychowany i gotowy do funkcjonowania w społeczeństwie.
Francavilla Fontana, którą Bartolo Longo wspominał zawsze z nostalgią jako swoją drugą ojczyznę dzięki otrzymanemu tam moralnemu i intelektualnemu wychowaniu, ze względu na żyzność gleby i czystość powietrza była uznawana w tamtych czasach za jedną z najszczęśliwszych gmin na Terra d'Otranto. Zamieszkana w trzech czwartych przez rolników, zachowywała wciąż zwyczaje i tradycje typowe dla południowych miasteczek z gospodarką rolną, z których każdego ranka ludzie wyruszali na pole z narzędziami na barkach, a wracali do domów, kiedy słońce znajdowało się już za horyzontem. Bieda i brak pracy zmuszały każdego roku tłumy ludzi do oddalenia się od własnej ziemi, by uprawiać pola Brindisi lub Terry d'Otranto.
Kolegium, do którego mały Bartolo Longo został zaprowadzony w ostatnich miesiącach 1847 roku, było przestronnym budynkiem z wewnętrznymi dziedzińcami i krużgankami. U boku znajdował się piękny barokowy kościół pod wezwaniem św. Sebastiana, zwieńczony wysoką kopułą, wzniesioną w pierwszych dziesięcioleciach XVIII wieku. Tu chłopcy mieli możliwość modlić się przy akompaniamencie melodyjnych osiemnastowiecznych organów, podczas gdy w wielkim refektarzu mogli podziwiać wspaniały obraz ze szkoły weneckiej, przedstawiający Ostatnią Wieczerzę. Według tego, co napisał miejscowy historyk, Pietro Palumbo, instytut liczył "ponad stu uczniów wewnętrznych, w większości pochodzących z Apulii i Basilicaty, którym było udzielane dość szerokie nauczanie, zważywszy na czasy". Z drugiej strony, przywrócenie zakonów religijnych, po bolesnych doświadczeniach napoleońskiej nawałnicy, i odnowienie życia zakonnego, które było głównym powodem zmartwień Piusa IX, pozytywnie wpłynęły na tendencje edukacyjne internatów prowadzonych przez zakonników w Królestwie Obojga Sycylii.
"Czas nauki jest nienaruszalny, tak samo jak czas modlitwy", głosił regulamin opracowany w celu pomocy młodzieńcowi w nabyciu godności osobistej, która ułatwi mu drogę w społeczeństwie poprzez opieranie się na własnych zdolnościach, a nie na wykrętach. "Każdy będzie zmierzał do postępu w wiedzy zgodnie z własnymi siłami, naukę będzie miał za miłą, nie upokorzy się zastępowaniem własnych wypracowań wyproszonymi od innego kolegi: takie przewinienie sprawi, że jeden będzie miał w pogardzie drugiego, jako jednoznacznego zwolennika lenistwa innych". "Cnota i honor" powinny kierować uczniami, a nie strach przed karą.
W edukacji religijnej uczniów ważne miejsce zajmował kult Matki Bożej. W ciągu roku szkolnego obchodzono rozmaite maryjne święta, które były starannie przygotowane, z triduum i nowennami. Odmawiano pierwsze nieszpory Najświętszej Maryi Panny oraz całe "nabożeństwo" w dniu święta. Nie brakowało przy tej okazji słowa nauczyciela: "by nie zapominać - zalecał - codziennie wpajać uczniom pobożność wobec Najświętszej Dziewicy"; nasz Założyciel, ciągnął, widząc w ostatnich lata życia swój instytut "niemal zniszczony wyrafinowaną złośliwością demona", polecił swoim zakonnikom odmawiać codziennie różaniec. Program nauczania przewidywał trzy lata szkoły podstawowej i siedem lat szkoły średniej, w której większość stanowiły nauki humanistyczne. Nauczano zatem gramatyki, składni, stylistyki i literatury włoskiej, łaciny oraz greki. Te ostatnie zajęcia przewidywały ćwiczenia z pisania wypracowań "prozą i wierszem; krytyczną analizę klasycznych pisarzy i poetów; tłumaczenia jednych i drugich". Nie zaniedbywano też nauczania historii Żydów, historii Włoch i historii powszechnej, zintegrowanej z pojęciami chronologii, numizmatyki, heraldyki, dyplomatyki i epigrafiki, a zgodnie z tradycją scholastyczną Ojców Szkół Pobożnych, również nauczania arytmetyki, geometrii, trygonometrii, geografii, fizyki i astronomii. Nie pomijano wreszcie udzielania lekcji francuskiego lub innego języka, gimnastyki, kaligrafii, muzyki oraz rysunku. Ukoronowaniem szkolnych nauk była lekcja religii, która dzieliła się na dwa trzyletnie okresy, kiedy były przewidziane odpowiednio przedmioty: "Podstawy doktryny chrześcijańskiej"! "Deklaracja doktryny chrześcijańskiej", a w okresie czteroletnim "Katechizm". O nauczycielach Longa wiadomo niewiele. Dostępne informacje podają, że jego wykładowcą literatury greckiej i łacińskiej był o. Ferdinando Ferrara, zasłużony dla swojego zakonu ze względu na zakup budynku na placu Donnareginy w Neapolu, gdzie siedzibę znalazł instytut Józefa Kalasancjusza, oraz dzięki odkupieniu wspaniałego gmachu szkoły z internatem Gliceria Landrianiego di Portici. Innym jego profesorem był o. Salvatore Nisio, młody wówczas ksiądz, ale już bardzo ceniony nauczyciel. Pobożny i gorliwy zakonnik będzie później piastować stanowisko przełożonego prowincji i stanie się aktywnym współpracownikiem kardynała Sista Riaria Sforzy, przez którego 3 października 1875 roku został wyświęcony na biskupa gminy Ariano Irpino. W czerwcu następnego roku zły stan zdrowia zmusił go do porzucenia duszpasterskiego zarządzania diecezją i powrotu do współbraci z Neapolu, gdzie był doceniany jako mądry kierownik duchowy.
Po zdaniu egzaminów 25 czerwca 1857 roku Bartolo uzyskał "pierwszy stopień zaliczenia", dzięki któremu został "dopuszczony do egzaminów na stopnie naukowe na jakimkolwiek wydziale i do nauczania podstaw gramatycznych". Wydział Literatury i Filozofii 4 lipca wydał mu odpowiedni "blankiet", a 12 lipca Bartolo złożył przysięgę w obecności rektora kolegium, o. Angela Domenica Della Corte. Z uzyskanym dyplomem miał przed sobą otwartą drogę do nauczania i na uniwersytet.
Kiedy wrócił do rodziny, zastał tam ojczyma Giovanniego Campiego, którego wdowa Antonia Luparelli poślubiła 22 listopada 1853 roku. Pochodził z Mesagne i wykonywał zawód adwokata. Z tego małżeństwa urodzili się już Vincenzina, Giovanni, Maria, a kilka lat później przyszła na świat Angelina. Jak podają pewne informacje z archiwalnych dokumentów, nie zabrakło nigdy harmonijnej zgody między członkami rodziny, w której panowały uczynność i altruizm wśród dzieci z pierwszego oraz drugiego małżeństwa.

STUDIA W BRINDISI I LECCE
Uzyskany dyplom otwarł przed Bartolem drogę do nauczania, lecz rodzina musiała zadecydować się na to, by pozwolić mu kontynuować studia w celu uzyskania wyższego wykształcenia. Został zatem wysłany na naukę u prywatnego nauczyciela w pobliskim Brindisi. Przy wyborze miasta, gdzie miały być kontynuowane studia, z całym prawdopodobieństwem ważne były bariery, jakie rząd Burbonów stawiał studentom z prowincji, którzy decydowali się udać na uniwersytet w stolicy. Nie było łatwo otrzymać "kartę pobytową", którą wydawano za wcześniejszą zgodą komisarza policji. Obowiązywał wciąż dekret z 2 kwietnia 1857 roku, który, oprócz ponownego wprowadzenia dawnego zakazu, ograniczającego swobodny wstęp do Neapolu studentom z prowincji, stanowił, że tylko miejscowi z prowincji Neapol i Terra di Lavoro mogli zdawać egzaminy na uniwersytecie w Neapolu na wszystkie stopnie doktoranckie. Dla pozostałych miejscem egzaminów miało być jedno z liceów w rodzimej prowincji.
To niemal pewne, że między końcem 1858 roku a początkiem następnego Bartolo przeniósł się do miasta na wybrzeżu Apulii, gdzie doskonalił się w dyscyplinach filozoficznych i literackich pod kierunkiem kanonika Giustina Minunniego. Nie wiadomo, czy udał się do Brindisi z zamiarem rozpoczęcia studiów literackich czy o charakterze prawnym, by oddać się potem wykonywaniu zawodu adwokata. W każdym razie był zdecydowany podjąć studia uniwersyteckie. Faktycznie 24 września 1859 roku zdał egzamin z filozofii w prestiżowym Real Collegio S. Giuseppe di Lecce. Instytut wyposażony był, między innymi, w bibliotekę zasobną w trzy tysiące woluminów i w "laboratorium fizyki", które kilka lat wcześniej zostało wzbogacone w nowy sprzęt podarowany przez profesora Oronza Gabriela Costę. W lutym 1858 roku w Real Liceo znajdowały się katedry prawa cywilnego i karnego, historii naturalnej, chemii, farmacji, wstępu do praktyki i praktyka z obszaru medycyny i medycyny sądowej, anatomii i fizjologii, chirurgii i agronomii.
Po powrocie do rodziny na wakacje Longo podjął ostateczną decyzję co do własnej przyszłości. Żywa inteligencja i łatwość wypowiedzi pasierba musiały przekonać adwokata Campiego do skierowania go na drogę adwokatury. W związku z tym trzeba było go posłać na uniwersytet w stolicy, gdzie obok nauczycieli przeciętnych byli wartościowi, a także naukowcy cieszący się europejską sławą. Mimo że łatwo było myśleć o uczelni wyższej, to wydarzenia ostatnich miesięcy w Neapolu, podpowiadały, by trzymać się od niego z daleka. Wydaje się, że do wysłania młodzieńca do Neapolu zniechęciła adwokata Campiego odpowiedź starego przyjaciela, pułkownika Felicego Wochingera, którego poprosił o opinię. "Nie puszczajcie go - miał odpowiedzieć starszy oficer - i dziękujcie Bogu, że znajdujecie się daleko od tego piekielnego tańca wywołanego przez rewolucję".
Wyłączając Neapol, nie pozostawało nic innego jak Lecce, miasto, któremu prestiżowa przeszłość i bogata tradycja studiów nadawały naturalne powołanie kulturowe. W stolicy Salento, takjak w innych miastach Królestwa, rozkwitały w tamtych latach prywatne studia na dobrym poziomie. W szkołach, jak wspominać będzie Francesco De Sanctis, nauczycielom nie pozwalano spoczywać na laurach. W prywatnej praktyce miała miejsce indywidualna opieka wykładowcy nad uczniem, w przeciwieństwie do tego, co działo się na uniwersyteckich salach. Nie było tam siedzącego na fotelu profesora i tłumu anonimowych studentów, zajmujących miejsca w ławkach i zmuszonych do bezkrytycznego wysłuchiwania "słowa" nauczyciela. Szkoła była prawdziwą salą ćwiczeń, w której uczniowie mieli możliwość uczenia się jednocześnie teorii oraz praktyki interesującego ich zawodu, ponieważ przekazywanie wiedzy odbywało się poprzez konwersacje i debaty, a nie wyłącznie wykłady.
O studiach prawnych, które Bartolo odbył o w Lecce, można uzyskać pojęcie dzięki niektórym książkom z jego biblioteki, ocalałym od rozproszenia. Dwa tomy Codice per lo Regno delle Due Sicilie, zapełnione odręcznymi notatkami na marginesach obok tekstu i na kartkach na początku i na końcu książek, oprócz zaangażowania studenta pozwalają dostrzec, że nauka obejmowała prawa cywilne i ustawy wyjątkowe w sprawach handlowych. W odniesieniu do sposobu nauczania znaczące jest to, co zostało napisane przez kuratora Vincenza Cosentina we wstępie do części kodeksu dotyczącego "praw cywilnych". Celem jego pracy, deklarował Cosentino, było przekazanie studentom wygodnego, poręcznego tomu, który byłby naprawdę starannie dostosowywany do programu nauczania.

ROZDZIAŁ II
W NEAPOLU.
CZAS KONFLIKTU MIĘDZY PAŃSTWEM A KOŚCIOŁEM

STUDIA PRAWNICZE NA UNIWERSYTECIE
Przejście od królestwa Burbonów do zjednoczonych Włoch sprawiło nowej politycznej klasie rządzącej, wśród wielu innych problemów, również kłopot dotyczący nowego systemu studiowania. Dekret z 17 października 1860 roku, podpisany przez Antonia Mordiniego w imieniu dyktatora Garibaldiego, mówił, że prawo Casatiego z 15 listopada 1859 roku jest "przyjęte" także na zaanektowanych niedawno terytoriach; "prywatne nauczanie zatem jest niezależne, ale nie będzie miało tej samej wagi prawnej kursów publicznych, ieśli nie zostało ustalone zgodnie z zasadami określonymi przez prawo". W związku z tym, by posiadać prawnie uznany dyplom, należało przystąpić przynajmniej częściowo do egzaminów na uniwersytecie państwowym. Obowiązkowym wyborem był Neapol, w którym znajdował się jedyny uniwersytet na kontynentalnym Południu. Tam skierował się, prawie na pewno w drugiej połowie 1862 roku, Bartolo Longo razem z młodszym bratem Alcestem, zamierzającym podjąć studia medyczne.
Uniwersytet w Neapolu, kiedy wstąpił na niego młody Apulijczyk, przeżywał szczególny moment w swojej długiej działalności. Kiedy w październiku 1860 roku Francesco De Sanctis przejął kierownictwo szkolnictwa publicznego, pierwszym aktem swojego rządu postanowił znieść dekret z 2 kwietnia 1857 roku, którym Ferdynand II próbował zatrzymać studentów z dala od stolicy. Wszyscy, również ci z prowincji, mogli teraz przybywać do Neapolu, "gdziekolwiek im się podoba, oraz studiować i zdawać egzaminy". Zwolniwszy następnie w przeciągu kilku dni niemal całe stare grono profesorskie, przystąpił do powołania nowych profesorów, wzywając do zajęcia katedr osoby o zdecydowanych laickich poglądach. Tak czy inaczej studenci licznie pospieszyli do Neapolu, również dlatego, że De Sanctis, chcąc utrzymać stary uniwersytet jako wolną i bezpłatną szkołę wyższą, nie narzucił ani immatrykulacji, ani też płacenia podatków. Ponadto każdy, kto chciał, miał swobodę słuchania wykładów wszystkich profesorów, bez jakiegokolwiek obowiązku zdawania egzaminów, ponieważ szło się na uniwersytet jedynie po to, by przystąpić do egzaminu magisterskiego, uiszczając niewielką opłatę do kasy dyplomowej.
Bartolo, postawiwszy nogę na uniwersytecie, uczęszczał nie tylko na wykłady z prawa, ale nie zwlekał też z chodzeniem na zajęcia wykładowców z innych wydziałów, a szczególnie na te z Wydziału Literatury i Filozofii. Dlatego też wpływ na jego przekonania religijne i filozoficzne, bardziej od wykładowców prawa, mieli ci z literatury i filozofii. Słuchał między innymi "słowa" byłego księdza Bertranda Spaventy, dociekliwego rzecznika i nieustraszonego orędownika idealizmu absolutnego Hegla, którego De Sanctis powołał do zajęcia katedry logiki i metafizyki. O wzbudzanych przez filozofa uczuciach w sercu Longa można przeczytać w notatce napisanej przez niego przy okazji śmierci pierwszego syna profesora. Uczniom wydawało się, że w tych okolicznościach abruzyjski intelektualista mówi i działa w rozbieżności z prawami nauczanymi z katedry. Bartolo zauważył: "Zatem inne jest nauczanie, a inna praktyka. Postępuje inaczej, odwrotnie do tego, w co wierzy. Ale skoro Spaventa był księdzem i wyrzekł się Boga... Zatem Bóg nie istnieje!".
Poza tym niemal na pewno nie zrezygnował ze słuchania wykładów z historii Kościoła Filippa Abignentego, również powołanego przez De Sanctisa, który wprowadził te wykłady w miejsce zawieszonej teologii. Odnosząc się do postulatów racjonalistycznej szkoły niemieckiej, były kanonik z katedry z Sarno bardziej niż historii Kościoła nauczał szerokiej historii religii i cywilizacji chrześcijańskiej. W grudniu 1869 roku był jednym z tych, którzy przystąpili do antysoboru zwołanego w Neapolu przez Giuseppe Ricciarda.
Deklaracje areligijnych światopoglądów usłyszane na uniwersytecie w atmosferze ostrego antyklerykalizmu, którym oddychało się w mieście, oraz dramatyczny kontrast między państwem a Kościołem z powodu palącej kwestii rzymskiej, tak jak serca wielu innych młodych ludzi, podbiły też serce studenta z Terra d'Otranto. Do głębokiego zaniepokojenia duchowego przyczyniła się lektura Żywot Jezusa Renana, wydana w Mediolanie w tłumaczeniu włoskim Filippa de Boniego w ostatnich miesiącach 1863 roku. Książka, która rozdrażniła wielu katolików w każdej części Włoch, spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem wśród studentów uniwersytetu. Czytać Renana, napisał Gabriele De Rosa, oznaczało "być nowoczesnym, nonkonformistą, otwartym na nowe idee". Bartolo najpierw o książce usłyszał, a następnie położył mu ją przed oczami kalabryjski eks-ksiądz. Lektura była nieszczęsna w skutkach.
Zaprzeczenie boskiej natury Chrystusa wstrząsnęło jego religijną pewnością. Longo miał też niemal na pewno okazję do słuchania wykładów Luigiego Zuppetty, któremu reforma De Sanctisa otwarła bramy uniwersytetu. Gdy wkroczył do polityki i został wybrany posłem, zasiadł w Parlamencie wśród przedstawicieli niewielkiego, lecz walecznego patrolu skrajnej lewicy. Był on cenionym i prawym penalistą, ale również czołowym przedstawicielem masonerii i południowego antyklerykalizmu. Jego pogrzeb w maju 1889 roku wywołał zamęt wśród neapolitańczyków oraz silny protest kardynała Guglielma Sanfelicego. Był to pierwszy raz, pisał kardynał do prefekta, kiedy widziano "na najbardziej uczęszczanych ulicach Neapolu, jak niesione są zwłoki owinięte w płaszcz masońskiej sekty i odprowadzane przez garstkę robotników zgrupowanych wokół sztandaru, na którym było napisane: "Niewierzący"".
Trudno powiedzieć, w jakiej mierze nauczyciele nauk prawa wpłynęli na poglądy filozoficzne Longa. Kilka zwięzłych uwag o ideach wyrażonych przez jego profesorów, jak ta, według której "podstawowa zasada prawodawstwa" mówi, że "państwo musi być ateistyczne i prawo ateistyczne", każą sądzić, że tego rodzaju stwierdzenia nie mogły dać uspokajających zapewnień młodemu studentowi, wychowanemu w całkiem innym systemie wartości, oraz umocnić go w chrześcijańskiej wizji życia i społeczeństwa.

W KRĘGACH SPIRYTYSTYCZNYCH
Prawda jednak musiała gdzieś być i niepokój przed jej odkryciem sprowadził go na drogę spirytyzmu. Magnetyzmem i spirytyzmem od dawna zajmowały się władze kościelne. W 1864 roku, podczas gdy Bartolo zbliżał się do ukończenia studiów, neapolitańskie duchowne czasopismo "La Scienza e la Fede" zatroszczyło się o dokonanie krytycznego porównania katolickich publikacji, które zajmowały się spirytyzmem, oraz o ostrzeżenie kleru i laikatu przed fenomenami magnetyzmu, metapsychologią i spirytyzmem.
"Uwiedziony miłością do tajemniczości, do okultyzmu, do zagadki, do nadprzyrodzonego, w dobrej wierze", jak miał zapewnić sam Longo w liście skierowanym do bliżej nieokreślonego "księcia z Montemiletto", wieczorem 29 maja 1864 roku, razem z kilkoma przyjaciółmi, po raz pierwszy postawił nogę w siedzibie spirytystycznego stowarzyszenia. "Nadszedł dzień - pisał w notce autobiograficznej - pod koniec tego miesiąca, w którym jako dziecko w kolegium wielebnych OO. pijarów ofiarowywałem Królowej kwiaty, a który w tym roku przepłynął niemy i zimny memu sercu wśród uniwersyteckich zawirowań. Tego dnia, 29 maja, który nigdy nie zatrze się w mojej pamięci, wierzyłem, że wreszcie odkryłem drogę, która zawiedzie mnie do prawdy. Z kilkoma moimi przyjaciółmi, mężnymi i bogatymi młodzieńcami z Kalabrii, spadłem głową w dół w błoto najbardziej mrocznego piekła społeczeństwa".
Jego klasa społeczna i status studenta musiały być więcej niż wystarczającymi tytułami, by zostać przyjętym do stowarzyszenia i do rozpoczęcia praktyk spirytystycznych. Jaką rolę odgrywał w stowarzyszeniu i do jakich praktyk został skierowany, nie wiadomo dokładnie. Dlatego warto odczytać jedną jego notatkę, która rzuca nieco światła na tę kwestię: "Podły demon, który mi pomagał, by zadowolić mojego ducha wychowanego do pobożności od najmłodszych lat, a także, aby pozyskać uwielbienie oraz ślepe posłuszeństwo, wzbudził we mnie przekonanie, że jest Archaniołem Michałem. I nakazywał mi recytowanie psalmów i rygorystyczne posty, i chciał, żebym jego imię, jako znak mocy i ochrony, napisał u góry na wszystkich moich kartkach i nosił na sercu, zapisane w czerwonym monogramie, zamkniętym w trójkącie, na pergaminie". Wydaje się zatem, że Bartolo został, przynajmniej podczas pierwszych miesięcy, poddany hipnozie magnetycznej i postom, by uczynić z ciała posłuszne narzędzie ducha. Posty zrujnowały mu zdrowie.
Przekonany, że nowa religia posiada zdolność nakierowania świata ku lepszej przyszłości, zajął się nawracaniem swoich przyjaciół. Jednak odwiedzanie ponurej siedziby spirytystycznej organizacji, jak pozwala nam zrozumieć Bartolo w jednym ze swoich autobiograficznych pism, nie zdołało rozpogodzić jego ducha. Choć wszystko to ciążyło mu na sercu, nie porzucił studiów i 12 grudnia 1864 roku uzyskał dyplom ukończenia prawa. Jego odstępstwo miało intelektualny charakter, było efektem pragnienia wiedzy, które nie naruszyło sfery serca. Dlatego szybko wzięło górę głębokie chrześcijańskie ukształtowanie, otrzymane w rodzinie i kolegium w Francavilli Fontanie. By dotrzeć do "brzegu", potrzebował pomocy przyjacielskiej dłoni, która nie zwlekała z przybyciem.

RATUNEK "ŚWIĘTYCH DUSZ"
To współlokator Bartola, Vincenzo Pepe, pomógł mu zastanowić się i skierować z powrotem ku ideałom wieku dojrzewania i pierwszej młodości. Był starym przyjacielem rodziny, który przeniósł się do Neapolu, aby znaleźć etat nauczyciela w liceum. Charakteryzował się wysoką kulturą i nieprzystępnym charakterem, w jego osobie łączyły się wspaniale głęboka szlachetność, gorąca pobożność, bezinteresowność i dyscyplina moralna. Uczył wówczas w liceum w Maddaloni, dokąd udawał się od czasu do czasu Bartolo. "W dni świąteczne -opowiadał ten ostatni - dla wypoczynku podczas trudnych studiów prawa w Neapolu jeździłem odwiedzić go w Maddaloni, a on często przybywał do mnie na przechadzkę, do wielkiego miasta, starożytnej stolicy Obojga Sycylii. I pierwsze ogromne dobro, jakie mój przyjaciel uczynił dla duszy mojej, to pomoc w uwolnieniu mnie od szatańskiej gry spirytyzmu i odrzuceniu jego piekielnych doktryn, w które ja, przez nieposkromioną żądzę poznania prawdy (były to słynne czasy Renana), byłem w godny politowania sposób wciągnięty. Mój przyjaciel, z pewnością dlatego, że żył w łasce Bożej i regularnie zbliżał się do świętych Sakramentów, posiadał naturalny wstręt, niemal mistyczną odrazę do spirytystycznych praktyk, i zachęcał mnie nieustannie do wycofania się z nich".
Wraz z Pepem także inne osoby o wzniosłych uczuciach religijnych zajęły się duchowym kryzysem, z którym zmagał się młody apulijski specjalista, i przygotowały powrót do Boga w refleksji i w modlitwie. Wśród nich znalazła się światła Caterina Volpicelli, młoda kobieta wychowana według zasad wysokiej duchowości, której być może my utraciliśmy poczucie, a która potem, 26 kwietnia 2009 roku, zostanie ogłoszona świętą przez papieża Benedykta XVI. W tamtych latach była aktywną orędowniczką kultu Najświętszego Serca Pana Jezusa i zaczynała kłaść podwaliny pod Instytut Służebnic Najświętszego Serca. Bartolo poznał ją w domu markiza Francesca Imperialego, starego przyjaciela rodziny, który poślubił Clementinę Volpicelli, siostrę Cateriny, i mieszkał w budynku przy ulicy Port'Alba 30, będącym własnością Volpicellich. Markiz, zwłaszcza w świąteczne dni, miał zwyczaj zapraszać na obiad swojego współrodaka. Bartolo jak tylko ją ujrzał, zeznał podczas jej procesu kanonicznego: "zostałem uderzony tą skromnością oblicza, a jeszcze bardziej stroju, ponieważ była jedyną młodą kobietą, jaką widziałem w Neapolu, która nie nosiła krynoliny albo napuszonej sukni, będących wówczas w modzie". Mocno różniła się od swoich rówieśniczek, "ponieważ w swej młodości, piękności, bogactwie i wykształceniu, gardziła wszystkim, czym świat się posługiwał".
Imperiali, gorliwy i miłosierny chrześcijanin, użył wszelkich środków, by przekonać przyjaciela do porzucenia "błędów spirytyzmu". W tamtych miesiącach Caterina modliła się za niego, jak mu donosiła siostra Clementina, "i przesłała mi - wspominał także Bartolo -medalik z Sercem Niepokalanej Maryi z tego powodu, że ja zapisałem się do Stowarzyszenia św. Dominika z Soriano". Ponadto Imperiali, by dać mu możliwość otrzymania wyczerpującej odpowiedzi na pytania, które padały w kwestii religii, w porozumieniu z Cateriną postarał się o spotkanie z o. Carlem Rossim, gorliwym jezuitą i cenionym kaznodzieją. Rozmowa nie przyniosła oczekiwanego skutku, argumenty przedstawione przez wykształconego zakonnika nie miały mocy, by przekonać interlokutora.
Zważywszy na negatywny wynik rozmowy, Vincenzo Pepe podwoił wysiłki, by naprowadzić z powrotem swojego krajana na praktykę religijną, lecz jego wielkoduszne wysiłki spotykały się ze stanowczą odmową Bartola, od dawna dalekiego od sakramentów. Tymczasem wspomnienie dzieciństwa i wczesnej młodości, przeżytych w atmosferze żywej pobożności, pogłębiało jego wewnętrzny niepokój. Z całym prawdopodobieństwem spirytystyczne posiedzenia wzbudzały w nim nieświadomie, lecz nieodparcie, wspomnienie utraconego w dzieciństwie ojca, rozpalając pragnienie przybliżenia się do sakramentów, by wesprzeć jego duszę. Wszystko to spowodowało, ze Bartolo zawierzył profesorowi Pepe, który skierował go do pewnego dominikanina, swojego przyjaciela i powiernika, zamieszkującego historyczny klasztor S. Domenico Maggiore w Neapolu.

SPOTKANIE Z OJCEM ALBERTEM RADENTEM
Ojciec Alberto Radente był zakonnikiem o wysokiej kulturze i prowadził przykładne życie. Choć zdobył wykształcenie filozoficzne i teologiczne, na pierwszym miejscu stawiał studium historii i duchowości swojego zakonu; zainteresowanie, które teraz pozwalało mu pomagać laikatowi, zwłaszcza wykształconemu, żyć w świecie dominikańskich ideałów. Bartolo zjawił się o zmierzchu 29 maja 1865 roku u ojca Alberta, który od razu zorientował się, że nie chodziło o zwykłą spowiedź tego młodzieńca, lecz o pomoc w przepracowaniu problemu jego religijności, głęboko nadszarpniętej przez odwiedzanie spirytystycznych kół i deklaracje laicyzmu usłyszane w uniwersyteckich aulach. Do tego zadania zakonnik przystąpił z gorliwością i cierpliwością.
Odroczył rozgrzeszenie i dopiero "po miesiącu katechizmu" dopuścił go do komunii. W piątek 23 czerwca 1865 roku, w święto liturgiczne Najświętszego Serca Pana Jezusa, Bartolo przyjął swoją "pierwszą komunię po grzechach" w kościele parafialnym S. Maria Maggiore alia Pietrasanta, a sam ojciec Radente podał mu Eucharystię. W latach dojrzałości tak oto komentował wspomniane wydarzenia w liście do przyjaciela Tarquinia Fuortesa: "Dla mnie każdy czas to życie, to historia, która łączy ludzkość z Bogiem, z wiecznością".
Z wyborem kościoła Pietrasanty najprawdopodobniej byli powiązani ojciec Rossi i Caterina Volpicelli.

OŚWIECENI DUCHOWNI I POBOŻNE KOBIETY
Kiedy jako dwudziestoczteroletni Bartolo rozpoczął nowy rozdział księgi swojego życia, od dwudziestu lat na katedrze św. Asprena zasiadał kardynał Sisto Riario Sforza, wybitna osobistość, silny, żarliwy i pobożny biskup. Pod jego autorytarnym przewodnictwem działała liczna grupa duchownych i osób świeckich, zwłaszcza pobożnych kobiet, zaangażowanych w rozwój i działalność apostolatu. W rolach i sposobach przydzielonych im przez Opatrzność wnieśli oni swój własny wkład w obywatelski rozwój wspólnoty wiernych południa Włoch. Z wieloma z nich Bartolo wkrótce nawiąże kontakty w duchu szacunku i prawdziwej przyjaźni. Nie ma potrzeb, by podawać tu wyczerpującą listę tych osób, natomiast warto wspomnieć o niektórych. Wśród osób duchownych wyróżniał się redemptorysta, ojciec Emanuel Ribera, ceniony zwierzchnik dusz pragnących się doskonalić i mądry apostoł dobrego dziennikarstwa, którego kardynał Riario nazwał "najmocniejszym filarem" swojej diecezji. W 1866 roku, po likwidacji swojego zgromadzenia, przeniósł się z siedziby przy ulicy S. Antonia do Tarsii, do domku na Largo delle Pigne, obecnie Piazza Cavour, który szybko stał się celem pielgrzymek bogatych i biednych szukających duchowego wsparcia lub pomocy materialnej.
Święty redemptorysta odegrał ważną rolę w duchowej formacji przyszłego błogosławionego. "Dla mnie - zeznał Bartolo podczas jego procesu kanonizacyjnego - ten Sługa Boży był stałym i pewnym przewodnikiem w ukierunkowaniu ducha, co czynił poprzez rady, przykłady, a jeszcze bardziej za pomocą najwłaściwszych książek, zgodnych z duchem ascezy i etyki, jakie włożył w moje ręce". On "kierował duszami za pośrednictwem ascetycznych książek, które sprowadzał zewsząd i rozdawał umyślnie swoim pokutnikom".
Dobrze znaną w Neapolu i we Włoszech osobistością był ojciec Ludwik z Casorii, kanonizowany 23 listopada 2014 roku przez papieża Franciszka. W latach podziałów i sprzeczności był gorliwym apostołem chrześcijańskiego miłosierdzia, ożywianym niezachwianą wiarą w Opatrzność oraz bezgraniczną szczodrością serca. Longo poznał go w kościółku nazywanym murzynkiem na Tondo di Capo-dimonte. Minęły dwa lata od jego powrotu do Boga i poszukiwał właśnie swojej drogi. Poruszyła go prostota tego brata i podbiła jego serce - znalazł kogoś, kto mógłby mu wskazać misję do wypełnienia. "Nie umiałbym powiedzieć - pisał - jak bardzo wpłynął na całe moje życie ojciec Ludwik z Casorii, ubogi zakonnik, przez którego ręce Opatrzność pozwalała spływać skarbom".
Kardynał Alfonso Capecelatro, który odwiedzał ojca Ludwika przez długie lata, po jego śmierci podkreślił w szczególny sposób jego wiarę i miłosierdzie. "Kto na niego patrzył choćby przez krótką chwilę, nie musiał od innych słyszeć: ten posiada żywą wiarę. Wiara jaśniała w jego oczach i na twarzy, a jego słowo, niemal zawsze zwięzłe i treściwe, było wiarygodne i oświecające, jak słowo, które rodzi się z tchnienia nadzwyczajnego i wewnętrznego życia. Jego zewnętrzne dzieła gdy wyjawiały wysoce poetycką naturę, mówiły wymownie o żarliwym miłosierdziu".
Wśród "świętych za życia", jak zwykło się ich nazywać, Bartolo poznał siostrę Marię Luizę od Jezusa, założycielkę Instytutu Matki Bożej Bolesnej i św. Filomeny. Pośrednikiem tej znajomości był najprawdopodobniej ojciec Radente, który od 1863 roku stał się duchowym przewodnikiem pobożnej zakonnicy. Choć była niewykształcona, wiele osób zwracało się do niej, by otrzymywać ukojenie na duchu. "Och! - wspominał w dojrzałym wieku Bartolo. - Ile dobra przynosiła duszy rozmowa z tą świętą staruszką, zawsze pogodną i uśmiechniętą! Był to uśmiech Bożej łaski, który jaśniał na twarzy. A radość i szczęście jej duszy przenikały do duszy innych. Był to niesamowity niebiański dar - jej modlitwy przez Jezusa w Sakramencie z pewnością były wysłuchiwane!".
Znaną osobą był w Neapolu, ksiądz Agnello Coppola cieszący się wielkim poważaniem wśród duchownych i świeckich. Kulturalny i światły, gorliwy w służbie kaznodziejskiej, okazał się wymarzonym kierownikiem duchowym. Święty Franciszek Ksawery Bianchi, jego kierownik duchowy, zwykł nazywać go "błogosławionym Aniellem". To ojciec Ribera przyczynił się do zapoznania Longa z pobożnym kapłanem, którego cnoty miał docenić, a o których wielu mówiło w Neapolu, nianowany przez Leona XIII kardynałem. Pełnił funkcję Bibliotekarza Świętego Kościoła,
odpowiedzialnego za Bibliotekę Watykańską [przyp. red.].
W neapolitańskim Oratorium, wówczas bogatym w kulturowe propozycje i gromadzącym ludzi oświeconej pobożności, ważną osobistością był Alfonso Capecelatro. Zdaje się, że latem 1867 roku markiz Francesco Imperiali przedstawił Bartola wykształconemu filipinowi, który od około dwóch lat zajmował stanowisko prepozyta w domu Girolaminich przy Duomo. Był już wówczas dobrze znany w Neapolu dzięki swojemu zaangażowaniu w sprawy kultury i z powodu duszpasterskiej żywotności. Bartolo, entuzjastycznie usposobiony, nie tracił okazji, by mówić o nim swoim przyjaciołom: "w szczególności tym, którzy kpili ze mnie, ponieważ rozpowszechniałem różaniec, przypominałem go jako przykład, mówiąc: wierzycie, że Capecelatro jest wielkim człowiekiem? A zatem idźcie wieczorem do Girolaminów. Capecelatra nie brakuje tam żadnego wieczoru, z różańcem w dłoni, odmawiającego właśnie publicznie różaniec".

ROZDZIAŁ III
W POSZUKIWANIU WŁASNEJ DROGI

POWRÓT DO RODZINY I MAŁŻEŃSKIE PLANY
Zaangażowanie w ukończenie studiów, pełne silnych emocji przystąpienie do spirytyzmu i przełom w jego życiu za sprawą ojca Radentego nie tylko wpłynęły na wartości moralne, ale także na stan fizyczny specjalisty z Salento. Pragnienie spokoju i odpoczynku skłoniło go do powrotu do ziemi ojczystej w sierpniu 1865 roku. Świeżo po studiach nie umiał, albo też nie chciał, odrzucić zaproszenia od swoich współmieszkańców do zrobienia czegoś na otwarcie przedszkola w Latiano, powołanego do życia 15 kwietnia 1866 roku. Wyznaczony do wygłoszenia oficjalnej przemowy, po uznaniu prymatu instytucji przedszkoli we Włoszech, wykorzystał nadarzającą się okazję, by zwrócić uwagę słuchaczy na działania edukacyjne św. Hieronima Emilianiego i św. Józefa Kalasancjusza.
Pamiętając o złożonej obietnicy, by poświęcić się czynieniu dobra, zachęcony najprawdopodobniej przez barnabitę ojca Antonia Marescę, w czerwcu szerzył nabożeństwo do Najświętszego Serca Jezusa w bractwie Najświętszego Sakramentu w swojej rodzinnej wsi. W tym też czasie radził się siostry Marii Luizy od Jezusa i ojca Radentego: 16 czerwca 1866 roku zakonnica zaleciła mu, by we wszystkim polegał na swoim spowiedniku, a dzięki temu nie pomyli się. Ponadto mówiła mu, że ojciec Radente został eksmitowany z klasztoru S. Domenico Maggiore dotkniętego przewrotnymi ustawami wprowadzonymi przez rząd.
Bartolo nie miał pilnych problemów natury ekonomicznej. Doktor Bartolomeo Longo, w testamencie z 13 listopada 1850 roku, zostawił żonie i dzieciom znaczny majątek. Akt podziału ojcowskiej spuścizny, sporządzony w Latiano 21 września 1864 roku, pozwalał zorientować się, że Bartolowi przypadły w udziale pracownie, domy oraz różne dochody z posiadłości ziemskich, prawa do dziesięciny i innych należności. Dzięki tej sumie do rozporządzenia, która pozwalała mu zupełnie spokojnie studiować, mógł wkrótce zrealizować swoje marzenie i zostać adwokatem, specjalistą od prawa karnego. Pierwszego lipca tegoż roku uzyskał tytuł prokuratora w Sądzie Apelacyjnym. Droga sądownictwa odtąd stała przed nim otworem, a ponadto był w doskonałej kondycji, by pomyśleć o swojej przyszłości.
W ostatnich miesiącach 1866 roku zwrócił uwagę na swoją krewną, Caterinę Scazzeri, córkę barona Marcella z Francavilli Fontany. Wrażenie, że coś łączy go z tą dobrą dziewczyną, skłoniło go do poproszenia rodziców o jej rękę. Lecz sprawa nie powiodła się, ponieważ Caterina zapytała o radę siostrę Marię Luizę od Jezusa, która za namową Vincenza Pepego powiedziała jej, żeby odmówiła młodzieńcowi i zrezygnowała z planów małżeńskich. W lutym następnego roku, gdy Bartolo znajdował się w Bari z powodów zawodowych, miał okazję poznać pannę Anninę Guarnieri, pochodzącą ze znakomitej tamtejszej rodziny. Poruszony jej powagą i wdziękiem, postanowił poprosić ją o rękę; tym razem wydawało się, że wszystko pójdzie dobrze. W pierwszych dniach maja znowu pojawił się w apulijskiej stolicy, by oficjalnie się zaręczyć i kupić prezent na ślub, który był zaplanowany na sierpień. Następnie udał się do Neapolu, by nabyć jakąś biżuterię. Tam spotkał przyjaciela Vmcenza Pepego, któremu szybko zakomunikował swoje małżeńskie plany. Pepe zaproponował mu, by zasięgnął opinii ojca Ribery. Byłem "w trakcie małżeńskich negocjacji z pewną panną z Bari - zeznał później Longo podczas procesu kanonizacyjnego świętego zakonnika - i wszystko było już gotowe do świętowania: mój spowiednik Ojciec Radente odradzał mi to, a ja go posłuchałem; ale zobaczywszy Bożego Sługę, chciałem z nim o tym porozmawiać, by lepiej upewnić się, czy wolą Bożą jest przekonanie brata dominikanina. Kiedy Sługa Boży odpowiedział mi, że taka jest wola Boga, uspokoiłem się". Pobożny redemptorysta odradzał mu wielokrotnie przyjęcie ślubów zakonnych, jak to było w jego i ojca Radentego marzeniach, wołałby widzieć go jako kapłana diecezjalnego lub żeby pozostał osobą świecką i był promotorem dobra w świecie. "Przyjdzie dzień - mówił mu - w którym osoby świeckie będą przywódcami religijnych misji i strzec będą wiarę w rodzinach [...]. Pan oczekuje od ciebie wielkich dzieł".
List Bartola do ciotki o imieniu Carita Longo Ribezzi z 8 sierpnia 1867 roku wyjawia powagę zamiarów, z jakimi podchodził do małżeństwa. Jego wolą, zwierzał się ciotce, było "założyć rodzinę i za pośrednictwem małżeństwa dać Kościołowi dzieci i nowych czcicieli Bogu". Poprosił o radę "łudzi wielkiego ducha", ale by otrzymać światło z Góry, zalecał jej modlić się i nakłonić matkę do modlitwy za jego "powołanie". Prosił też, by udała się z osobistą wizytą do pokornej świętej kobiety z miasteczka, niejakiej Crocifissy Capodieci100, by wyłożyć jej "stan poruszenia", w jakim się znajdował, ponieważ obawiał się, jak wyjaśniał, "że mój dom w Bari z takim małżeństwem pośrodku zepsutego społeczeństwa i niepohamowanego luksusu może sprawić, że oddalę się od Bożej drogi. To, co Crocifissa odpowie, każecie przepisać mi w liście; i będziecie uprzejmi podarować jej ode mnie jałmużnę w postaci lira, którą po moim powrocie wam oddam". Nie znamy odpowiedzi ciotki, ale jedna notatka interesanta pozwala nam dowiedzieć się, że 15 sierpnia zaręczyny zostały zerwane.
Odtąd Longo był zdecydowany podjąć drogę wskazaną mu przez ojca Riberę. Niemal na pewno we wrześniu 1867 roku zapytał przyjaciela Vincenza Pepego o gościnę w jego domu w Neapolu, dokąd przeniósł się bez zwłoki. W międzyczasie, pragnąc pogłębić swoją religijną kulturę, zaczął uczęszczać do kościołów w mieście, w szczególności do tych, gdzie spotykał dobrych kaznodziejów. Miał w zwyczaju słuchać kazań na kolanach, by nie dać się zaskoczyć przez sen, zwłaszcza w gorących południowych godzinach i zatłoczonych kościołach. Czasem też, o czym świadczą jego zeszyty, nie rezygnował ze sporządzania notatek. "W ten sposób - jak wspominał - zachowywałem w pamięci to, co usłyszałem, a wróciwszy do domu przepisywałem całe kazanie", które często uzupełniało się z osobistymi przemyśleniami albo tymi z przeczytanych książek.
Pragnienie, by pogłębić teologiczne wykształcenie skłoniło go do nabycia odpowiednich w tym celu książek. Rady ojca Ribery ukierunkowały jego wybory również w zakresie lektur. Temu, kto dziś usiłuje przeanalizować to, co pozostaje z tomów Adwokata, nie umknie fakt, iż jego biblioteka ma charakter selektywny, nie mówiąc o uwadze, z jaką czytał książki, czemu świadectwo dają notatki umieszczone na białych kartkach, na marginesach i u dołu stron woluminów. Jego dobrze poinformowany biograf napisał, że "pozbył się wszystkich świeckich książek, nie wyłączając tych zawodowych, i całkowicie poświęcił się zakupowi świętych i ascetycznych książek oraz broszur".
Około połowy grudnia Bartolo wrócił do Latiano, by uporządkować niektóre sprawy majątkowe. Ojciec Radente, mimo że był daleko, wspierał go swoimi radami, które uczeń przyjmował jako pewny punkt odniesienia w kwestii wewnętrznego rozwoju. Na przykład 26 lutego 1868 roku sugerował: "Na rzecz częstego przystępowania do Komunii dostosujcie się do tego, co praktykujecie, to znaczy każdego dnia w miasteczku i trzy razy na tydzień, kiedy będziecie w Lecce". Bartolo złożył ślub czystości aż do Wielkanocy, a jego duchowy przewodnik dał mu znać, że aprobuje jego wybór i zalecał odnawianie ślubu "od święta do święta". Udzielał mu też rad: "Pozostańcie w miasteczku jeszcze trochę, by doprowadzić do końca podział majątku między waszą matką a braćmi. Akceptuję również sprzedaż domów lub nieruchomości do was przynależących; jednak nie wszystkiego na raz, ale częściowo, a pieniądze zabierzecie ze sobą i tu się zobaczy, jak je wykorzystać w wielkiej księdze lub w inny sposób, który okaże się korzystniejszy".
Z kolei 20 marca ostrzegał: "Pamiętajcie, że mówiłem wam przed waszym wyjazdem, iż Demon chce was w miasteczku, by złapać w swoje sidła, i że trzyma na was przygotowane zasadzki". Podobną przestrogę Bartolo usłyszał od ojca Ribery przed wyjazdem: "Będziesz jak pająk spowity w sieć administracji, żebyś się ożenił". Pułapki tym razem zasadziły na niego kobiety, określane przez niego jako "święte kobiety", wśród nich niejaka Palma Matarelli, zwana także Palmą d'Oria od miasta, z którego pochodziła i w którym żyła; skromna neapolitańska praczka Maria Grillo, bardziej znana pod przezwiskiem Mariella di Posillipo, która cieszyła się sławą "służebnicy Boga"; oraz siostra Maria Luiza od Jezusa, której odpowiedź była stanowcza: "Pan chce widzieć was żonatego". W związku z tym doradziła mu, by nie wracał do Neapolu, ale odmówił nowennę do Ducha Świętego i do Matki Bożej Dobrej Rady, by wyprosić światło dla jego spowiednika, którego powinien zapytać, gdzie ma się skierować, chcąc znaleźć "kobietę roztropną i prawdziwą chrześcijankę".
Wszystko to musiało przekonać Bartola do odsunięcia decyzji o wyborze przyszłej drogi. Napisał do ojca Radentego, któremu nie zaniechał donieść o kilku otrzymanych radach, zwłaszcza od Palmy d'Oria. Rzeczywiście brat zakonny, w liście z 28 lipca 1868 roku, wyraził się dość jasno na temat kontrowersyjnej kobiety z Terra d'Otranto, która próbowała nawet przekonać go, że może obejść się bez pobożnego ćwiczenia medytacji. Odpisał mu: "to, co mi mówisz, każę mi nabrać podejrzeń co do duszy Palmy, o której sądzę, że jest całkowicie albo po części rozczarowana. Moje przekonanie nie zrodziło się tylko przez dane wam rady, ale po przeczytaniu relacji z jej jawnych uczynków, wydrukowanych jakiś czas temu przez jej spowiedników". Następnie, aby odciągnąć Bartola od ojczystej ziemi, zezwalał mu na powrót do Neapolu na kąpiele; bądźcie pewni, kończył, że wasz przyjazd "przysporzy ogromnego pożytku duszy waszej". Również ojciec Ribera, do którego również zwrócił się Bartolo, napisał mu: przyjedźcie.
Zaproszenia obu zakonników zbiegły się z zaproszeniem Vin-cenza Pepego, który wrócił do Latiano na jakiś czas, by odpocząć. Ten, jak się zdaje, miał wrażenie, że przyjaciel zastanawia się nad osiedleniem się na rodzimej ziemi, gdzie angażował się w rozpowszechnianie nabożeństwa do Najświętszego Serca Jezusa. Zmartwiony próbował przekonać go, jaki pożytek przyniesie powrót do Neapolu, gdzie będzie miał możliwość szerzyć ten kult w szerszym kręgu osób. By ułatwić mu zadanie, zamierzał polecić go hrabinie Mariannie De Fusco, która pracowała na rzecz biednych kościołów w domu panny Cateriny Volpicelli. Tym razem Bartolo przyjął radę przyjaciela i wyruszył bez zwłoki do Neapolu. W ten sposób, wspominał później, "Serce Jezusa było środkiem i okazją do zapoznania się z Hrabiną oraz przyszłego dzieła Kościoła w Pompejach".

W ŚLAD ZA OJCEM LUDWIKIEM Z CASORII
O ile umysł Adwokata czerpał już światło z mądrej katechezy ojca Radentego, którego cierpliwe i rozumne działania miały decydujący wpływ na jego powrót do Boga, o tyle serce nie umiało odnaleźć spokoju, ponieważ miotało się pomiędzy "różnymi przeciwnymi sobie namiętnościami". Pragnął poznawać mężczyzn i kobiety o wzniosłych ideałach, rozprawiać z nimi o kwestiach ducha, a przede wszystkim spotykać nauczycieli miłosierdzia, od których mógłby otrzymywać konkretne przykłady chrześcijańskiej pracowitości. Jak wspomniano, na początku lata 1867 roku markiz Francesco Imperiali zapoznał go z ojcem Ludwikiem z Casorii. Spotkanie z tym żarliwym franciszkaninem było decydujące.
Skromna osoba zakonnika o przenikliwym spojrzeniu wywarła na nim wielkie wrażenie. Znalazł wreszcie kogoś zdolnego do ukierunkowania go w poszukiwaniu własnej drogi. Przez kilka lat Bartolo był jego oddanym i wiernym towarzyszem; wspólnie odwiedzali przeróżne instytucje charytatywne: od instytutu przy ulicy Villanova do szkoły sztuki i rzemiosła w Materdei, od kolegium Palmy do przytułku nadmorskiego w Posillipo dla starych marynarzy oraz dla dzieci chorych na skrofulozę, po Instytut Rolniczy w Sorrento. Nie umiałbym powiedzieć, napisał Adwokat, ile dobra otrzymałem od tego prostego i dobrego zakonnika. Od niego "nauczyłem się wielkiego sekretu, który ma moc nawracania, zwłaszcza w naszym stuleciu, do Jezusa Chrystusa, dzieł chrześcijańskiej miłości". W latach, kiedy "chrześcijaństwo było pogardzane przez wszystkie mównice i przez wszystkie katedry bardziej z politycznej nienawiści niż głębokich przekonań, jakby nie było wielką i wiekową religią, ale programem jakiejś partii ojciec Ludwik ukazywał, że tak powiem, chrześcijaństwo w działaniu; ukazywał Kościół zubożały, który nie dbał o siebie, ale o interesy biednych; braci zakonnych ogołoconych z jakichkolwiek dóbr, otwierających instytuty charytatywne; religię, która schodziła z Kalwarii i łączyła się ze swoimi prześladowcami, by im powiedzieć: "Dalej, czyńmy miłosierdzie". Powtarzał mi: "Ty musisz zachęcać wszystkich do uczynków miłosierdzia, nie czyniąc żadnych różnic między partiami ani nawet wyznaniami religijnymi".

W SZPITALU DLA NIEULECZALNIE CHORYCH
Lekcja ojca Ludwika, "miłosierdzie względem ciała otwiera drogę do oświecenia umysłu i zbawienia duszy", skierowała ucznia do szpitala S. Maria del Popolo dla Nieuleczalnie Chorych. Słynna szpitalna instytucja, założona w pierwszej połowie XVI wieku przez Katalonkę Marię Lorenzę Longo, była przez cały czas nie tylko centrum zabiegów leczniczych i badań naukowych, ale także salą ćwiczeń w praktykowaniu miłości chrześcijańskiej. W połowie XIX wieku, by ukoić rany i cierpienia chorych, pouczyć ich w prawdach wiary i pomóc stawić czoło śmierci z chrześcijańskim pogodzeniem się, osoby duchowne i świeckie, kobiety szlachetnie urodzone oraz te z ludu, zapomniani nauczyciele szkół i uniwersyteccy wykładowcy, robotnicy i sklepikarze kontynuowali długą tradycję apostolatu w starym szpitalu. Wciąż aktywni byli wówczas członkowie Kongregacji doktorów, do których przyłączył się wkrótce Adwokat i co niedzielę po mszy świętej szedł do szpitala, by podawać obiad chorym z pierwszej sali.
W ostatnim nieszczęsnym dziesięcioleciu Królestwa Obojga Sycylii niedbałość organów państwa, zachłanni administratorzy i pozbawieni skrupułów pracownicy przekształcili stary szpital w rodzaj zaniedbanego lazaretu. Szlachetne próby ojca Ludwika z Casorii, uczyniły pobyt pacjentów bardziej komfortowym, jednak na krótko. W marcu 1860 roku, na prośbę Franciszka II Burbona, oddział Braci Miłosierdzia zwanych Bigi, na czele ze świętym franciszkaninem, wkroczył do szpitala "jako sanitariusze", lecz ich chwalebna służba zderzyła się z interesami tych, którzy nie wahali się czerpać bezprawnych zysków z ich pracy. Pod koniec 1862 roku nowi administratorzy zmusili Bigich do opuszczenia szpitala. Swoją drogą, we wrześniu 1860 roku większego szczęścia nie miał dyktator Garibaldi, który podczas jednej ze swoich wizyt w domu opieki obiecał, że od tego momentu lekarze będą decydować o wyżywieniu pacjentów. Wszystko na nic, ponieważ pracownicy odpowiedzialni za spiżarnie oraz pielęgniarze w dalszym ciągu jedli na obiad porcje kurczaka przeznaczone dla pacjentów.
W ostatnich miesiącach 1868 roku, najprawdopodobniej w towarzystwie jakiegoś starszego współbrata, przewodnika w tym całkowicie nowym dla niego apostolacie, Bartolo po raz pierwszy postawił nogę w szpitalu. Uczęszczał do niego prawie codziennie aż do roku 1870. Następnie odkrywszy w 1872 roku teren swojego posłannictwa, zaczął ograniczać wizyty. Wszedł tam, by czynić dobro, a niespodziewanie trafił na zaufanego przewodnika i doświadczonego nauczyciela dobra wśród ludzi boleśnie doświadczonych chorobą. Jego uwagę zwrócił Francesco Maione, urodzony w 1840 roku, który był pacjentem szpitala od 1857. Był niemal całkowicie sparaliżowany i skrzywiony przez garb na wysokości klatki piersiowej i łopatek, co zmuszało go do leżenia na podziurawionym łóżku. Bartolo wzruszył się, gdy odkrył, że ten biedak wspomagał innych materialnie. Zwykle oddawał swoje posiłki jakiemuś bardziej potrzebującemu pacjentowi albo sanitariuszowi, aby zachęcić go do lepszej opieki nad chorymi. Za jałmużny otrzymane od odwiedzających zdobywał jakieś smakołyki, by przyciągać dzieci do swojego łóżka i nauczać je podstaw katechizmu. "Początkowo - zeznał podczas jego procesu kanonizacyjnego - chciałem mu udzielać lekcji świętości, ale szybko musiałem się przekonać, że w cnocie to on mógł być moim nauczycielem".
Wiele lat później wspominał jego śmierć tymi wzruszającymi słowami: "Umarł wieczorem w święto Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny (21 listopada), w tym samym momencie, kiedy Jezus w Sakramencie błogosławił tę salę. A ostatnie słowa szczęśliwego chorego były takie: Królowo moja, przyjdź mnie zabrać. I niebiańska Królowa zabrała ze sobą jego duszę do raju".
Po śmierci Maionego, Longo ograniczył wizyty w szpitalu z powodu rosnących obowiązków pompejańskich. Parę lat później przyjaciel Francesco Martuscelli doniósł mu, że pragnie widzieć się z nim młody kaleka Luigi Avellino. W ten sposób poznał kolejnego "sługę Bożego". Przykuty do łóżka z powodu paraliżu, mógł ruszać jedynie lewą dłonią, którą wieczorami miał zwyczaj dzwonić, by przypomnieć, że rozpoczyna się pora odmawiania różańca. W ostatnich latach swojego długiego życia Bartolo wspominał wciąż jego zaangażowanie "we wspólne odmawianie Nowenny do Matki Bożej Pompej ańskiej i innych modlitw, w których uczestniczyli z miłością i oddaniem wszyscy chorzy na sali". Avellino zmarł rankiem w Wielki Piątek 1900 roku, okazując "nadzwyczajną pokorę".

PISAĆ DLA TRIUMFU KRÓLESTWA BOŻEGO
Jak wszyscy nawróceni, Bartolo pragnął zaradzić złu poczynionemu w przeszłości: "odczuwałem pragnienie, które było niemal udręką, bolączką, by działać, pracować, a przede wszystkim pisać, aby szerzyć triumf Królestwa Bożego". W epoce, w której żył, druk stawał się coraz częściej narzędziem propagandy do osiągnięcia politycznych celów, przedstawiania programów ekonomicznych oraz społecznych, idei, które wpływały głęboko na ideały etyczne i religijne do tej pory przez wszystkich akceptowane, nawet jeśli nie zawsze przeżywane. Trzeba było coś zrobić, a przede wszystkim walczyć z antyklerykałami i wyznawcami laicyzmu ich własną bronią. Aby tego dokonać, potrzebował pomocnej dłoni. Chodziło o powrót do szkolnych ławek, by udoskonalić swoją znajomość języka i literatury włoskiej oraz by zgłębić podstawy myśli chrześcijańskiej.
Nie mogąc się zwrócić z oczywistych względów do swoich dawnych nauczycieli, poprosił o radę opata Vito Fornariego, znaną postać, literata, którego w 1860 roku Francesco De Sanctis powołał na stanowisko dyrektora Biblioteki Narodowej w Neapolu. Jesienią 1868 roku, kiedy zjawił się przed nim Longo, opat opublikował już swoją Arte del dire, a w roku następnym ujrzy światło pierwszy tom Vita di Gesú Cristo, dzieła ukończonego w 1893 roku. Wysłuchawszy Bartola, ceniony duchowny dał mu mądrą wskazówkę: "literatury włoskiej i łacińskiej uczcie się z prof. Leopoldem Rodino, filozofii zaś z opatem Giuseppe Priscem". On sam dołożył starań i polecił go Rodino, prosząc, by ten udzielił temu dojrzałemu uczniowi lekcji języka włoskiego i łaciny oraz aby go nauczył sztuki pisania.
Bartolo, na podstawie tego, co można wyczytać z jego notatek, rozpoczął naukę u Rodino w listopadzie 1868 roku. Pierwsze lekcje obejmowały gramatykę i składnię języka łacińskiego, a ich celem było przysposobienie ucznia do tłumaczeń z i na język Cycerona oraz do poprawnego pisania po łacinie. Skoro nauka języka łacińskiego miała na celu dobre opanowanie języka włoskiego, oprócz tłumaczenia tekstów najlepszych pisarzy i poetów złotego wieku, uczeń musiał ćwiczyć się w lekturze innych łacińskich autorów, tłumaczonych na język ludowy przez dobrych włoskojęzycznych pisarzy, takich jak Cesari i Davanzati. Nauczywszy się raz reguł podyktowanych przez nauczyciela, pracował nad zastosowaniem ich w praktyce poprzez pisanie utworów dobrą łaciną.
Jeśli natomiast chodzi o nauczanie języka włoskiego, metodologia Rodinó była taka jak Basilia Puotiego, zawarta zasadniczo w Grammatica novissima della lingua italiana i w Repertorio della lingua italiana di voci non buone male adoperate, które Bartolo przeczytał z wielką uwagą. Podczas dwuletniego okresu nauki studiował gruntownie klasycznych pisarzy dwóch złotych wieków włoskiej literatury: trecenta i cinquencenta. Imiona, które pojawiają się najczęściej w jego zeszytach to: św. Franciszek i jego Kwiatki, Benvenuto Celini, Domenico Cavalca, Bartolomeo di San Concordio, Dino Compagni, Niccoló Machiavelli, Francesco Guicciardini, Daniello Bartoli, Pietro Bembo, Torquato Tasso, Agnolo Pandolfini. A u ich boku Antonio Cesari i Vito Fornari.
Lekturze klasyków towarzyszyły ćwiczenia ze sztuki "dobrego pisania". Młodzież pod przewodnictwem nauczyciela uczyła się redagować listy polecające z poradami, podziękowaniami lub upomnieniami oraz tworzyć mowy pogrzebowe, pisać nowele, powieść lub komedię. Następnie w celu dalszego doskonalenia stylu, ze szczyptą pedanterii wywodzącej się z nauczania surowego filologa, Bartolo nabył i studiował wydanie Repertoria, które ukazało się w 1884 roku. W ten sposób rozwijał swoją pasję pięknego pisania, którą - jak świadczą obecnie jego pisma - pielęgnował do końca życia.
Lektura włoskich klasyków trecenta i cinquecenta oraz proza Fornariego, tłumaczenia Liwiusza, Cycerona, Tacyta i innych klasycznych autorów łacińskich, a także ćwiczenia z komponowania tekstów po włosku i łacinie pozwoliły na dobre opanowanie języka włoskiego i uczyniły z Bartola doskonałego purystę. Jednak ten uczeń, który nie był już chłopcem, czuł, że jest jeszcze daleko od upragnionego celu, czyli opanowania języka prostego i zrozumiałego dla swojego apostolatu, który dopiero dostrzegał. Tego nauczył się bardziej od Capecelatra aniżeli od Rodinó. "By przygotować mnie - wspominał Longo - na bycie pisarzem Matki Bożej, który miał zaciekawić swoją prostą prozą każdą klasę społeczną", Opatrzność postawiła na mojej drodze wykształconego filipina z Oratorium w Neapolu. Od niego nauczyłem się zapisywania złożonych konceptów teologicznych w poprawnej literacko i przystępnej nawet dla niewtajemniczonych formie. "Dla mnie, który musiałem nauczyć się pisać dla wszystkich, który miałem każdego, niezależnie od klasy społecznej, rozkochać w Przenajświętszej Dziewicy i w różańcu, najskuteczniejszy był przykład pisarza Alfonsa Capecelatra, gdyż jego szczera prostota była główną zaletą ducha".
Przyszły kardynał, w celu przekazania młodym członkom Kongregacji doktorów solidnego, religijnego wykształcenia, miał zwyczaj prowadzić cykle konferencyjne na wzór tych, jakie były rozpowszechnione we Francji przez Federica Ozanama. Bartolo, wytrwały słuchacz, zachował jego żywe wspomnienie. "W jego mowie żadnego luksusu retoryki, rozmachów elokwencji, żadnego wymachiwania gestami i ruchami, za to głębokie myśli zamknięte w pięknej kuli z czystego kryształu. Nie była projektorem, który zaskakiwał i oczarowywał swoimi blaskami, ale oknem otwierającym się łagodnie, by wpuścić światło poranka. My młodzi, którzy miłowaliśmy nauki humanistyczne oraz ścisłe, byliśmy zachwyceni i zadowoleni, ale tak samo zrozumiałaby wszystko osoba spoza kręgu studentów". Obszerny zeszyt Frasi di Capecelatro, przechowywany w Archiwum Bartola Longa w Pompejach, mówi wiele o staranności tego niezwykle ambitnego publicysty, którego płynną i napisaną w czystym włoskim języku prozę czytamy nadal z przyjemnością.
Po dwóch latach nauki w szkole profesora Rodinó Bartolo zaczął uczęszczać na wykłady z filozofii ojca Giuseppe Prisca, późniejszego kardynała i arcybiskupa Neapolu. Światły duchowny prowadził w tamtych latach prywatne studio w zaułku Pazzariello przy ulicy Bianchi Nuovi, gdzie nauczał filozofii spekulatywnej i moralnej, podczas gdy w swoim domu udzielał lekcji z nauk prawnych, na które uczęszczali zwłaszcza studenci uniwersyteckiego wydziału prawa. Po śmierci kardynała Longo napisał: "w szkole byli młodzi ludzie pochodzący z każdej części Włoch, studiowali z nim filozofię teoretyczną i filozofię prawa. A ja z podziwem, który, zważywszy na mój charakter, szybko przemieniał się w zapał, patrzyłem na ten znakomity i potężny umysł, jak płynie pogodny, prawdziwy pan wysokości, po świetlistych krainach idei, a następnie jak zstępuje z nich, by wyjawić swoją myśl w formie zawsze powściągliwej, zawsze precyzyjnej, ale tak jasnej i przejrzystej, że zawsze fascynującej". Jeśli chodzi o korzyści, jakie czerpał z uczęszczania do szkoły neoscholastycznego filozofa, zapewnił: "Tam wprawiłem się w pierwszych intelektualnych potyczkach, a od Prisca nauczyłem się władać bronią dialektyki. Podczas odrodzenia mojej wiary Giuseppe Prisco był światłem pierwszej godziny".
*
POSTANOWIENIE WEWNĘTRZNEJ PRZEMIANY
Nauka nie odciągnęła Bartola od wykonywania dzieł miłosierdzia ani nie zwolniła rytmu praktyk ascetycznych, do których nakłaniali go jego duchowi przewodnicy. Pragnął zjednoczyć się głęboko z Bogiem, a środkiem do tego była modlitwa myślowa rankiem, uczestnictwo we mszy, odmawianie różańca. Wśród praktyk miłosierdzia zalecanych przez ówczesnych duchowych kierowników była także praktyka odwiedzania kościołów, w których był uroczyście wystawiony Najświętszy Sakrament. Nie zaprzestał również oddawać się z zaangażowaniem przez kilka godzin dziennie lekturze książek o ascetycznym lub teologicznym charakterze. Podczas gdy ojciec Ribera sugerował mu czytanie tekstów ascetycznych oraz biografie świętych, ojciec Radente pomagał zgłębiać prawdy wiary. Niestety duża część jego biblioteki została utracona, lecz to, co ocalało jest równie znaczące. Przeróżne wydania z początku XIX wieku dzieł św. Alfonsa i Wyznań św. Augustyna, pisma Jeana Croiseta, Vincenza Giuseppe Morassiego, Ludwika Marii Grigniona de Montfort, Jeana Josepha Langueta i Januarego Marii Sarnelliego, O naśladowaniu Chrystusa, Histoire Universelle de lEglise Catholique Renégo-Francois Rohrbachera oraz teksty Gioacchina Ventury niemal na pewno zostały nabyte, przeczytane i poczyniono na nich notatki w pierwszym dziesięcioleciu po duchowej odnowie Bartola.
Skrucha Longa nie była kwestią, która dotyczyła tylko umysłu. Gdy raz porzucił błędy, ojciec Ribera łagodnie, lecz stanowczo polecił mu: "Bądź święty". Stąd silnie odczuwana potrzeba nadania nowego kierunku swojemu życiu. Niektóre notatki rzucają światło na jego pragnienie wewnętrznego doskonalenia się. Jesienią 1869 roku, najprawdopodobniej za namową duchowych przewodników, wybrał się do instytutu ojca Ludwika z Casorii przy ulicy Villanova na ośmiodniowy kurs rekolekcji, a 24 października, podczas przygotowań do dni skupienia, napisał: "Pan, który poświęcił dla mnie całe swoje życie, prosi mnie jedynie o kilka dni, bym o Nim pomyślał, aleja podaruję mu wszystkie dni mojego życia". Następnego dnia notował: "By wynagrodzić Panu wiele straconych wśród próżności grzechu lat, dusza moja musi ofiarować Mu wszystkie te dni".
W pierwszym dniu skupienia, 26 października, wybrał kilku świętych na swoich opiekunów, wśród których był św. Ignacy Loyola. Wybór nie był przypadkowy, albowiem tematy rozmyślań przedstawione słuchaczom, podyktowane najprawdopodobniej przez jakiegoś jezuickiego kaznodzieję, były tematami z klasycznych Ćwiczeń założyciela Towarzystwa Jezusowego. "Bóg jest przyczyną sprawczą i celem ostatecznym człowieka. Jako stworzyciel ma prawo do sądzenia. Może rozkazać mi co zechce. [...] Jako ten, który zachowuje, ma nieograniczoną władzę. Daje życie, zdrowie, wielkie lub małe bogactwa, jak Mu się podoba. On wszystkim porusza. Niech zatem będzie Jego święta wola, a nie twoja". I dodawał: "Jeśli Bóg stworzył mnie dla siebie i wszystkie rzeczy są dla mnie środkiem, by do Niego iść, muszę używać ich nie inaczej, tylko jak rzemieślnik używa z obojętnością pilnika albo młotka, odpowiednio do swojej pracy, bez upodobania do takiego czy innego narzędzia".
Następnego dnia, w świetle tych prawd, przeprowadził swego rodzaju bilans własnego życia, z którego nie zawsze robił dobry użytek. Bóg, zanotował, "dał mi serce, bym Go kochał, a ja tak wieloma miłostkami w tak wielu miastach zabawiałem moje serce, zeszpeciłem swoje uczucia. Postanawiam zatem nie tylko nie kochać żadnej kobiety, by zadośćuczynić przeszłości, ale unikać wszelkich okazji do rozmów z kobietami". A ponieważ upierał się przy złożeniu ślubów, postanawiał "nie kochać odtąd żadnej istoty z powodu skłonności lub piękna ciała; dlatego też żadnej kobiety, ani nawet z myślą o poślubieniu jej. Co więcej, dla miłości Bożej odrzucę tyle ofert małżeństw, ile kobiet kochałem". W tym miejscu wspominał, co mu zalecił ojciec Ribera: "Nie. Zakonnik.To nie powołanie, to nierealne życzenie".
W dniu 8 października 1870 roku Bartolo wrócił na ulicę VillaNova na rekolekcje.Tym razem, zgodnie ze wskazówką św. Bernarda, w ten sposób podsumował swoje postanowienia: "Przybyłem tu, by odbyć pokutę, by znaleźć wytchnienie od zamętu świata, by ofiarować Bogu resztę życia". Tak jak w poprzednim roku, metoda ćwiczeń wydaje się być metodą ignacjańską. Temat miłości Boga do swoich stworzeń zostaje przedstawiony według klasycznych schematów ówczesnych podręczników z ascetyki. Bóg, który ab aeterno ukochał i kocha swoje stworzenia, "przewidywał wszystkie moje grzechy i niewdzięczności, niemniej udzielał mi dobrodziejstw!". Jego odpowiedź na Bożą miłość, jak notował następnego dnia, przekładała się na stanowcze postanowienie: "Muszę kochać jedynie Boga! Jak ten Turek, obserwowany przez Dzieciątko w żłobie i nawrócony, zawsze wdzięczny za takie dobrodziejstwo chodził, wykrzykując: Ty do mnie, do mnie!".

W TRZECIM ZAKONIE DOMINIKAŃSKIM
Ojciec Radente nie krył przed Bartolem, że pragnie ujrzeć go, jak składa śluby dominikańskie, podczas gdy ojciec Ribera podpowiadał mu, by był apostołem dobra w świecie. Podczas wahania się, jaką drogę obrać, dojrzał "dominikański wybór" Adwokata. Ojciec Radente już od pierwszych lat kapłaństwa wyróżniał się jako oświecony przewodnik duchowy, do którego zwracały się osoby świeckie, księża oraz zakonnice. Wśród odwiedzanych przez niego dominikańskich wspólnot żeńskich była także wspólnota z Rosariello przy Portamedina. Zmuszony przez konfiskatę klasztorów do przeniesienia się do wynajętego domu w centrum Neapolu, wybrał kościółek przy Portamedina na aktualną siedzibę swojej kapłańskiej posługi. Tam udawał się codziennie w towarzystwie Bartola, by odprawiać mszę i gromadzić tercjarzy oraz tercjarki przez niego duchowo prowadzonych. Tutaj, 25 marca 1871 roku, na polecenie oblatki siostry Marii Concetty De Litala, która zauważyła duchową dojrzałość Bartola, ojciec Radente założył mu dominikański szkaplerz, nadając imię Brata Różańca, a 7 października następnego roku, w tym samym kościele, Bartolo Longo złożył śluby jako dominikański tercjarz.
Tamtego dnia, napisał w dojrzałym wieku, "na Te Deum, które ojciec Radente zaintonował po złożeniu ślubów, odpowiedziały z chóru Siostry Tercjarki z tego klasztoru, wśród których przodował głos Siostry Marii Concetty De Litala". Jakie zaś były wrażenia nowego tercjarza, trudno powiedzieć. Ponad czterdzieści lat później wspominał: "ta miłość i ta wiara", którą przyrzekłem tamtego dnia "nie zmalały wcale we mnie wraz z upływem czasu i po bolesnych życiowych zdarzeniach". Za mało, by wydać definitywny osąd. Jednak przywiązanie do kościółka przy Portamedina, które trwało aż do ostatnich jego dni, droga wewnętrznego doskonalenia się oraz bezgraniczna szczodrość serca, nie mówiąc o ponownej prośbie bycia pochowanym ze szkaplerzem Zakonu św. Dominika, każą sądzić, że przyrzeczenie dominikańskiego tercjarza było traktowane przez niego bardzo poważnie.

ROZDZIAŁ IV
OD ADMINISTRATORA POSIADŁOŚCI ZIEMSKICH DO APOSTOŁA UBOGICH

ZNAJOMOŚĆ Z HRABINA DE FUSCO
Zamieszkawszy ostatecznie w Neapolu, oprócz szerzenia kultu Najświętszego Serca Jezusa, Bartolo wznowił z większym zapałem pracę nad własnym wewnętrznym doskonaleniem się. "Rozpoczynam wewnętrzne życie" - tak notował po rozmowie w październiku 1868 roku z ojcem Riberą, który modlił się na klęczkach przed Ukrzyżowanym, by otrzymać od Niego światło. Wymowne są niektóre Pensieri sulla uocazione allo statoul, spisane przez niego na papierze. Pytał siebie: Jaki jest mój cel?". A odpowiadał: "Wychwalać swojego Stworzyciela i ocalić swoją duszę". Zastanawiał się jednak: "ileż trudności, nie odnajduję się w rodzinie; zysk, kuszące zarabianie pieniędzy, krewni, towarzyskie wizyty, a zatem niebezpieczeństwa, uwodzenie kobiet i oddalenie się od przewodnika? Moje serce przywiązuje się za mocno do stworzeń z powodu nadmiernej wrażliwości i niepohamowanej fantazji, tak więc do mężczyzn, do kobiet, do interesów, a zatem troski, brak spokoju". Dlatego też, ciągnął, mogę wychwalać Boga, idąc za wskazówkami ojca Ribery: "zostaw wszystko i przylgnij cały do Niego".
Marianna Farnararo, której Vincenzo Pepe przedstawił przyjaciela, urodziła się w Monopoli w 1836 roku, skąd przeniosła się z rodziną do Neapolu, zamieszkując przy ulicy Port'Alba 30, w pałacu należącym do państwa Volpicellich. Tu zawarła przyjaźń z piętnastoletnią Cateriną Volpicelli. "Między mną a Bożą Służebnicą -zeznała na procesie kanonizacyjnym Cateriny- zawiązała się bliska przyjaźń, powierzałyśmy sobie wzajemnie wiele tajemnic". Zwłaszcza w dniach, "w których trwały karnawałowe hulanki Służebnica Boga, przebywająca wciąż w domu rodzinnym, umiała w pomysłowy sposób zachęcić mnie do odmawiania razem z nią modlitw zadośćuczynienia w rodzinnym oratorium. Chociaż wiedziała, że przeznaczone mi jest zamążpójście, nigdy nie próbowała odwieść mnie od małżeństwa; tym niemniej nie chciała, żebym została duchowną".
W lutym 1852 roku Marianna, która właśnie skończyła piętnaście lat, wzięła ślub z hrabią Albenziem De Fuscem, dwudziestoośmio-letnim właścicielem ziemskim, pochodzącym z Lettere. Małżeństwo zostało uszczęśliwione narodzinami pięciorga dzieci: Giovanny, Francesca, Biagia, Vincenza i Enrica. Śmierć, która dotknęła hrabiego 26 lutego 1864 roku, uczyniła wdową młodą jeszcze kobietę, a pięcioro dzieci sierotami w bardzo wczesnym wieku. Wcześniej Marianna Farnararo przeniosła się z mężem i dziećmi na ulicę Medina, ale to nie przeszkodziło jej w pielęgnowaniu przyjacielskich stosunków z Cateriną. Na liście dwunastu przyjaciółek, które wspólnie dały początek Pobożnej Unii Córek Najświętszych Serc i 16 grudnia 1865 roku poświęciły się Przenajświętszej Dziewicy w domowej kaplicy Volpicelli, znajduje się także imię wdowy De Fusco.
Marianna była dość znana w środowiskach neapolitańskiej szlachty. Podczas dwunastu lat przeżytych u boku męża, zeznał Bar-tolo Longo na procesie kanonizacyjnym Volpicelli, "bywała w światowych kręgach, na balach, poświęcała czas na wysokiej klasy rozrywki". Z tamtych lat pochodzą przyjaźnie i cenione relacje, które później będzie potrafiła wykorzystać na rzecz pompejańskiego dzieła.
Bartolo wkrótce miał zacząć odwiedzać dom hrabiny, gdzie orędowniczki Najświętszego Serca gromadziły się na modlitwie i planowaniu swojej działalności. De Fusco, kobieta o silnym i porywczym charakterze, nie zaniedbywała wychowywania dzieci, z którymi miała mnóstwo pracy. Adwokat w ostatniej dekadzie września 1869 roku spisał na papierze serię reguł zachowania, jakich należy przestrzegać w domu szlachcianki. "1. Umartwiaj oczy: nie patrz nigdy na żadną kobietę. 2. Unikaj poufałości czy też szturchańców, żartów, które mężczyznę pozbawiają godności przed kobietą i są złym przykładem dla młodzieży. 3. Nigdy nie siadaj blisko przez umiłowanie czystości Naszego Pana Jezusa Chrystusa i dla umartwienia się. 4. Nie rozmawiaj nigdy o miłości, małżeństwie i tego typu oświadczeniach, ale zawsze podejmuj rozmowy o Bogu, o świętych, o sierotach itd.".
Wśród dzieci hrabiny, żywiołowych i czasem nieposłusznych, Bartolo czuł się jak starszy brat pragnący pomóc im się poprawić. Ale nawykły do analizowania własnych uczuć, przestrzegał sam siebie: "Attende tibi".Jesteś ponaglany korzyściami innych na szkodę własnej duszy! Wiesz dlaczego? Przez miłość własną: nie tylko silisz się, by zawsze udzielać rad, ale chcesz koniecznie, żeby zastosowana była twoja rada. Widzisz młodych buntujących się przeciwko matce i tobie? Znak, że zbuntowałeś się przeciwko Bogu. Bóg mógłby poruszyć ich serca, jak czyni ze słuchaczami niewykształconego, ale świętego kaznodziei, a także pokutnikami spowiednika, który ma szlachetne intencje". Ciągnął: "Odpowiadasz, ale jeśli słuchaliby moich rad, byliby lepiej ukształtowani, unikaliby grzechów. Pierwsza odpowiedź. Dobre kazanie to dobry przykład. Druga odpowiedź. Tak chce Bóg, a czy ty masz prawo przenikać tajemnicze zamysły Opatrzności Bożej co do dusz? Trzecia odpowiedź. Smucisz się? Czy nie smuci się Jezus Chrystus, który przelał swoją krew dla ciebie, a jednak toleruje twoją rozwiązłość i niewierność?".
Następnie zaczął interesować się administracją dóbr szlachcianki, która wraz z dziećmi była właścicielką majątku złożonego niemal całkowicie z ziem i gospodarstw rolnych, usytuowanych na terytorium znajdującym się pomiędzy Lettere, Gragnano i Doliną Pompejańską.
Najemcy, wykorzystując bałagan, w jaki popadały urzędy dawnego Królestwa Obojga Sycylii, uchylali się od płacenia czynszów. Niedoświadczona w interesach De Fusco musiała się domyślić, że ten młody adwokat może być jej pomocny w zarządzaniu własnościami. Pouczające są niektóre postanowienia spisane w ostatnich dniach września 1869 roku: "1.Nie udzielaj rad, gdy nie jesteś o to proszony, w przeciwnym wypadku będą mieli cię dość, a twoje słowa zostaną zlekceważone. 2. W sytuacji, gdyby groziło niebezpieczeństwo pokojowi rodziny i łasce Bożej przy twoim milczeniu, wypowiedz prosto swoją radę, a następnie zachowaj spokój, niezależnie od tego, czy będą chcieli jej posłuchać, czy też nie. 3. Widząc, jak inni grzeszą, ofiaruj Bogu swój ból [...]. 4. Kiedy wstępuje na diabelską ścieżkę, milcz, wznieś oczy do Boga i "Panie, Ty wiesz wszystko", potem zamilknij i się oddal. Jeśli musisz ją poinformować odnośnie dzieci lub rachunków, zrób to łagodnie i z pokorą, ale jeśli będzie się gniewać, zamilknij i wycofaj się".
Spotkanie z De Fusco, która pracowała w domu Yolpicelli na rzecz biednych kościołów, pozwoliło docenić lepiej jej zalety. "Caterina zeznał później podczas procesu kanonizacyjnego Yolpicelli -dopuściła mnie do duchowej lektury, która zwykle odbywała się w małej wspólnocie Służebnic Najświętszego Serca. Mieszkały one wówczas przy ulicy Rampe Montemiletto i pokochałbym błogosławioną Małgorzatę Alacoque, albowiem każdego dnia pozwalała mi słuchać czytania o życiu tej Błogosławionej w języku francuskim, co powodowało we mnie odwrotny efekt, gdyż nie była ona świętą według moich porywczych skłonności". Następnie wieczorem to on przewodził modlitwie różańcowej.
Longo prowadził wtedy niemal pustelnicze życie. Żył sam pod opieką roztargnionego sługi, który nie zważał za bardzo na punktualność. Często zapominał nawet nakryć mu stół do obiadu i kolacji. Tę zwłokę przyjmował jako okazję do ćwiczenia się w cnocie łagodności. Postanawiam, notował 4 listopada 1869 roku w notesie ze swoimi duchowymi notatkami, "nie narzekać więcej na służącego, kiedy nie nakryje dla mnie stołu do obiadu. Powiem mu tylko: nakryłeś do stołu? Będę cierpliwie w Bogu czekał, aż mnie zawoła i w ten sposób złożę ofiarę Bogu, podziwiając jak On cierpliwie tak długo czeka, aż grzesznicy zaczną pokutować, i dziękując Mu, że tak długo jeszcze czekał na mnie".

W PAŁACU CATERINY VOLPICELLI
Kiedy Caterina 3 maja 1870 roku przeniosła się wraz ze swoją niewielką wspólnotą z Rampę di Montemiletto na plac Petrone alia Salute, by zamieszkać w niedawno zakupionym przestronnym budynku, zaoferowała gościnę przyjaciółce Mariannie w skromnym mieszkaniu na pierwszym piętrze domu. De Fusco przyjęła propozycję z wdzięcznością, bo stanowiła pomoc w jej trudnej sytuacji materialnej. Nie otrzymywała już bowiem żadnych dochodów z terenów przydzielonych jej w spadku po mężu. Pierwsze dni pobytu w nowym domu zakłócił tragiczny wypadek: 10 maja mały Enrico De Fusco, bawiąc się na dziedzińcu, wpadł do niedawno wykopanej i nieosłoniętej jeszcze studni i utopił się. Ból matki, która wcześniej straciła męża, był rozdzierający.
Tymczasem Adwokat w dalszym ciągu odwiedzał dom Volpicellich, wieczorami miał zwyczaj uczestniczyć w duchowym czytaniu i wspólnej modlitwie. Pewnego wieczoru czekano na niego nadaremno. Zaniepokojona De Fusco posłała jedną ze swych służących do jego domu, by zapytała, co się stało. W ten sposób dowiedziała się, że leży w łóżku z gorączką bez żadnej opieki. Caterina, która miała wolny lokal do wynajęcia, znajdujący się pod mieszkaniem Marianny, w pierwszych dniach stycznia 1971 roku odstąpiła go Bartolowi, ułatwiając w ten sposób zadanie przyjaciółce. Ta zobowiązała się nim opiekować i podawać mu jedzenie.
Dziewiątego września tego samego roku Bartolo podarował sobie nowy "regulamin" życia. Poczucie własnych ograniczeń i obawa, że nie zdoła wytrwać, potęgowały w nim potrzebę Bożej pomocy. Notował: "dokonać aktu zaufania, zawierzenia Bogu, a jednocześnie nieufności do samego siebie, mówiąc: Panie, jeśli mi nie pomożesz, wszystko skończone". Wspomnienie przeszłości było w nim wciąż obecne. Dlatego też dodawał: "We wszystkich niepokojach i udrękach serca powtarzać często to, co On powiedział duszy, to burza, która przejdzie, zatem cierpliwości!". Do udręk zaliczał także pragnienie małżeństwa, które od czasu do czasu mu dokuczało. "Prześladowany pragnieniem małżeństwa zapewniam, że będę mówił: Panie, ja niczego dobrego nie czynię, i nie potrafię zrobić nic innego, jak złożyć Ci ten ostatni hołd. Zamierzam składać Ci nieustanną ofiarę na ziemi, podporządkowując się Boskiemu Jezusowi, poświęcając Tobie swoje serce". Teraz był w bardziej bezpośrednim kontakcie z młodą wciąż wdową. Z tego powodu wyznaczał sobie surowsze zasady postępowania, zwłaszcza w kwestii pokus. W swojej książeczce notował między innymi: "1. Nie patrz w twarz kobiecie. 2. Zawsze w słusznej odległości, unikając poufałości i przy otwartych drzwiach, a także rozmowy o intymnych sprawach i pragnienia, żeby wszyscy mnie widzieli, kiedy tak rozmawiam. 3. Z pomocą Bożą nie stracę powagi, jaka przystoi, kiedy postępuje się z kobietami; biorąc pod uwagę fakt, że jestem Sługą Boga i muszę służyć w sposób, jaki Mu się podoba, zarówno milcząc, jak i mówiąc o Nim. 4. Strzeż się przyciągania do siebie kobiecej duszy, podobnie jak Szatan, ale tylko będziesz ją pociągać ku Bogu. Nie mówić o sobie. 5. Zanim pójdziesz mówić, złóż oświadczenie, że idziesz, by zadowolić Boga i wykonywać Jego wolę; dlatego nie zgadzać się na żadną myśl ani żadne uczucie Jemu przeciwne". Bartolo darzył Mariannę głębokim szacunkiem: "Pamiętaj, że ona jest w duchu aniołem i musisz ją szanować, jakby była świętą relikwią". Jednak silny i porywczy charakter kobiety poddawał ciężkiej próbie jego cierpliwość. Do tego dochodził strach przed oczarowaniem zmysłów: "Pan zsyła tobie zamiast diabła świętą we władaniu diabła. Zobacz, jaką ostrożność i szacunek musisz zachować. Chciałeś znosić męki: oto zachowanie czystości wśród pokus i okazji jest równoważne z męczeństwem".

W DOLINIE POMPEJAŃSKIEJ
Pobyt Longa na placu Petrone trwał aż do początku zimy 1871 roku, kiedy to razem z De Fusco i dziećmi przeniósł się na ulicę Salvator Rosa, do pałacu Passaro. Adwokat z wdzięczności dla kobiety, która się nim zaopiekowała, postanowił udać się do Doliny, by odnowić umowy najmu gospodarstwa rolnego należącego do wdowy. Dzierżawcy nie troszczyli się o nie, częściowo dlatego, że właścicielka od wielu lat się tam nie pojawiała Wydaje się, że Marianna chciała go odwieść od powziętego zamiaru z uwagi na realne niebezpieczeństwo, ale skoro Bartolo nalegał, hrabina powiadomiła dzierżawców, by czekali na niego na dworcu w Pompei Scavi i odwieźli na miejsce. "Pamiętam doskonale - opowiadał później Longo - dzień, kiedy postawiłem nogę na tej smutnej równinie. Było to w pierwszych dniach października 1872 roku. Udawałem się tutaj, by odnowić umowę dzierżawy wielkiego gospodarstwa rolnego słynnej gospody w Dolinie, ponieważ moja żona, hrabina De Fusco, nie przyjeżdżała prawie wcale doglądać swoich włości. W tamtych czasach nie było nawet posterunku Karabinierów Królewskich w Pompejach. Za każdym razem więc ryzykowało się bycie porwanym dla okupu. Kiedy dotarłem na dworzec w Pompejach, ujrzałem dwóch naszych głównych dzierżawców, uzbrojonych w strzelby.".
Na początku lat siedemdziesiątych XIX wieku terytorium Doliny było podzielone między gminy Boscoreale,Torre Annunziata i Scafati oraz prowincje Neapol i Salerno, a z tego powodu bardzo zaniedbane pod względem administracyjnym i cywilnoprawnym. Mieszkańcy żyli w biedzie i zacofaniu.
Na tych ziemiach z trudem torowały sobie drogę "nawet prawo i obywatelska sprawiedliwość". Wiele osób, by uniknąć "trudów długiej drogi oraz wydatków na akty stanu cywilnego", zawierało małżeństwa jedynie przed proboszczem, nie zaprzątając sobie myśli cywilnymi konsekwencjami. Nie później niż w 1888 roku, według Adwokata, jakaś panna młoda nie była wpisana do rejestru stanu cywilnego. By dopełnić nędzy, należy doliczyć bandytyzm, który po 1860 roku nękał Dolinę i obszar gór Lattari między Gragnano, Lettere i Agerola. Zwłaszcza banda cieszącego się złą sławą Pilonego terroryzowała przez wiele miesięcy wsie położone na zboczach Wezuwiusza. Bandyta w służbie Franciszka II czy pospolity rozbójnik, jakim był, przysporzył niemało kłopotów królewskiemu wojsku, które zobowiązało się przepędzić go razem z jego ludźmi.
Tak samo zaniedbana była opieka duszpasterska w miejscowej parafii pod wezwaniem Najświętszego Zbawiciela, położonej na peryferiach rozległej diecezji gminy Nola. Parafia liczyła tysiąc dwieście dusz, ale niewielki kościółek mógł pomieścić jedynie sto osób. Wielu opuszczało niedzielną mszę i tkwiło "w głębokiej niewiedzy odnośnie religijnych zasad". Jako pierwszy przyjął Longa lokalny proboszcz, ojciec Giovanni Cirillo, który od jakichś trzydziestu lat pełnił posługę duszpasterską wśród tamtejszych chłopów. Z nim miał możliwość zamienić kilka słów w "zrozumiałym języku", ponieważ mieszkańcy doliny mówili "w bogatym neapolitańskim dialekcie", a Adwokat "w ubogim dialekcie z Lecce", więc się nie rozumieli.
Z proboszczem, który zaczął udzielać mu informacji na temat miejsca, skierował się w stronę kościoła Najświętszego Zbawiciela. Kiedy wszedł do środka, poczuł ucisk w sercu. Jakieś dwadzieścia lat wcześniej ojciec Cirillo zlecił wykonanie kilku prac renowacyjnych i zakupił dwa dzwony, wydając 120 dukatów "zebranych na jałmużnę". Teraz jednak kościół znajdował się w stanie totalnego zaniedbania. Ołtarz został zrobiony ze starych drewnianych desek, w których myszy, jaszczurki i karaluchy założyły "cichą rezydencję".
Krótko mówiąc, był to biedny kościół, zbudowany przez jeszcze biedniejszych chłopów. Nie mając do dyspozycji jakiegokolwiek pokoju, proboszcz mieszkał we własnym domu, oddalonym o dwa kilometry. Bartolo odnotował jeszcze, "że nie było szkół, które rozproszyłyby ciemności prymitywnych umysłów, nie było świątyni mogącej zgromadzić wiernych, by oświecać ich uzdrawiającymi zasadami religii, ani nawet ołtarza poświęconego Maryi, Pocieszycielce strapionych, która zebrałaby westchnienia tych nieszczęśników i pokrzepiłaby ich w cieniu niebiańskiego matczynego płaszcza".

OSTATECZNY WYBÓR - SZERZYĆ RÓŻANIEC
Po wizycie w Dolinie Bartolo nie pozostawił informacji na temat stosunków z dzierżawcami hrabiny. Poczucie szacunku, głęboko zakorzenionego w chłopach z południowych Włoch, kazało im myśleć, że jest ważną osobistością, zwłaszcza że zamieszkał w gospodzie właścicielki. Do tego musiał dołączyć strach pomieszany z ciekawością, kiedy chłopi dowiedzieli się, że ten pan jest adwokatem i przybył uregulować umowy najmu. Tymczasem Longo, miłośnik polowań, nie przepuścił okazji, by zejść nad brzeg rzeki Sarno i oddać się swojej pasji w cieniu wierzb i wysokich topól. Jednak w głębi serca tkwiło coś, co nie dawało mu spokoju. "Wyszedłszy dopiero z cienia grzechów", pisał kilka lat później, "dusza moja nie znajdowała więcej spokoju". Wspomnienie przeszłości wciąż go dręczyło i nasilało pragnienie poświęcenia życia "dziełom dobra", jak podpowiadali mu jego duchowi kierownicy. "Dusza moja szukała usilnie Boga. Tylko Bóg mógł, jako jedyne centrum, skupić uwagę intelektu, chwiejnego na morzu grzechów, tylko Bóg mógł nasycić niespokojne pragnienia serca dręczonego wieloma łatwymi namiętnościami".
Ogarnięty takimi myślami wyszedł pewnego październikowego ranka z domu bez wyznaczonego celu. A ponieważ nie znał w ogóle miejsca, skierował się spiesznym krokiem na ścieżki prowadzące do Boscoreale. Dotarł do jednej z najdzikszych okolic Doliny, którą chłopi nazywali "Arpaja". O tym, czego doświadczyła jego dusza tego ranka, Bartolo opowiedział w swojej autobiografii.
"Wszystko było spowite głęboką ciszą. Rozejrzałem się wokół: ani cienia żywej duszy. Wtedy nagle się zatrzymałem. Czułem, jak bije mi mocno serce. W takiej ciemności ducha wydawało mi się, jakby jakiś przyjacielski głos szeptał do ucha te same słowa, które sam przeczytałem i które często powtarzał mój święty, nieżyjący już przyjaciel: Jeśli szukasz ocalenia, szerz różaniec. Kto szerzy różaniec, ten jest ocalony. Ta myśl była jak błysk, który rozświetla ciemność burzliwej nocy. Szatan, trzymający mnie spętanego jak swoją zdobycz, dostrzegł porażkę i coraz bardziej ograniczał mnie piekielnymi zwojami. Była to ostatnia rozpaczliwa walka. Z bezczelnością rozpaczy uniosłem twarz i ręce do nieba. Zwrócony do Niebieskiej Dziewicy: Jeśli to prawda, krzyknąłem, że obiecałaś św. Dominikowi, że kto szerzy różaniec, ocali się, to ja się ocalę, ponieważ nie opuszczę tej Ziemi bez rozpowszechnienia tutaj Twojego różańca. Nikt nie odpowiedział, otaczała mnie grobowa cisza. Lecz ze spokoju, jaki nagle po burzy ogarnął moją duszę, wywnioskowałem, że być może ten krzyk zgryzoty zostanie pewnego dnia wysłuchany. Daleki dźwięk dzwona dotarł do moich uszu i mną wstrząsnął, dzwonił Anioł Pański w południe. Pokłoniłem się i wymawiałem modlitwę, z jaką o tej porze wszyscy wierni zwracają się do Maryi. Kiedy się podniosłem, spostrzegłem, że po policzku spłynęła mi łza".

ROZDZIAŁ V
CIĘŻKA PRACA

KATECHIZOWAĆ 'PRYMITYWNYCH'
Adwokat, który właśnie ukończył trzydziesty pierwszy rok życia, postanowił, że nie oddali się od tej smutnej doliny, zanim nie rozpowszechni kultu różańca. W rzeczywistości ten kult nie był tam zupełnie nieznany; w parafiach z sąsiednich wiosek Scafati, Torre Annunziata, Boscoreale i Trecase nie brakowało grup pobożnych kobiet zbierających się, by odmawiać różaniec. W Neapolu zresztą ta pobożna praktyka miała głębokie korzenie. Wciąż żywe było wspomnienie ojca Placida Bacchera, który ożywił nabożeństwo, z którym zapoznał go pewien brat dominikanin. Zdaje się jednak, że do nieoświeconych chłopów z Doliny Pompej ańskiej z tego wszystkiego docierały jedynie słabe i niewyraźne głosy. Dlatego nie było łatwo nauczyć ich modlitwy i odmawiania różańca.
Oprócz degradacji, opuszczenia i biedy stara osada charakteryzowała się głęboką religijną ignorancją. Longo napisał również o tym. W dolinie królowały "ogromna zabobonność i przesądy. Stąd częste było sięganie do czarów i zaklęć. Wielu nie tylko nie znało pobożnej modlitwy różańca, ale także podstawowych prawd chrześcijańskiej wiary. Pewien chłop mylił św. Józefa z Ojcem Przedwiecznym i nie wiedział nawet, że Bóg jest w Trójcy Jedyny, a jakaś kobieta, która uczęszczała do kościoła i potrafiła odmówić Zdrowaś Maryjo, zapytana gdzie jest Madonna, odpowiedziała, że zna "siedem tylko Madonn, które są siostrami: to jest Matkę Bożą od Kąpieli w Scafati, Matkę Bożą Łaskawą i Matkę Bożą w scenie Zwiastowania w Torre Annunziata itd.". Zwyczaje mieszkańców, rozproszonych po chatach i gospodarstwach, także nie były nienaganne. Nie brakowało też między innymi kobiet, które przynosiły do chrzcielnicy parafialnej dzieci urodzone poza związkiem małżeńskim, a potem zostawiały je w Regia Casa delTAnnunziata w Neapolu.
Bartolo szybko zrozumiał, że aby nauczyć odmawiać różaniec tych chłopów, potrzebne było choćby jakieś pomieszczenie, w którym mógłby ich zgromadzić na kilka godzin w niedzielę. W dodatku słuchając ich rozmów, odkrył, że żywa była cześć wobec zmarłych. Skarżyli się często, że umierają jak psy i są odwożeni na cmentarz bez troski ze strony kogokolwiek o modlitwę w intencji nieboszczyka. W tych chłopach nie zgasła myśl o nieśmiertelności duszy, co można było wykorzystać, by zbliżyć ten lud rozproszony po wsiach. Najważniejsze było na początek założenie bractwa mającego na celu zapewnienie chrześcijańskiego pochówku zmarłym i wsparcie dusz czyśćcowych modlitwą różańcową. Pozostawał problem lokalu, gdzie można by zgromadzić ewentualnych członków.
Pewnego ranka, uzbrojony w strzelbę, wyruszył w kierunku Scafati. W cieniu topól natknął się na myśliwego, mniej więcej w swoim wieku, który przyciągnął jego uwagę, ponieważ był "wysoki, w okularach ze złotymi oprawkami i uprzejmy". Uwaga zamieniła się w ciekawość, gdy ten nieznajomy powiedział, że jest księdzem, nazywa się Gennaro Federico. i pochodzi z Doliny. Spacerując z nim wzdłuż brzegu Sarno, Bartolo mówił o swoim zamiarze założenia bractwa w celu szerzenia pobożnej praktyki różańca, zapewnienia lekarstw i opieki chorym oraz towarzyszenia zmarłym w ich ostatniej drodze. Odpowiedź księdza nie była zachęcająca: to bardzo trudne, ci chłopi "stracili już zaufanie do podobnych rzeczy". W każdym razie Adwokat dzięki rozmowie z duchownym zaczął rysować sobie pełen obraz zwyczajów tego ludu. Dowiedział się między innymi o rytuale ludowych świąt, o zbiegowisku i grach, a w szczególności o loteriach, w których brały wszystkie kobiety z okolicznych wiosek, by zdobyć złoty pierścionek lub kolczyki. Było to dla niego drugim objawieniem. Odkrył, co zrobić, by zbliżyć tych ludzi: "zainaugurować wielką loterię i rozdawać jako nagrody koronki, medaliki, obrazki i wizerunki Matki Bożej Różańcowej. W ten sposób, w ciągu kilku lat, każda osoba będzie zaopatrzona w koronkę i każdy dom będzie ozdobiony wizerunkiem różańca". W nadchodzącym październiku tak właśnie zrobi.
Po powrocie do Neapolu skierował się do domu Cateriny Volpicelli. Wiedział, że znajdzie tam medaliki, koronki, szkaplerze i święte obrazki. Za jej pośrednictwem otrzymał przedmioty kultu od niektórych jej szlachetnie urodzonych przyjaciółek, między innymi od księżnej Angeliki Caracciolo, matki kardynała Camilla Siciliana di Rende i gorliwej franciszkańskiej tercjarki. Bartolo spostrzegł też, że w domach tych chłopów, oprócz wielu innych rzeczy, brakuje również krzyży. Postanowił więc zaopatrzyć się w sporą ich ilość.
W październiku 1873 roku, wyposażony w takie przedmioty, wyruszył w kierunku Doliny. Tamtego roku święto, które odbyło się po raz pierwszy, nie było całkiem udanym przedsięwzięciem. W centrum uroczystości miała być loteria w cenie jednego solda za bilet. Przewidziane było także odprawienie mszy zaintonowanej przez proboszcza i przemówienie ojca Radentego, specjalnie w tym celu zaproszonego. Bartolo zaprosił też zespół muzyczny z sąsiedniego miasta Scafati oraz zorganizował gry i sztuczne ognie. Pomyślał także o wystawieniu dla wiernych wizerunku Madonny. Nie mając obrazu olejnego, wziął ze swojej sypialni litografię Matki Bożej Różańcowej. Jednak gwałtowna burza z grzmotami i błyskawicami uniemożliwiła mieszkańcom i muzykom dotarcie do parafii. Uczony wywód ojca Radentego nie został zrozumiany przez nielicznych obecnych, nawykłych jedynie do słuchania kazań w dialekcie ich proboszcza.
Sprawy potoczyły się lepiej w następnym roku. W celu zabezpieczenia się przed ewentualnym kaprysami pogody, Bartolo pomyślał, by zostawić w każdym domu obrazek z wizerunkiem Maryi Dziewicy i koronkę różańca. Osiem dni wcześniej wysłał pewną kobietę, dobrze znaną mieszkańcom Doliny z powodu swojego "silnego i dźwięcznego" głosu, by zaprosiła ich na tę uroczystość. Nie posiadając wciąż obrazu do wystawienia dla publicznej adoracji, zakupił w sklepie papierniczym w Neapolu litografię z Madonną, którą postawił pod baldachimem. Wystrzał sztucznych ogni, zespół muzyczny, wyścigi osłów i wyścigi w workach, a zwłaszcza loteria, w pełni znalazły upodobanie ludu. Pouczony wydarzeniami z poprzedniego roku, Bartolo powierzył ojcu Giovanniemu Cirillowi zadanie wygłoszenia kazań podczas trzech wieczorów przygotowawczych do uroczystości. Niestety ten, zamiast mówić o różańcu, objaśniał Salve Regina. W każdym razie spora liczba wiernych przyszła do kościoła parafialnego i wysłuchała kazania proboszcza. Ludność, która z początku była nieufna, wziąwszy pod uwagę fakt, iż ten młody adwokat sam za wszystko płacił, zaczęła przyjaźnie na niego spoglądać i darzyć zaufaniem.

PRZYJAZD MISJONARZY I SPROWADZENIE OBRAZU MADONNY
W rzeczywistości rezultat nie był w pełni satysfakcjonujący. Według Longa "uroczystość, kazanie, loteria były jak rzeka, która płynęła dalej, nie użyźniając terenu. Różaniec nie zakorzenił się wcale, ani tym bardziej nie został zrozumiany". Omówił to z kilkoma księżmi. Doradzili mu to, co już wcześniej brał pod uwagę, a mianowicie założenie bractwa. Powracały jednak problemy: gdzie zgromadzić wiernych? Jak wzbudzić uczucia miłości i braterstwa w tych ludziach, którzy nie ufali sobie nawzajem i byli przekonani, że okradanie bogatego jest prawem, a bliźniego "pomysłowością"? Po długiej dyskusji pomyślał o posłużeniu się klasycznym środkiem nadzwyczajnego kaznodziejstwa: "Misje święte, które wstrząsając duszami poprzez rozważanie wiecznych prawd, wzbudziłyby w tych niewykształconych sercach nadzieję na przebaczenie za pośrednictwem kultu Matki Bożej, a zwłaszcza Jej różańca".
Ale jeśli łatwo myśleć o misjach, trudniej znaleźć misjonarzy. On był zwykłą świecką osobą, obcy środowisku, nie znał nawet nazwiska biskupa z Noli, ani innych z sąsiednich diecezji. Nie wiedząc do kogo się zwrócić, skierował swe kroki na nowo do domu Cateriny Volpicelli.Ta, poinformowana w międzyczasie przez Mariannę De Fusco o godnym pożałowania stanie, w jakim znajdował się kościół parafialny, zatroszczyła się o zastąpienie starego drewnianego ołtarza nowym z marmuru. Caterina skonsultowała się z dyrektorem swojego Instytutu, ojcem Luigim Carusem, który za pośrednictwem biskupa z pobliskiego Castellammare di Stabia, neapolitańczyka Francesca Saveria Petagna, otrzymał od swojego kolegi z Noli zgodę na to, żeby trzej kapłani ze Stabii mogli głosić misje w Dolinie. W sobotę 2 listopada Adwokat udał się osobiście, by ich odebrać, a następnie ugościł "w starej gospodzie Doliny". Wszyscy trzej byli dojrzałymi duchownymi i, jak się wydaje, mieli spore doświadczenie w zakresie głoszenia kazań dla ludu. Misje przyniosły rezultaty. Misjonarze, w oparciu o nauczanie św. Alfonsa Liguoriego, świadomi faktu, że większość słuchaczy była analfabetami, z całym prawdopodobieństwem dalekimi od religijnej praktyki, umieli sprawić, iż ta wyjątkowa publiczność potrafiła ich zrozumieć. Longo swoim tradycyjnym patetycznym tonem napisał: "Wzruszające widowisko! Przybyli wysłuchać słowa Bożego, starzy i młodzi, mężczyźni i kobiety, nie tylko z tej, ale i z pobliskich wiosek. Nie pomieścili się w małym kościółku, więc można było ich ujrzeć stłoczonych na środku głównej ulicy, wystawionych na wszelkie niepogody listopadowych wieczorów. Słychać było wieczorem po kazaniu, na tych polach wcześniej niemych i osamotnionych, jak rozbrzmiewa słodkie pozdrowienie dla Maryi [...]. Wszyscy pogodzili się z Bogiem, załagodzili spory, wielu pojednało się ze sobą i niemal wszyscy poprosili o przyłączenie do bractwa maryjnego".
Chłopi nauczyli się odmawiać różaniec i umieścili u wezgłowi swoich łóżek wizerunek Maryi Dziewicy, podarowany w prezencie wszystkim rodzinom. Teraz Bartolo potrzebował płótna z Madonną do wystawienia na stałe w kościele, gdzie wierni zbierali się wieczorem na odmawianiu koronki. Potrzebny był obraz olejny, zgodnie z normami liturgicznymi. Rankiem 13 listopada, w przeddzień zakończenia misji, wybrał się w podróż do Neapolu. Gdy przyjechał do miasta, przypomniał sobie, że widział niegdyś, w pracowni pewnego malarza z ulicy Toledo zwanego Foggiano, obraz Matki Bożej Różańcowej. Już miał wejść do środka, ale zaniepokoił się, czy potrafi negocjować cenę. To go powstrzymało. Kilka kroków dalej, na placu Spirito Santo, natknął się na ojca Radentego. Przedstawił mu swój problem, opowiedział o misjach, które pozwalały żywić nadzieję na założenie bractwa i o konieczności zdobycia płótna z wizerunkiem Matki Bożej Różańcowej.
Gdy weszli do pracowni i zapytali o cenę obrazu, usłyszeli, że żądana kwota jest niemała - czterysta lirów. Zakonnik dał znać, by wyszli. Gdy znaleźli się już na zewnątrz, powiedział: "Wiesz, co mi przyszło na myśl, gdy rozmawialiśmy z Foggianem? Kilka lat temu wręczyłem siostrze Marii Concetcie De Li tala, w żeńskim internacie z Rosariello przy Portamedina, stary obraz. Zakupiłem go od kramarza z ulicy Sapienza za osiem carlinów. Idź zobaczyć, jeśli ci się spodoba, weź go sobie".
Bartolo pobiegł do Portamediny, lecz zmartwił się, kiedy siostra zakonna pokazała mu obraz. "Było to nie tylko stare i zniszczone płótno, ale oblicze Madonny przypominało raczej oblicze szorstkiej i grubiańskiej baby, niż dobrotliwej dziewicy, pełnej świętości i łaski [...]. Oprócz zniekształconej i nieprzyjemnej twarzy zauważył, że brakowało też skrawka płótna nad głową Dziewicy. Cały płaszcz był spękany i zniszczony przez czas, podziurawiony przez mole, a w pęknięciach były poodrywane tu i ówdzie kawałki farby. Nic lepszego nie można powiedzieć o pozostałych postaciach. Święty Dominik z prawej strony wyglądał bardziej jak uliczny prostak niż święty. Po lewej znajdowała się św. Róża o grubej, ordynarnej i prostackiej twarzy, wyglądająca jak chłopka ukoronowana różami". Bartolo wahał się, czy wziąć go, czy zostawić. Z jednej strony, myślał o tym, że misje dobiegały powoli końca, a on powiedział wszystkim, że jedzie do Neapolu, by kupić obraz. Z drugiej strony nie miał odwagi wystawić takiego brzydkiego obrazu na adorację dla wiernych. Siostra zakonna nalegała, by wziął go ze sobą; nawet jeśli jest brzydki, zwróciła uwagę, zawsze będzie "dobry po to, żeby odmawiać przed nim "Zdrowaś Maria". Poszedł zapytać o opinię hrabiny, która przyjechawszy do Portamediny, pozwoliła się przekonać namowom zakonnicy.
Owinęli obraz w prześcieradło i zabrali do domu. Teraz trzeba było znaleźć sposób, by przewieźć go do Doliny. Longo przypomniał sobie o miejscowym woźnicy, niejakim Angelu Tortorze, który przyjeżdżał do Neapolu, by załadować obornik i odsprzedać go chłopom. O tej porze, najprawdopodobniej, był gotów do powrotu do Doliny ze swoim wózkiem. Posłał po niego, powierzył mu obraz, zlecając zadanie dostarczenia go jednemu z misjonarzy. Tortora umieścił pakunek na cuchnącym załadunku i ruszył w drogę powrotną. Bohater tych zdarzeń napisał później, iż skromny woźnica, by mu się przysłużyć, wyznał, że "nie potrafił uczynić inaczej". Kiedy Bartolo wezwał go, aby mu zapłacić, odrzucił pieniądze, mówiąc, że "wystarczy mu to, że przywiózł wizerunek Madonny". Dotarłszy na miejsce chwilę po Ave Maria, Tortora zdeponował pakunek w kościele, przekazuj ąc go jednemu z misjonarzy.
W kościele parafialnym zgromadziły się różne osoby, między innymi proboszcz, bracia kapłani Gennaro i Romualdo Federico, członkowie rodziny hrabiny. Lecz kiedy zostało ściągnięte prześcieradło okrywające obraz, "nikt nie potrafił powstrzymać pewnego uśmiechu". To brzydkie i postrzępione płótno nie mogło zostać wystawione na adorację dla wiernych. Następnego dnia proboszcz zaproponował, by powierzyć je pewnemu konserwatorowi, swojemu penitentowi, niejakiemu Guglielmowi Galelli, który malował krajobrazy w amfiteatrze w Pompejach. Bartolo przekazał mu obraz, dając do zrozumienia, że kosztował jedynie osiem carlinów. Pod koniec stycznia Galella wrócił, by wręczyć obraz. Rozlał na nim gęstą warstwę werniksu, prosząc w zamian o zapłatę wynoszącą sześćdziesiąt lirów. Kiedy usłyszał, że płótno jest przeznaczone do kościoła, który ma zostać zbudowany przy udziale mieszkańców Doliny, a wiedział, że nie są bogaci, przyjął tylko dziesięć z trzynastu oferowanych. Teraz było wszystko gotowe, aby założyć bractwo. Należycie powiadomieni chłopi 13 lutego 1876 roku udali się do parafii, gdzie ojciec Radente pobłogosławił obraz i ogłosił powstanie bractwa różańcowego w Pompejach. Następnie przyłączył do Trzeciego Zakonu jedenaście osób spośród okolicznych mieszkańców, między innymi ojca Giovanniego Cirilla i ojca Gennara Federica.
Bractwo, napisał niedługo po tych wydarzeniach Longo, miało na celu zaspokoić "wszystkie potrzeby rodzącego się ludu, to znaczy zgromadzić go pod chwalebnym sztandarem Maryi, by modlił się tą samą wspólną modlitwą. Miało pobudzić do pobożnego chowania zwłok najbliższych i wspierania ich modlitwą, do zapewnienia opieki i lekarstw chorym bliskim, a młode kobiety zachęcić do małżeństw". Celem stowarzyszenia zatem, oprócz tego, że stanowiło punkt spotkań mieszkańców Doliny, było zagwarantowanie wzajemnej pomocy żywym, a nie tylko miłosierdzie względem zmarłych. W rzeczywistości owo bractwo, które stawiało pierwsze kroki w Dolinie 13 lutego 1876 roku, to jedno z wielu tak zwanych bractw duchowych, które miało rozwinąć pobożną praktykę różańcową. Jednak, jak słusznie zaobserwowano, cele charytatywne i w zakresie niesienia pomocy nie zostały całkowicie zlekceważone, jeśli weźmie się pod uwagę liczne dzieła dobroczynne zapoczątkowane przez Bartolo Longo w następnych latach.

PROPOZYCJA BISKUPA Z NOLL BUDOWA NOWEGO KOŚCIOŁA PARAFIALNEGO
W niedzielę 14 listopada 1875 roku, po ukończeniu misji, biskup z Noli przybył do Doliny, by udzielić sakramentu bierzmowania dzieciom, młodzieży i dorosłym. Był to pierwszy raz, gdy Longo spotkał się z wielebnym Giuseppe Formisanem, który przed swoją nominacją na biskupa był gorliwym duszpasterzem w parafii świętych Józefa i Krzysztofa, położonej w centrum zaludnionej dzielnicy San Giuseppe w Neapolu. Z całym prawdopodobieństwem Bartolo uznał za właściwe poinformować go o tym, co zrobił w ostatnich trzech latach, by wznieść w kościele ołtarz poświęcony Maryi Dziewicy, w celu utrzymania kultu różańcowego wśród ludności. Biskup, który od dłuższego czasu myślał o zbudowaniu w wiosce większego kościoła i znał dobrze "opłakany stan" tej ludności, nie tracił czasu, by skorzystać z okazji i wysunąć propozycję. Wy, powiedział do Bartola i Marianny, "chcecie postawić różańcowy ołtarz, ja natomiast proponuję, abyśmy wznieśli nie ołtarz, ale kościół. Postarajcie się o członków, którzy wpłacać będą jeden sold na miesiąc. W ten sposób będziecie zbierać pieniądze, a ja dam zapomogę w wysokości pięciuset lirów".
Następnego ranka biskup wrócił do Doliny i, wychylając się z okna centralnego pokoju domu De Fusco, znajdującego się na wprost kościoła, wykrzyknął: to jest miejsce, w którym powinna zostać zbudowana nowa świątynia. Hrabina wyraziła sprzeciw, usprawiedliwiając się bólem z powodu tragicznej śmierci najmłodszego ze swoich dzieci oraz zmartwieniami, jakich przysparzały jej pozostałe, wciąż jeszcze małe. Lecz interwencja Longa ucięła jej wywód: "Wy obiecacie biskupowi zezwolenie, a ja będę działał za was i za siebie. Dacie do mojej dyspozycji wasz podpis oraz dostęp do waszych znajomości, a Matka Boża pomyśli o reszcie".

PIERWSI OFIARODAWCY I ZAKUP GRUNTU
Kiedy Bartolo zgodził się zainteresować budową nowego kościoła, wielebny Formisano doradził mu, by nie zaczynał robót, zanim nie zbierze wystarczającej kwoty na pierwsze wydatki. Dobrze znał biedę członków swojej wspólnoty diecezjalnej. Poradził mu także, aby poprosił o ofiarę w wysokości jednego solda na miesiąc. Dwa soldy, zwracał uwagę, z upływem roku zmęczą ofiarodawców, natomiast jeden "nie obciąży nikogo". Najważniejszą więc rzeczą do zrobienia jest zebranie pieniędzy na zakup gruntu. Pierwszego stycznia nowego roku Adwokat wyruszył na pola w towarzystwie ojca Gennara Federica. Trzystu mieszkańców Doliny odpowiedziało na ten apel, zebrana suma wynosiła piętnaście lirów.
Ci pokorni ludzie byli hojni. Dali tyle, na ile pozwalało im ubóstwo. Było jednak oczywiste, że ofiary chłopów wyłącznie z Doliny nie pozwolą na budowę kościoła, nawet niewielkiego. Dlatego też Bartolo postanowił zwrócić się do osób z sąsiednich wiosek, a szczególnie do własnych znajomych. Pewnego ranka dotarł aż do pobliskiej Boscotrecase, gdzie natknął się na swojego nauczyciela filozofii, Opata Giuseppe Prisca, który zdziwiony jego widokiem w tych okolicach, zapytał o powód dziwnej wyprawy. Kiedy usłyszał, że powodem jest zbiórka pieniędzy na budowę kościoła w sąsiedniej Dolinie, wykształcony duchowny przerwał mu, wykrzykując: "Zapomnij o tym, na tej ziemi złodziei nigdy niczego nie zrobisz". Tego bowiem ranka został okradziony przez jednego ze swoich dzierżawców. Następnie, widząc stanowczość swojego rozmówcy, dodał, by go nie zniechęcić: "Słuchaj, jeśli naprawdę zbudujesz kościół, przyjdę odprawić pierwszą mszę". Nie omieszkał jednak dać mu przyzwoitej ofiary.
Jednocześnie postanowił zwrócić się do swoich przyjaciół z Neapolu, a także do rodzin szlacheckich i ze średniej klasy miejskiej, znanych hrabinie, w których zakorzenione były już inicjatywy na rzecz ubogich kościołów lub na budowę nowych. By zbierać datki w mieście, nie narażając się na konflikt z prawem, 30 marca złożył podanie o możliwość "zwrócenia się do wszystkich, którzy mają chrześcijańskie serce, i poproszenia ich o jakąkolwiek ofiarę" na jego dzieło. Otrzymawszy zezwolenie, mógł spokojnie pójść i prosić o ofiary swoich znajomych oraz zaprosić ludzi zaufanych i dobrej woli do uczynienia tego samego. De Fusco natomiast udała się na plac Petrone, gdzie mogła liczyć na pomoc Cateriny Volpicelli i jej przyjaciółek. Ponadto Bartolo zainteresował inicjatywą tercjarzy i tercjarki, którzy zbierali się zwykle z ojcem Radentem w kościółku przy Portamedina. Osoba, na którą "padł wybór Madonny, by została pierwszą zelatorką", to pani Maria Irbicella, oblatka Najświętszego Serca Pana Jezusa i przyjaciółka Cateriny Volpicelli. Matka licznego potomstwa, nie dając rady pobierać sama miesięcznej opłaty, mianowała kolejne zelatorki. Wśród nich znalazła się księżniczka Margherita Caracciolo z Santobono, w tamtych latach pełniąca funkcję "przeoryszy" tercjarek dominikańskich przy Portamedina.
W ten sposób do inicjatywy przystąpiło wiele szlachetnie urodzonych kobiet, przyjaciółek Cateriny Volpicelli. Adwokat przyznał, że "neapolitańska szlachta jest tak liczna i rozległa!". To księżna Mirelli dała mu dobrą podpowiedź, kierując go do markizy Marii Giuseppiny Filiasi di Somma, "kobiety świętej, bogatej, spokrewnionej z neapolitańską klasą wyższą, i co więcej, skłonnej do wznoszenia kościołów". Markiza, hojna wspomożycielka dzieł o. Ludwika z Casorii, przyjęła go serdecznie. Dała mu porządną ofiarę i zachęciła członków swojej rodziny do uczynienia tego samego. Wręczyła mu też "sporo wizytówek", wskazując nazwiska i adresy znajomych, u których mógł się pojawić.
Ożywieni tą wewnętrzną siłą, "która pochodzi z wiary w nadprzyrodzone", opowiadał później Błogosławiony, wyruszyliśmy w drogę ulicami Neapolu. Na ogół przyjęcie ze strony arystokracji było przyjazne i najbardziej prestiżowe nazwiska aprobowały budowę pompej ańskiej świątyni. "Dla historycznej dokładności muszę wyznać jednak, że nie cała neapolitańska arystokracja otwierała nam drzwi i witała godnie i radośnie. Czasem nawet, gdy dwukrotnie lub trzykrotnie tam wracaliśmy, by wejść po marmurowych schodach, zdarzyło się nam doznać przykrego rozczarowania. Niemniej jednak czuję się w obowiązku podziękować neapolitańskiemu patrycjatowi, ponieważ przepełniało go zaufanie i miłosierdzie względem dzieła, które było wówczas jeszcze dość nieokreślone, promowane przez nieokreślonych ludzi, o nieokreślonych i niepewnych rezultatach".
W tym czasie Bartolo zastanawiał się też, jak sprawić, by wiadomość o nowym dziele dotarła do szerszego grona osób. Dlatego 7 marca oddał do druku książeczkę informacyjną dla zelatorów zaangażowanych w zbiórkę miesięcznego solda. Pierwsze pięć stron książeczki zawierało płomienny apel zachęcający do uczestnictwa w budowie kościoła parafialnego w Dolinie. We Włoszech, pisał, nie brak szczodrych mężczyzn i kobiet, którzy wysyłają pomoc misjonarzom oddanym szerzeniu królestwa Bożego w dalekiej Ameryce i Indiach. A jednak, ciągnął, "w sercu włoskich krain, nawet w katolickim Neapolu, zdarza się, że odkupieni krwią Zbawiciela żyją jak niewierni, nieświadomi własnej godności i wzniosłego przeznaczenia".
Biskup z Noli wniósł już wkład w wysokości pięciuset lirów, a chłopi z Doliny nie byli w stanie sprostać tak znacznym wydatkom, więc hierarcha "powołał delegację osób", by mieć "nieodzowną pomoc w zbiórce ofiar w innych miejscach". Zatem wszyscy mogli aspirować do zaszczytnej pomocy temu ludowi, zasługując w ten sposób na protekcję Dziewicy Maryi.
Szli w ślad za nazwiskami poborców, kasjerem Bartolem Longiem i dobrze widoczną "wizą" wielebnego Giuseppe Formisana. Na podstawie pierwszej książeczki, jaka do nas dotarła, przypuszcza się, że niektórzy wpłacili "zaległości", poczynając od stycznia 1876 roku. Księżniczka Francesca Pignatelli z Belmonte i jej rodzina zobowiązali się płacić pięć lirów rocznie, przelewając kwotę od stycznia. Miesięczna ofiara neapolitańczyków przekraczała jeden sold na miesiąc. Markiza Gaetana Perez i pan Michele Zaccone na przykład obiecali wpłacać dziesięć soldów miesięcznie. Inni zobowiązali się do uiszczania miesięcznej kwoty nie niższej niż pięć centów. Caterina Volpicelli zagwarantowała wpłacanie piętnastu soldów rocznie.
Podczas gdy Bartolo i hrabina chodzili, by zbierać ofiary, w Neapolu miało miejsce "nadzwyczajne zdarzenie, które ze względu na swoją nowość znalazło się w przeciągu kilku dni na ustach wielu", docierając aż do uszu kardynała arcybiskupa. Pewna dziewczyna z ulicy Tribunali, chorująca na padaczkę, która była leczona przez przeróżnych lekarzy, w tym słynnego lekarza Antonia Cardarellego, zachęcona przez De Fusco do wiary we wstawiennictwo Matki Bożej Różańcowej, poczuła się kompletnie uleczona właśnie w ten pamiętny dzień 13 lutego 1876 roku, kiedy obraz Dziewicy Maryi "został wystawiony do adoracji pompejańskiego ludu".
W przeszło cztery miesiące od tego uzdrowienia Anna Maria Lucarelli, ciotka dziewczyny, przesłała szczegółową relację zdarzeń kardynałowi Siscie Riario Sforzy, ponawiając obietnicę wzięcia udziału w budowie nowego kościoła w Dolinie. Następnie pojawił się nowy "znak z Nieba". Ksiądz Antonio Varone chory na tyfus i różę, zachęcony przez hrabinę do ufności w opiekę Dziewicy Maryi, wieczorem w niedzielę 23 kwietnia zauważył pierwsze sygnały powrotu do zdrowia, a następnie w ciągu kilku dni wyzdrowiał całkowicie.
Tymczasem oboje zaczynali myśleć o zakupie gruntu. W listopadzie poprzedniego roku wielebny Formisano wskazał miejsce, gdzie ma zostać wzniesiony kościół: w centrum wioski, na terenie przyległym do starej parafii, a zatem w prowincji Neapol. Gdy poznali nazwisko właściciela ziemi, który był arystokratą z Boscoreale, dali mu znać, że są zainteresowani jej kupnem. Niestety nic z tego nie wyszło, ponieważ niemożliwe okazało się ustalenie ceny, która zainteresowanym wydała się wygórowana. Natomiast inny "pobożny arystokrata" dał do zrozumienia, że jest skłonny odstąpić za darmo teren należący do żony, niedaleko od domu De Fusco, czyli w prowincji Salerno, lecz także to się nie powiodło. Właścicielka bowiem po kilku dniach poinformowała, że nie chce oddać ziemi.
Rozczarowanie było ogromne, zbyt dużą ufność pokładali w tym arystokracie. Do odzyskania wiary tym razem przyczyniła się hrabina. Powiedziała, że jest gotowa oddać do dyspozycji teren na zachód od domu, który należał do niej i jej dzieci. Wszyscy już byli szczęśliwi, ale biskup z Noli zgasił ich entuzjazm. Kiedy został poinformowany o tym, co zamierzano uczynić, zauważył, że nie powinno się budować na niepodzielonym terenie, będącym współwłasnością z niepełnoletnimi dziećmi, które mogłyby później domagać się gruntu i kościoła na nim wzniesionego.
W tym czasie, 12 marca, Bartolo otrzymał trzy telegramy ze swoich rodzinnych stron: matka była u kresu życia; trzeba zatem wyruszyć w drogę. Do Latiano dotarł wieczorem następnego dnia. Osobiście opowiedział smutną scenę, jaką wtedy ujrzał: "Zastałem jeszcze matkę żywą, ale nie mówiła już i leżała nieruchomo na łóżku, jednak nie straciłem wcale nadziei. Zaproponowałem jej, byśmy wspólnie powtarzali Zdrowaś Maryjo, i aby spróbowała, na ile to możliwe, wymawiać te słodkie słowa. I nagle, co za cud. Im dalej posuwała się modlitwa, tym język się rozwiązywał".
Matka Bartola 19 marca była już w stanie usiąść przy stole z dziećmi, które przybiegły do wezgłowia jej łóżka. To samo wydarzyło się tego dnia w Dolinie w domu Giuseppe Federica, ojca kapłanów Gennara i Romualda. Wydawało się, że jego choroba nic dobrego nie wróży, ale 19 marca bliscy mogli świętować powrót do zdrowia głowy rodziny.
Zdecydowany chwycić się każdej okazji, by przyspieszyć rozpoczęcie prac, Longo pomyślał, żeby wykorzystać swój pobyt w Latiano i poszerzyć krąg członków dzieła, które leżało mu na sercu. Skierował myśl na starych przyjaciół z Francavilli Fontany i na niektóre zamożne rodziny miejskiego patrycjatu. Przyjęli go bardzo serdecznie, a oprócz złożenia datków, doradzili, by poruszył dobre serce biskupa diecezji. Zdaniem przyjaciół był on bardzo bogaty, podarował sto pięćdziesiąt lirów pasjonistom z Mandurii na budowę kościoła i klasztoru. Spotkanie nie przebiegło szczęśliwie, ponieważ kiedy stary biskup znalazł się naprzeciw młodego adwokata, który prosił o ofiarę na wzniesienie nowego kościoła, odniósł wrażenie, że nowy przybysz nie był szczery i potraktował go jak złodzieja. Na szczęście pewien przyjaciel zdołał wyjaśnić nieporozumienie i biskup przekazał za pośrednictwem brata dwadzieścia lirów wraz z przeprosinami. Stamtąd Bartolo wyruszył do Mesagne, gdzie znalazł dawnych kolegów ze studiów, którzy nie byli mniej hojni. Rezultat wędrówki wydał mu się więcej niż zadowalający: zebrał czterysta trzydzieści lirów we Francavilli Fontanie, sto osiemdziesiąt w Latiano i dwieście dwadzieścia w Mesagne.
Gdy wrócił do Doliny, podjął na nowo negocjacje z właścicielem terenu wskazanego przez biskupa. Ten zapytany o opinię, orzekł: "radzę wam, abyście kupili teren za jakąkolwiek cenę, i żeby był on przy parafii Najświętszego Zbawiciela przynależącej do prowincji Neapol". Przystali na wszystkie roszczenia właściciela i wreszcie mogli ustalić datę podpisania umowy zakupu. Wybrano 30 kwietnia, ponieważ był to dzień poświęcony świętej dominikance Katarzynie ze Sieny. Przy zawarciu umowy, sporządzonej przez notariusza Domenica Vitellego z Boscotrecase, byli obecni nabywcy: Giuseppe Formisano, biskup z Noli, hrabina Marianna De Fusco i Bartolo Longo; sprzedający Luigi De Vivo i Carolina Cirillo; ojciec Giovanni Cirillo z powodu wygaśnięcia czynszu obciążającego teren zakupu na rzecz parafii Najświętszego Zbawiciela; księża Gennaro Federico i Giovanni Jennaco w roli świadków.

WMUROWANIE KAMIENIA WĘGIELNEGO
Po zawarciu umowy Bartolo poprosił biskupa o ustalenie dnia ceremonii wmurowania kamienia węgielnego.Ten zaś, pragnąc zapewnić obecność chłopów, zaproponował niedzielę 7 maja. Adwokat natomiast dał do zrozumienia, że woli 8 maja, dzień liturgicznego święta objawienia św. Michała Archanioła na górze Gargano.
Prośba była umotywowana nie tylko jego wyjątkową pobożnością, ale także "wyższą racją". Usłyszał o średniowiecznej tradycji, według której ścisła współpraca połączyła za życia świętych Catella, biskupa z Castellamare di Stabia, i Antonina, opata z Sorrento.
Pewnej nocy, gdy ci dwaj byli skupieni na modlitwie w grocie na górze Gauro, objawił im się św. Archanioł Michał, który nakazał Catellowi wznieść w tym miejscu świątynię na jego cześć. W tej "pięknej historii" Bartolo dostrzegł, że św. Archanioł Michał "miał już Boski plan do wypełnienia" w Dolinie Pompejańskiej.
Rozpoczęły się przygotowania, które Longo opisał swoim tradycyjnym entuzjastycznym tonem. "Na świeżo zakupionej ziemi, pokrytej trawami i pooranej bruzdami, postawiliśmy namiot, a pod nim na dwóch beczkach, na których położona została deska pokryta zasłonami i płótnami, utworzyliśmy stół i ołtarz. Ukrzyżowany oraz sześć lichtarzy, oto imponująca dekoracja, która miała służyć jako zaczątek pod położenie fundamentów świątyni w Pompejach". W tylnej części namiotu został wystawiony obraz Maryi Dziewicy, "odnowiony najlepiej, jak się dało" przez Galellę. Był piękny wiosenny dzień, w tle ołtarza wyróżniał się Wezuwiusz, a po boku amfiteatr, widoczny wówczas z ulicy Provinciale. Oprócz biskupa z Noli, który odprawiał nabożeństwo, byli obecni kanonicy i proboszcz z katedry. Przybyła również specjalnie z Neapolu grupa dominikańskich tercjarzy w towarzystwie ojca Radentego oraz grupa około trzystu dam i hojnych panów, wśród których "wielu otrzymało łaski" od Przenajświętszej Dziewicy. Kazanie okolicznościowe wygłosił kanonik Paolino Autiello, który rok później zostanie proboszczem kolegiaty S. Maria delle Grazie w Marigliano. O przemówieniu wygłoszonym tamtego dnia przez duchownego, żarliwego duszpasterza, Bartolo napisał, że było "mądre, święte, natchnione, wypowiedziane z zapałem i tak porwało dusze wszystkich, że wzruszeni szczodrze ofiarowali wówczas na nowy budynek ponad pięćset lirów. Pewien arystokrata podarował krzyż ze złota, a jakaś uboga młoda kobieta, nie mając nic innego do zaofiarowania, ściągnęła kolczyki i oddała je na stworzenie domu Matki Bożej".
Do specjalnie przygotowanej miedzianej szuflady Błogosławiony schował kilka monet ze złota, srebra i brązu, "w uznaniu najwyższej władzy, jaką posiada Pan nieba i ziemi nad nami i nad naszymi dobrami", oraz szklaną tubę, w której znajdował się pergaminowy dokument. Na nim spisane były imiona jego, hrabiny, ojca Gennara Federica i innych kilku osób, które udzielały pomocy w tych początkach dzieła. Była godzina jedenasta rano, kiedy biskup pobłogosławił kamień węgielny. "W powietrzu ani podmuchu wiatru, wszyscy byli skupieni w pobożnym milczeniu. W chwili, gdy ten żłobił ostrzem noża święty znak Krzyża na marmurze, nagle usłyszeliśmy szelest gałęzi i szum wiatru, który poruszając liśćmi na ziemi, robił się stopniowo coraz silniejszy, aż na koniec owionął wszystkich tumanami kurzu. Zdawało się, że cała natura czuje potęgę Chrystusowego Krzyża".
Tamtego ranka przybył do Castellammare di Stabia Wiktor Emanuel II, by być obecny przy wodowaniu statku Duilio. Z tej okazji przybyło do miasteczka wielu ludzi, dlatego również "było wielkie poruszenie, zbiegowisko, zgiełk na morzu i na ziemi, dekoracje i chorągwie, triumfalne owacje i muzyczne koncerty, kwiaty i światła, odświętne szaty i splendor przemijającego piękna". Natomiast w Pompejach, odnotował Adwokat, o tej porze znajdowali się pokorni chłopi, proste kobiety i starcy. I nagle, w niewielkiej odległości, "słychać huk armat, które witając w Castellammare ziemskiego króla i odbijając się echem w Dolinie Pompejańskiej, sprawiały wrażenie, jakby również posyłały swój ponury śpiew na uczczenie tej niebiańskiej uroczystości i pozdrawiały w swoim języku ten kamień węgielny, na którym miał zostać zbudowany dom Boży".
Niezależnie od oratorskiego stylu tamtych czasów, który Longo umiał połączyć z odpowiednią dozą adwokackich umiejętności, Błogosławiony potwierdzał prawdę, której nie zaprzeczą fakty. Wmurowanie kamienia węgielnego pod wiejski kościół parafialny to zwykle wydarzenie drugorzędnej rangi w religijnej historii diecezji, zwłaszcza jeśli zwróci się uwagę na poważne problemy, jakie trapiły w tamtych latach ludność południowych Włoch i zmartwienia duszpasterzy, którzy widzieli, jak wierni porzucają parafie i trzymają się z dala od plebanii.
Przyjazd Garibaldiego do Neapolu 7 września 1860 roku zburzył wiekowe obyczaje. Konflikt między Kościołem a liberalnym państwem przybrał szybko wymiary, które wydawały się nie do pokonania. Nie zostało jeszcze ogłoszone królestwo Włoch 17 marca 1861 roku, kiedy dekret wydany przez Pasqualego Stanislaa Manciniego ustanowił likwidację zakonów religijnych i przekazanie ich dóbr państwu. Wiosną tamtego roku aż czterdzieści dziewięć diecezji z południa Włoch, wśród nich Neapol, nie posiadało swojego duszpasterza na miejscu. Po ich powrocie biskupi stanęli naprzeciw niełatwych problemów: rozpadające się biskupstwa, seminaria borykające się z poważnymi kłopotami finansowymi i często przekształcone przez władze państwowe na koszary albo szkoły publiczne, dochody z biskupich stołówek poddane konfiskacie. Podczas gdy stare problemy pozostawały nierozwiązane, wciąż pojawiały się nowe. Były to sprawy odciągające ich od duszpasterskich zadań, którym trzeba było pilnie poświęcić niemałą uwagę. Następnie przyłączenie Rzymu do Królestwa Włoch oraz ustawa gwarancyjna wywołały protest papieża przeciwko dokonanym działaniom i zaostrzyły ostatecznie nastroje.
To wszystko rankiem 8 maja 1876 roku zaprzątało myśli Adwokata, który wcześniej, 30 marca, napisał do prefekta z Neapolu, że w Dolinie było około dwa tysiące dusz rozsianych po gospodarstwach i chatach, pozbawionych nie tylko kościoła, który byłby w stanie ich pomieścić, ale również szkoły, która zapewniłaby wychowanie ich umysłów ku dobru. Religijne i cywilne odrodzenie tej chłopskiej ludności (zdaje się, że to była jego myśl) musiały w związku z tym iść w parze. W oparciu o te przeświadczenia przyszły błogosławiony zbuduje świątynię o światowej sławie, wzniesie miasto Maryi, które da pracę i godność tym biednym chłopom bez wykształcenia, oraz otworzy instytucje edukacyjne, przedszkola i szkoły dla ich dzieci.

ROZDZIAŁ VI
PRZYGOTOWANIA DOMU MATKI BOŻEJ

BURZLIWE POCZĄTKI
W zapale Adwokat zdołał w krótkim czasie wbudować kamień węgielny pod kościół, ale kiedy przystąpił do budowy, szybko zdał sobie sprawę, że wspaniałomyślnie podjęte zadanie nie było wcale takie proste.
Ukończył studia prawnicze, zgłębił znajomość języka włoskiego i łaciny, słuchał wykładów z filozofii scholastycznej opata Prisca, lecz te dyscypliny miały niewiele wspólnego z problemami, jakie wiązały się z budową kościoła.
Wielebny Formisano, jako doświadczony proboszcz i biskup, udzielił Longowi rad, których nie dało się łatwo połączyć. Przestrzegł go, żeby nie wydawał więcej, niż jest w kasie, i dodał: kiedy "kładzie się fundamenty pod kościół, nie można patrzeć na obecną liczbę mieszkańców danego miejsca, trzeba brać pod uwagę, jak wzrośnie ona w przeciągu dwudziestu lat".
Z początku te dwie wskazówki wydawały się mądre, ale kiedy przystąpiono do działania, okazało się, że niełatwo jednocześnie wydawać tyle, ile było w kieszeni, a było tego niewiele, i zbudować kościół, który będzie w stanie pomieścić co najmniej dwa tysiące osób. Wiązało się to bowiem z kwotami, jakimi nie dysponowali promotorzy.
Do tych dwóch rad biskup dodał trzecią, a jej efektem było jeszcze większe zamieszanie. Według Longa miał on rzec: "Kładźcie fundamenty nie wszystkie od razu, ale stopniowo, tak jak będzie wam wystarczać pieniędzy. Następnie postawicie dwie ściany na tych fragmentach fundamentów, jeden łuk, jedno sklepienie. Miedzy tymi dwoma ścianami wzniesiecie trzecią i oto piękny, gotowy kościółek. W następnym roku zburzycie środkowe ściany i dalej będziecie kłaść fundamenty, a potem dwie kolejne ściany z lukami i sklepieniami. Dzięki temu macie rozwiązany problem z długością. W ten sposób z roku na rok, burząc i wznosząc, powiększycie kościół, dopóki będziecie mieli chęć i pieniądze".
Przyjąwszy, że można zrobić tak, jak zalecił biskup odnośnie do długości budynku, to jednak szerokość musiała zostać ustalona wcześniej. Pozostawał też problem w jakim stylu go zbudować. Z jedną tylko nawą czy trzema, z kolumnami i filarami, ze sklepieniem kolebkowym czy z drewnianym stropem? Na planie krzyża greckiego czy łacińskiego? To wszystko, wspominał później Bartolo,było trudnym do rozwiązania problemem. Architekt wiedziałby, co zrobić. Jednak wielebny Formisano i markiza Maria Giuseppina Filiasi di Somma doradzili, by trzymać się z dala od architektów, ponieważ opłacenie należności i honorariów pochłonie "połowę ofiar, które z takim trudem zostały zebrane". Lepiej wykorzystać te pieniądze, by przyspieszyć roboty.
Tymczasem Longo przypomniał sobie o niedawno zbudowanym kościele na peryferiach Scafati. Udał się tam bez zwłoki razem z hrabiną, ojcem Gennarem Federiciem i pewnym murarzem z Boscotrecase, który za pomocą sznurka zdjął wymiary budowli. Ojciec Gennaro, który posiadał pewne umiejętności w zakresie rysunku, naszkicował kościół z jedną nawą i czterema kaplicami. Chcąc zaoszczędzić, zaproponował, by robotników opłacano według dniówki. Miał ich dozorować jego ojciec, który zaoferował swoją pomoc po tym, kiedy dostąpił od Madonny łaski uzdrowienia.
W rzeczywistości szkic niewiele miał wspólnego z planem architektonicznym, wywołał nawet wybuch śmiechu u pewnego technika, któremu został pokazany. Proboszcz natomiast ze swojej strony zaproponował dzierżawcom i dorożkarzom, aby zaoferowali swoje usługi w dzień świąteczny albo pomoc w postaci wapna, kamieni czy pucolany. Niejaki Pietro Paolo Vitiello, właściciel niedalekiej kopalni, podarował dwanaście metrów sześciennych kamieni wulkanicznych, w związku z tym ojciec Cirillo w niedziele zachęcał wiernych, by przenosili je na plecach. Stanowiło to "niemal deklarację służby Panu nieba i ziemi". Popołudniami procesja mężczyzn i kobiet, na czele z proboszczem, Bartolem, hrabiną De Fusco wraz z dziećmi, kroczyła wzdłuż ulicy Provinciale, a każdy uczestnik niósł jeden kamień na plecach. Hojny gest "pobożnego" ofiarodawcy był naśladowany przez woźniców, sprzedawców wapna i innych właścicieli kopalni kamieni.
W poniedziałek 15 maja rozpoczęły się prace powierzone "kierownikowi budowy" z Boscotrecase, który został wezwany przez pana Giuseppe Federica, ponieważ miał niższe ceny. Nie troszcząc się o ciężar, jaki filary będą musiały podtrzymywać, zbudował je na głębokości zaledwie dwóch i pół metra. Znów potrzebny był technik. O rozwiązaniu problemu pomyślała hrabina. Znała starego inżyniera Francesca Aratorego, który w Neapolu kierował pracami renowacyjnymi pałacu Służebnic Najświętszego Serca Jezusowego Cateriny Vólpicelli.
Nie mogąc osobiście przyjechać do Doliny z powodu choroby, wysłał swojego młodego współpracownika.Ten, gdy dotarł na miejsce i wszystko sprawdził, oświadczył, że trzeba przerobić filary i poszerzyć ściany podziemne. Ponadto filary były za słabe, a luki zbyt płytkie na kościół, który ma pomieścić dwa tysiące osób. Jednym słowem wszystko, co zostało zrobione, to były "jeśli nie na próżno wydane pieniądze, to na pewno stracony czas". Gdy został poinformowany o tym wielebny Formisano, zarządził: zawieście wszystko, przyślę wam mistrza Salvatorego.To był jego zaufany murarz, który pracował nad odnowieniem seminarium w Noli.
Gdy przybył do Doliny do dopiero co wykopanych dołów, skonsultował się z Adwokatem, hrabiną De Fusco, ojcem Gennarem Federiciem i jego ojcem oraz z murarzem z Boscotrecase. Popatrzył na prace, ale nie umiał powiedzieć, co zrobić. Zakończenie opowiedział sam Bartolo: "dużo było trzeba, żebym się powstrzymał i nie pozwolił uciec resztkom cierpliwości, którą z trudem starałem się zachować w moim sercu".

WSPANIAŁOMYŚLNY ARCHITEKT
Gdy wrócił do Neapolu, udał się pewnego ranka do domu profesora Tarquinia Fuortesa, swojego krajana i dalekiego krewnego, który uczył matematyki w szkole wojskowej Nunziatella. Bardzo prawdopodobne, że Adwokat poszedł na ulicę Settembrini, gdzie mieszkał przyjaciel, by opowiedzieć mu o swoich trudach, ale gdy znalazł się w jego domu, zorientował się, że był on, wraz z rodziną, zajęty podejmowaniem gości: kilku dam i dystyngowanego dojrzałego mężczyzny. Jak zwykle czynił, i tym razem wykorzystał okazję, by pozyskać nowych ofiarodawców dla dzieła, które było bliskie jego sercu. Szlachetny nieznajomy, opowiedział później Longo, gdy wysłuchał "mojej dość żarliwej przemowy, przerwał pytając, kto jest architektem, który prowadzi prace". Usłyszawszy, że nie zatrudniono żadnych architektów, zapytał, czy dysponuje chociaż planem. Ten zaś, nosząc wciąż w kieszeni plan naszkicowany przez ojca Gennara, natychmiast pokazał rysunek. Nieznajomy spojrzał i zapytał: "ale dlaczego dla dzieła sztuki nie postarać się o artystę?". Kiedy dowiedział się, że architekt nie został zaangażowany, ponieważ jego wynagrodzenie pochłonęłyby połowę zebranych z takim trudem datków, oświadczył, iż jest skłonny poprowadzić prace budowlane bezpłatnie. Słysząc taką propozycję, Adwokat spojrzał na swego przyjaciela Tarquinia, który wyczuł jego nieufność i zawołał: "Bartolo, to Antonio Cua, wybitny profesor matematyki na Uniwersytecie w Neapolu i jeden z najszlachetniejszych ludzi na tym świecie".
Profesor Antonio Cua, urodzony w 1818 roku w prowincji Catanzaro,był wciąż w pełni swojej intelektualnej dojrzałości. W listopadzie 1850 roku, w następstwie reformy uniwersyteckiej, która zmieniała nazewnictwo dyscyplin na wydziale nauk matematycznych, otrzymał Katedrę Zastosowania Algebry w Geometrii, która następnie przyjęła nazwę "Katedra geometrii o dwóch i trzech współrzędnych". Dekret Francesca De Sanctisa z 29 października 1860 roku przedłużył mu umowę na to stanowisko. "Ten szlachetny umysł, któremu wtórowało jeszcze szlachetniejsze serce", obiecał nie tylko przygotować plan, ale pokierować pracami "bez jakiegokolwiek wynagrodzenia" oraz opłacić sobie podróż z Neapolu do Pompejów. Bartolo znalazł właściwą osobę.Tego samego dnia, 20 maja 1876 roku powiadomił przyjaciela Gennara Federica: "Zawieście wszystkie prace! Pan wyciągnął do mnie pomocną dłoń. Pomógł mi znaleźć inżyniera, wielkiego Profesora z Uniwersytetu, który zaofiarował się pokierować budową bez zapłaty. Jeszcze bardziej zdumiewający jest fakt, że nie chce nawet zwrotu pieniędzy za podróż. Ja przyj adę w przyszłym tygodniu, ponieważ w najbliższych dniach zostanie ogłoszone nasze dzieło na ambonach w niektórych kościołach w Neapolu, tam gdzie przychodzi wielu arystokratów".

ZBIERANIE DATKÓW W NEAPOLITAŃSKICH KOŚCIOŁACH
Jak już wspomniano, 7 marca poprzedniego roku Bartolo zlecił wydrukowanie broszur informacyjnych,. "Napoleon III - rozważał - ośmielał się twierdzić, że z sześćdziesięcioma tysiącami Francuzów zdobyłby każdą twierdzę w Europie. Ja z sześćdziesięcioma tysiącami ulotek, jeśli uda mi się je dobrze rozprowadzić, zbuduję w kościół w Pompejach.Trzeba więc zaatakować dobre serca neapolitańczyków armią drukowanych kart". Sprawnie władał piórem, nie tracił więc czasu i sporządził tekst do ulotek. Płomiennymi słowami zachęcał neapolitańczyków do włożenia wkładu we wzniesienie kościoła "prawdziwemu Bogu na ziemi śmierci i pogańskich ruin".
By rozpowszechnić broszury, pomyślał o wykorzystaniu majowych kazań, przyciągających licznych wiernych. Anna Maria Lucarelli, której krewniaczka została uzdrowiona z epilepsji dzięki wstawiennictwu Maryi Dziewicy, kiedy chodziła zbierać miesięcznego solda, "zabierała ze sobą widzialny znak Madonny, Clorindę, swoją ocaloną krewniaczkę. I to wystarczało, by poruszyć serca, nawet najbardziej nieugięte". Adwokat zaproponował, by udała się do głównych kościołów w mieście razem z dziewczynką. Miała "poruszyć najpierw serca rektorów, a potem wiernych w celu nakłonienia ich do ofiarowania jakiegoś skromnego datku na kościół dla biednych chłopów". Lucarelli, która obiecała Madonnie, "że będzie głosić otrzymaną łaskę", przystała ochoczo na tę propozycję.
Wybrany został kościół parafialny S. Maria delle Grazie w Montesanto, znajdujący się cztery kroki od żeńskiego internatu Rosariello przy Portamedina, gdzie nauczał jezuita, ojciec Carlo Rossi. Powiedział, że czuje się szczęśliwy, może bowiem głosić z ambony o dziele pompejańskim oraz o pierwszej łasce udzielonej przez Dziewicę Maryję dziewczynce chorej na padaczkę, uzdrowionej bez jakiejkolwiek medycznej interwencji. Otrzymawszy zgodę proboszcza, 21 maja w wyjątkowo zatłoczonym kościele ojciec Rossi obwieścił upragniony komunikat. W chwili zakończenia przemowy, wspominał w późniejszych latach życia Adwokat, pojawiła się wśród tłumu "dziewczynka ubrana na biało, z tacą, na którą wierni rzucali swoje pieniądze, a ja stałem z boku z częścią moich sześćdziesięciu tysięcy ulotek, by hojnie je rozdawać. Żniwo, prawdę mówiąc, nie było obfite: trzysta czterdzieści soldów, siedemnaście lirów! Ale dla mnie było to więcej niż wystarczające, ponieważ nastawiłem się głównie na rozprowadzenie moich broszur".
Zachęcony tym sukcesem, nie tracił czasu i skierował się do pobliskiego kościoła św. Dominika z Soriano na placu centralnym Dantego, do którego przychodziły szlachetnie urodzone i zamożne osoby, przyciągane ciepłym słowem kaznodziei, jezuity ojca Giuseppe Altavilli. Przedstawił on Bartola i jego towarzyszy proboszczowi Vmcenzemu Marii Sarnellemu.
Mimo to proboszcz nie zgodził się wówczas na głoszenie z ambony o dziele pompejańskim, ponieważ był to dzień świąteczny, i nie pozwolił, by zbierano ofiary i rozdawano programy. Wyraził jedynie zgodę na informowanie o dziele w dzień powszedni, kiedy Bartolo będzie mógł też rozprowadzać ulotki i zapisywać osoby chętne zostać członkami jego inicjatywy. Wszystko to jednak, przestrzegał, miało odbywać się w zakrystii. Ustalono dzień 24 maja, święto Maryi Pomocniczki. Kościół był pełen, a kazanie przyniosło owoce. Wiele osób, w tym niektóre szlachcianki, zostało gorliwymi zelatorami. Skoro nie pozwolono rozdawać ulotek w kościele, na zakończenie Longo skierował się ku wyjściu, by dać je wychodzącym . Zajęty wręczaniem ulotek nie spostrzegł, że wśród wiernych znajdowały się osoby szczególnie gorliwe. Pewien sprzedawca, który miał sklep na rogu placu, pomylił go nawet z protestanckim propagandystą i obiecał, że zleje go na kwaśne jabłko, jeśli wróci wieczorem powtórzyć ten kiepski żart. Na szczęście inni, chcąc mu się przypodobać, powiadomili ojca Altavillę, by poprosił tych, którzy wypożyczali krzesła, aby mieć na niego baczenie.
Zbiórka miesięcznego solda czasem również okazywała się trudniejsza, niż przewidywano. Niektórzy, powołując się na artykuły z kodeksu karnego, grozili wręcz, że nakażą aresztować Bartola jako włóczęgę, próżniaka, przybłędę albo żebraka kombinatora. W zamian wiele rodzin podpisało się pod więcej niż jednym soldem miesięcznie albo trzema lirami rocznie. Wikariusz generalny Zakonu Kaznodziejskiego, poinformowany przez ojca Radentego o tym, co się dzieje w Pompejach, przesłał mu ofiarę w wysokości stu lirów. Pozostałe pięćdziesiąt lirów wpłynęło dzięki dobremu urzędowaniu zakonnika, przyszłego kardynała Francesca di Paola Cassetty.
Adwokat zaplanował pracę propagandową z wielką przenikliwością. Broszury i manifesty, jak wynika z faktur wystawionych przez drukarnię Andrei i Salvatorego Festów, zostały wydrukowane i oczywiście rozprowadzone w milionach egzemplarzy.
Ten sam Salvatore Festa, dobrze znany ze swej działalności drukarza i księgarza, prowadzący sklep przy zaludnionej ulicy San Biagio dei Librai, został ustanowiony później poborcą w Neapolu. W pierwszych dniach października przesłał Adwokatowi dziesięć lirów otrzymanych od rodziny i pewnego znajomego duchownego.

WZNOWIENIE PRAC I HOJNE OFIARY
W pierwszych dniach lipca profesor Cua udał się do Doliny, zabierając ze sobą plan kościoła. Przygotowując go, musiał z oczywistych powodów brać pod uwagę wymiary już ustalone. Jako ekspertowi w tej dziedzinie nietrudno było mu odkryć, że mnóstwo rzeczy trzeba przerobić. Ponieważ budowano z kamienia wulkanicznego, należało wzmocnić fundamenty, które miały udźwignąć niemały ciężar i "zrobić wszystkie za jednym zamachem, na siatce, z użyciem materiału budowlanego". Jeśli chodzi o te już położone, postanowił wzmocnić je podziemnymi stromymi ścianami, poszerzając jednocześnie mury. Poprosił wreszcie o bardziej doświadczonego murarza, więc Bartolo zawołał majstra budowlanego z Boscotrecase, który zdjął wymiary kościoła Madonny Łaskawej w Scafati.
Prace wznowiono 20 sierpnia pod kierownictwem samego Cua. Do tamtego dnia zebrano 2200 lirów, do których należy dodać "bezpłatny wkład prac" i ofiary w postaci kamieni, wapna, pucolany i innych. W pierwszych dniach września Adwokat uznał, iż należy poinformować biskupa z Noli o tym, co zostało zrobione. Uwzględniwszy, że bardzo szybko rozpoczęto prace, wziął pod uwagę wydatki poniesione przy kładzeniu fundamentów. Większość dochodów, z wyjątkiem 175 lirów zebranych wśród chłopów, pochodziło z kieszeni Longa, od rodziny Giuseppe Federica i ze sprzedaży niektórych przedmiotów ze złota, autoryzowanej przez biskupa. De Fusco zebrała 250 lirów dzięki swoim dobrym przyjaźniom. Łączna wartość dochodów wynosiła 1335 lirów; rachunki więc przekraczały stan konta.
W połowie października fundamenty były już prawie gotowe. Tymczasem zbliżało się święto, które zostało zapoczątkowane kilka lat wcześniej, a już stało się pięknym zwyczajem. Przygotowania były bardzo proste: stół ołtarzowy ustawiony na dwóch beczkach, sześć lichtarzy, krzyż z ukrzyżowanym Chrystusem oraz u góry obraz Matki Bożej. Kazanie wygłosił ojciec Giuseppe Altavilla, który swoim ciepłym słowem wzruszył słuchaczy. Mszę odprawił ojciec z Neapolu, Antonio Varone. "Wśród strumieni łez" opowiedział przybyłym o niespodziewanym uzdrowieniu dzięki Dziewicy Pompejańskiej. Wielebny Formisano także się pojawił, zajął miejsce wśród ludu i zachęcał go, by miał wiarę w Bożą opatrzność. Zgodnie z dokumentacją, jaka do nas dotarła, święto obchodzono w bardziej uroczysty sposób, przybyła też większa liczba wiernych. Na wynajem krzeseł, powozów dla kaznodziei, muzykę, wynagrodzenie dla dekoratora oraz dla "właściciela kawiarni" ze Scafati wydano 350 lirów. W dniu uroczystości Adwokat zatroszczył się o wystawienie "obrazu, na którym można było przeczytać nazwiska wszystkich ofiarodawców z podarowanymi przez nich kwotami, łączną wartością przychodów i rozchodów oraz podpis inżyniera, profesora Cua".
Gdy wrócili do Neapolu, Longo i hrabina znów wyruszyli na obchód po zaprzyjaźnionych rodzinach. Postanowili też poprosić o audiencję u arcybiskupa Sista Riario Sforzy. Pewnego listopadowego wieczoru zostali życzliwie przyjęci przez kardynała, który otrzymał przychylne informacje od wielebnego Formisana. Wysłuchał ich i pochwalił pragnienie wzniesienia kościoła oraz zaangażowanie w to, by neapolitańczycy zapoznali się z nowym dziełem. Kardynał okazał się hojniejszy niż inni dostojnicy: nie podpisał się pod połową lira, lecz pod dwunastoma lirami rocznie, przekazując je od razu przez swojego służącego. Obiecał także przyjechać do Doliny i wesprzeć Longa swoim autorytetem. Niestety te dwanaście lirów było ostatnimi, ponieważ w listopadzie następnego roku nie było już arcybiskupa wśród żywych. W każdym razie dla tych dwojga był to "wieczór, który przyniósł im prawdziwe pocieszenie".
Ofiara od kardynała Riario nie była pierwszą otrzymaną od purpurata.W sierpniu 1876 roku kardynał Giacomo Antonelli, wówczas bardzo chory, dowiedział się od biskupa z Noli, z którym utrzymywał dobre stosunki, że Pan udziela "łask wielu osobom dzięki świątyni, jaka powstaje w Pompejach ku czci Dziewicy Różańcowej". Kardynał przesłał zaprzyjaźnionemu prałatowi przekaz pieniężny o wartości pięciuset lirów na budowę nowego kościoła. W Dolinie urządzono święto. Hrabina zwołała chłopów, by pokazać im z okna willi przekaz pieniężny, otrzymany od pochodzącego z Ciocarii purpurata. Szczególnie hojne były również niektóre rodziny z neapolitańskiej szlachty.

MATKA BOŻA OD PLAG
Gdy wydawało się, że wszystko idzie w dobrym kierunku, Bartolo miał wrażenie, że jego przedsięwzięcie będzie musiało się zakończyć, zanim wyda pierwsze owoce. W pierwszej dekadzie maja 1877 roku pojawiły się pogłoski o cudzie w Boscoreale, leżącym w odległości czterech kilometrów od Doliny, który ludzie przypisywali obrazowi Madonny od Plag, czczonemu w "kapliczce" na peryferiach miasteczka. Maleńkie oratorium szybko stało się celem pielgrzymek wiernych z wszelakich stron. Ludzie przynosili ofiary w pieniądzach, złocie, szatach i świecach, a wszystko to przyciągnęło uwagę władz publicznych i biskupa diecezji. Ten zaś, gdy przybył do Boscoreale, by osobiście sprawdzić, co się dzieje, dostrzegł kłopoty i 19 czerwca zakazał zbierania ofiar zarówno na zewnątrz kościółka, jak i na przylegających do niego ulicach.
Jeśli te zarządzenia stały się dla wielebnego Formisana początkiem długich i bolesnych zmartwień, w Pompejach Adwokat i hrabina byli przygnębieni. Widzieli, jak pod oknami ich domu maszerowali pielgrzymi. Przechodzili obok fundamentów nowego kościoła i "szli dalej, nie spoglądając ani chwilę na powstającą budowlę, mającą na niektórych kamieniach znak krzyża". Gdy przybywali do Boscoreale, składali swoje dary u stóp obrazu Madonny od Plag, podczas gdy w Pompejach pojawiało się coraz mniej ludzi. Ze swojej strony biskup, przestraszony długami Longa, który według niego wydawał dwukrotnie więcej, niż zebrał, zmniejszył swoje wsparcie dla dzieła. Powiedział hrabinie, że więcej już nie da "sumy pięciuset lirów rocznie na składkę, ani że nie chce już wiedzieć nic więcej".
Niepokój Adwokata trwał rok. Na szczęście wielebny Formisano zakazał odprawiania nabożeństw w kaplicy, by uciąć plotki i nadużycia. Chciał też zapobiec zamieszaniu, więc poprosił o pomoc prefekta, który dekretemz 16 czerwca 1878 roku zarządził jej zamknięcie. Nie wydaje się, żeby biskup dążył do utworzenia innego sanktuarium, konkurującego z tym w Dolinie. Dla niego było ważne jedynie to, aby wierni czcili Madonnę. Nie zmienia to faktu, że jego ostrożne zachowanie, bez jakichkolwiek pozorów, przysporzyło bólu Bartolowi. Znacząca jest notatka nakreślona w 1878 roku i odnaleziona w jego dokumentach: "Kiedy biskup przyjeżdżał do Doliny Pompejańskiej, zamiast Madonny z Pompejów i jałmużny dla Niej polecał wiernym Madonnę od Plag".

W POSZUKIWANIU ROZGŁOSU
Pogłoski o cudach z Boscoreale dotarły również do Neapolu i zdarzało się, że gdy Longo szedł pozbierać miesięczne soldy, czasem pobożni ludzie przekazywali przez niego biskupowi cenne przedmioty w podziękowaniu za otrzymane łaski od Madonny od Plag.
Zaniepokojony, zastanawiał się co robić. Po dogłębnej refleksji doszedł do wniosku, że można przywołać na nowo ludzi, którzy oddalali się od "jego kościoła", wykorzystując druk i papier. Sposób, w jaki należało doprowadzić ten pomysł do skutku, podpowiedziała mu szlachcianka Gaetani delTAquila d Aragona, księżna z Castro-nuovo, do której zwykł chodzić po odbiór miesięcznej ofiary. Gaetani, zważywszy na trudności napotkane w poprzednim roku, zasugerowała mu, by zwrócił się do katolickiej prasy.
Bartolo przyjął radę. Jak było w jego zwyczaju, wrócił do domu, napisał płomienny manifest, pełniejszy od tego z poprzedniego roku, i udał się do uznanego katolickiego czasopisma. Jednak entuzjazm zniknął, gdy pracownik, któremu próbował przedstawić swoją prośbę, szybko zażądał od niego stu lirów. "Niech czytelnik wyobrazi sobie - wspominał w późniejszych latach swojego życia - jaki bojowy wyraz twarzy musiałem przybrać i jaki gniew bił z moich oczu na tak niespodziewane żądanie". Wydawało mu się szczególnie gorzkie, że to katolickie czasopismo żąda stu lirów za podanie wiadomości o "Bożym Dziele". Bartolo Longo postanowił wtedy, że nigdy nie zrobi reklamy "za pośrednictwem tak zwanych katolickich gazet", ale sam będzie oddawać do druku książki i broszury.
Nieoczekiwana pomoc nadeszła od "L'Unita Cattolica" ojca Giacoma Margottiego, który umieścił informację, iż niedaleko od pompejańskich ruin trwają prace przy budowie świątyni poświęconej Matce Bożej Różańcowej. W ten sposób wiadomość o dziele dotarła do Turynu, Wenecji, Mediolanu, Florencji, Bolonii, południowych Włoch i za granicę, zanim była dobrze znana w Neapolu.
W celu rozpowszechnienia i dofinansowania dzieła Adwokat kazał wydrukować manifesty i formularze rejestracyjne. Z tego samego powodu pragnął teraz dać ofiarodawcom w prezencie mały wizerunek z "jego" Madonną: święty obrazek, jakich wiele widział w rękach pobożnych osób. Konieczne trzeba było zostawić pamiątkę rodzinom, które dawały miesięczną ofiarę, zwłaszcza, że na pompejańską uroczystość w październiku, miesiącu poświęconym na świętowanie, dość mało szlachty z Neapolu udawało się do Pompejów. Postanowił więc zlecić wykonanie zdjęcia płótna, którego koszty wziął na siebie "beneficjent Dziewicy Maryi", adwokat Carlo Narici. Jednak zdjęcie, mimo że dobrze wykonane, "wyszło jak straszydło", nie nadawało się na pobożny obrazek.
Na pomoc przybył zaprzyjaźniony księgarz Salvatore Festa. Zaofiarował się, że poszuka w Neapolu dobrego litografa spośród tych, którzy mieli swoje zakłady przy ulicy S. Biagio dei Librai. Wybór padł na Leopolda Dolfina. Miał on klientów nawet w pobliskim Castellammare di Stabia. Nie widział on nigdy wizerunku czczonego w Dolinie, zrobił więc "po swojemu: narysował postać Madonny według własnej fantazji i wymodelował ją zgodnie ze wszystkimi skromnymi możliwościami swojej sztuki". Rezultat nie był zadowalający. W każdym razie Bartolo osiągnął swój cel, ponieważ wiele neapolitańskich rodzin postawiło "ku czci" ten wizerunek Madonny. Nawet gdy mieli do dyspozycji dobre reprodukcje, niektóre szlacheckie rodziny wołały mieć wystawioną w swoich salonach ten "pospolity obrazek".
Gdy Adwokat wrócił później do Pompejów, by śledzić postęp prac i nabrać sił, miał nieoczekiwaną i miłą wizytę. Pewna angielska arystokratka, Lady Elizabeth Herbert, podczas podróży do Włoch pragnęła zwiedzić starożytne Pompeje. Wykształcona i o głębokiej duchowości, była znana w angielskich wyższych sferach. Znajomość ruchu oksfordzkiego zaprowadziła ją w 1866 roku do Kościoła katolickiego. Jako płodna pisarka była aktywną współpracownicą biskupa Herberta Vaughana, właściciela dziennika Tablet, znanego publiczności z założenia Kolegium Misyjnego w Mill Hill.
Podczas zwiedzania wykopalisk uwagę szlachcianki zwrócił drewniany krzyż, który spostrzegła w oddali. Zapytała strażnika wykopalisk, o co chodzi. Ten odpowiedział, że kilku panów z Neapolu oraz hrabina De Fusco, główna właścicielka miejsca, budują kościół. Postanowiła go zobaczyć. Z powodu nieobecności hrabiny została przyjęta przez Longa. Skorzystał on z okazji, by poinformować gościa o zacofaniu, w jakim żyją miejscowi chłopi i o konieczności zbudowania kościoła, mógłby ich bowiem zgromadzić i pouczyć w prawdach wiary. Dama przekazała mu słowa zachęty. Obiecała też, że rozgłosi w Anglii i Ameryce, czego się dokonuje w Pompejach, pisząc do wpływowego Tablet. Dotrzymała obietnicy i wkrótce zaczęły napływać ofiary z Dublina, Londynu, Malty i z Ameryki.
Tymczasem zbliżało się październikowe święto, ustalone na ostatnią niedzielę miesiąca. Bartolo 12 października podpisał płomienny apel do dobroczyńców: "W październiku zeszłego roku 1876 została złożona pierwsza ofiara Bogu żywemu na świeżych fundamentach nowego Kościoła Matki Bożej Różańcowej w Pompejach, na który wydano około ośmiu tysięcy lirów. Dziś, gdy mija rok, mury świątynne wznoszą się na wysokość dwudziestu sześciu piędzi od ziemi. Suma ponad dwudziestu tysięcy lirów wydanych do tej pory, według rachunków, które zostaną przedstawione wiernym w dniu uroczystości, zaświadcza, ile obfitych łask przelała Najświętsza Dziewica dobroczyńcom swojego wybranego Kościoła".
Msza, odmawianie różańca oraz kazanie odbyły się między murami powstającej wciąż świątyni. Ołtarz i obraz Matki Bożej zostały umieszczone w miejscu, gdzie zostanie wzniesiona później kopuła. Damy przybyłe z Neapolu, chłopi z Doliny i różni duchowni, którzy przyjechali specjalnie na tę okazję, odmówili różaniec pod przewodnictwem ojca Radentego. Doskonała przemowa dominikanina ojca Luigiego Lucciego wzruszyła audytorium, a zwłaszcza ludzi swoją obecnością "dających świadectwo cudów Pompejańskiej Królowej". Zostały wystawione przedmioty podarowane przez osoby, które otrzymały łaski: kielich ze srebra, cyborium, ornat oraz "wielka srebrna lampa".
W pierwszych dniach września 1878 roku Adwokat, uspokojony decyzją wielebnego Formisana o zamknięciu kaplicy z Boscoreale, udał się do swojego rodzimego miasteczka na krótki odpoczynek. Doświadczenie nabyte dwa lata wcześniej zachęciło go do szukania nowych zelatorów i zelatorek, zwłaszcza w żeńskich klasztorach. Pewnego ranka wynajął powóz i wybrał się w podróż w towarzystwie przyjaciela Vincenza Pepego w kierunku Mandurii, gdzie miał przyjaciół i znał niektóre zamożne, szczodre rodziny. Wieczór wcześniej rozmawiał o tym z bratem Alcestem i jego żoną, którzy natychmiast się zgodzili. Zachęciła go przede wszystkim bratowa. Zapewniła, że pomoże mu znaleźć jedną z ciotek, przez którą będzie bardzo dobrze przyjęty. Pewien, że zatroszczy się o wszystko, łącznie z obiadem, nie zadbał o to, by wziąć ze sobą coś do jedzenia. Jednak gościna nie była wcale miła. Miał nadzieję, że nadrobi chociaż obiadem, ale gdy przyszła pora posiłku, ciotka zatroszczyła się tylko o to, jak pozbyć się niespodziewanych gości. Dzień jednak nie był całkiem stracony. W drodze powrotnej zapukał do drzwi klasztoru benedyktynek z Mandurii. Tam został dobrze przyjęty przez mniszki i przeoryszę, którą ustanowiono zelatorką w Mandurii, w rodzimych stronach zakonnic i tam, gdzie miały krewnych i znajomych.
Pod koniec września Bartolo powrócił do Neapolu, by przygotować święto ustalone na 13 października. Dekoracje zostały lepiej przygotowane. Między surowymi ścianami świątyni został wzniesiony drewniany ołtarz, pokryty jedwabnymi zasłonami, natomiast obraz Matki Bożej umieszczono pod artystycznym baldachimem. Wokół ołtarza rozłożono wota: lampy ze srebra, kielichy, cyboria i inne święte sprzęty. Byli obecni biskup z Noli oraz ojciec Constantino Rossini, który wygłosił "odpowiednie kazanie na cześć świętego". Pochłonięci przyjmowaniem i wygodnym rozmieszczeniem licznej publiczności, nie troszczyli się o zbieranie ofiar, niemniej jednak "przez spontaniczne współzawodnictwo wiernych tamtego dnia zostały wyliczone przez kasjera 872 lirów, oprócz lirów otrzymanych z innej strony". Gdy wrócili do Neapolu, pierwszą myślą Longa i hrabiny było przedstawienie się nowemu arcybiskupowi, kardynałowi Guglielmowi Sanfelicemu, by się zapoznać i poinformować go, czego już dokonali i co jeszcze zamierzają zrobić. Wieczorem 16 listopada 1878 roku zostali przyjęci przez biskupa. Nie zawiódł ich nadziei. W książeczce, którą mu oboje pokazali, napisał: "16 listopada 1878. Arcybiskup pochwala, akceptuje i błogosławi z całego serca temu dziełu i zachęca wiernych do wspomożenia go, by szybko zostało ukończone. + abp Guglielmo". Zapisał się na jeden lir miesięcznie i przekazał od razu dwadzieścia cztery liry za rok 1878 i 1879. Oczywiście Adwokat wydrukował ten dostojny podpis na początku broszur, książek i zaproszeń.

PIERWSZE PISMA
W styczniu 1877 roku Bartolo, podejmując na nowo obchód po rodzinach, które w roku poprzednim zapisały się do dzieła, trafił do domu markizy Marii Giuseppiny Filiasi di Somma, by pobrać kolejną roczną opłatę. Szlachcianka zleciła tłumaczenie z francuskiego i wydrukowanie na własny koszt broszury zatytułowanej I Quindici Sabat i del SS. Rosario, w celu rozpowszechnienia pobożnej praktyki. Gdy niemal wyczerpał się już francuski i włoski nakład, skorzystała z okazji i podarowała mu egzemplarz, prosząc, by zadbał o dodruk; ona zaś pokryje koszty. Broszura nie zadowalała w pełni Adwokata. Jego zdaniem wierni potrzebowali książki, która zawierałaby "wszystkie rozważania pochodzące z Ewangelii, związane z każdą tajemnicą, oraz uczucia służące za narzędzie i dziękczynienie za Sobotnią Komunię; i która miałaby formę całkowicie włoską, a żarliwość neapolitańską". Filiasi przyjęła ową sugestię, a on zabrał się do pracy.
Bartolo zaoferował, że opracuje książkę do nabożeństwa, ale nie znaczyło to, że nie zamierzał też rozpowszechniać swojego dzieła i "cudów dokonanych przez Przenajświętszą Dziewicę w ostatnich osiemnastu miesiącach". Wolumin, który ukazał się 15 sierpnia 1877 roku, różnił się bardzo od książeczki pobożnej neapolitańskiej damy, zarówno ze względu na zawartość, jak i liczbę stron. Longo podzielił wywód na trzy części: historię różańca i dobrodziejstw, jakie dostarcza ludziom, wskazówki zachęcające do praktyki Piętnastu Sobót Świętego Różańca oraz praktyczne metody, by odprawiać je dobrze. Pisząc zatem o korzyściach, jakie dusze uzyskują z pobożnej praktyki, wykorzystał okazję, by wspomnieć także o cudownych wydarzeniach w Pompejach.
Wolumin odniósł niespodziewany sukces: dwa tysiące wydrukowanych egzemplarzy rozeszło się w ciągu sześciu miesięcy, podczas gdy z różnych miast Piemontu i Lombardii, zwłaszcza Mediolanu, docierały prośby o nowe egzemplarze. Dla autora było to miłym zaskoczeniem. W drugim wydaniu, które ukazało się 24 maja następnego roku, napisał: "myśleliśmy szczerze, iż ze względu na takie mnóstwo ideowych przewrotów i rzeczy panujących we Włoszech, nowa książeczka do nabożeństwa jak ta obecna będzie przez długie pory roku zajmowała miejsce na zakurzonej półce". Właściwie dzieło miało zagwarantowany sukces. W 1883 roku pojawiła się czwarta edycja, wydrukowana w dwóch częściach i ponad trzech tysiącach egzemplarzy. Na niektórych autobiograficznych stronach, umieszczonych na początku pierwszej części Bartolo podał powody, które skłoniły go do napisania o św. Dominiku i jego zakonie. Piszę, oznajmiał, "by dać świadectwo prawdzie" i "zadośćuczynić sprawiedliwości Bożej", gdyż ta w swym niepojętym miłosierdziu pozwoliła zmyć winę poprzez "pokutę".
Pragnienie, by szerszy krąg publiczności poznał rodzące się dzieło i cuda, jakimi obdarowywała Pompejańska Dziewica, skłoniło Longa do wydania (na przełomie 1878 i 1879 roku) kolejnego stustronicowego dziełka, wydrukowanego w zakładzie drukarskim A. i S. Festów z Neapolu: Storia, prodigi e novena della Vergine SS. del Rosario di Pompei". Właściwa "historia" opowiadała na czterdziestu czterech stronach wydarzenia z lat 1876 i 1878, cuda natomiast zajmowały strony 45-85. Ponieważ jego zamiarem było napisanie książeczki dla wiernych, na ostatnich stronach zamieścił modlitwę w formie nowenny, napisanej z zamysłem "oddania szczególnej czci naszemu wizerunkowi różańca". Na stronie przedtytułowej znajdował się wizerunek Matki Bożej Różańcowej, narysowany przez Giuseppe Amata i wydrukowany w pracowni litograficznej Del Folletta.
Również ta książka odniosła niespodziewany sukces i w ciągu kilku lat doczekała się wielu wydań. W 1884 roku ukazało się ósme i dziewiąte, wydrukowane przez Festów wydanie w liczbie dwunastu tysięcy egzemplarzy; w roku następnym w drukarni Najświętszego Różańca w Dolinie Pompejańskiej ukazała się jedenasta i dwunasta edycja, łączny nakład liczył szesnaście tysięcy egzemplarzy. Tego samego roku Adwokat dał początek publikacji czasopisma "II Rosario e la Nuova Pompei", gdzie co miesiąc informowano wiernych o "wydarzeniach" z Sanktuarium i nowego miasta, które powstawało wokół niego. Dopiero w 1890 roku postanowił dać do druku nowe wydanie dzieła. Miało być ono zatytułowane "Nowa historia". Nowa, podkreślał, ponieważ nie tylko opowiada o faktach z ostatnich lat, ale przede wszystkim "ze względu na najdrobniejsze szczegóły najwcześniejszych wydarzeń, które nam się wydawały najgodniejsze uwagi. Również tytuł był nowy: "Historia Sanktuarium w Pompejach", ponieważ to po raz pierwszy zaprezentowana została publiczności kompletna historia początków Sanktuarium.
W rzeczywistości bardziej niż tak zwaną historię, jak kazałby przypuszczać tytuł, Longo spisał na kartach książki rejestr informacji ułożonych chronologicznie, co wyglądało jak wstęp do przyszłej historii Sanktuarium. Ponadto bardziej dążył do ukazania "ożywienia sztuki i życia, cywilizacji i religii" na tej odległej ziemi na południu Włoch, niż do spisania faktów dotyczących materialnej budowy świątyni.

ROZDZIAŁ VII
PRZEDŚWIT WSPANIAŁEGO DNIA

ODNOWIONY OBRAZ
Rok 1879 był wyjątkowo trudny. W styczniu tegoż roku urząd gminy miasta Torre Annunziata nałożył nadzwyczajnie wysoki podatek na materiały budowlane. Był to nieprzewidziany wydatek kilkuset lirów, które pochłonęły sporą część ofiar zebranych z ogromnym poświęceniem. Do tego dołączyli złodzieje. W przeciągu kilku dni opróżnili plac budowy, zabierając nawet wapno i narzędzia robotników. Najgorszą rzeczą dla Bartola była utrata krążków linowych i lin, które wypożyczył mu strażnik wykopalisk bez zezwolenia dyrekcji. Należało je jak najszybciej odkupić, by nie narazić na szkodę tego hojnego człowieka oraz zabezpieczyć plac budowy jakąś solidną bramą. Kosztowała około czterystu lirów.
Poza tym nadszedł moment rozpoczęcia budowy łuków i sklepienia, zatem konieczne było przygotowanie form w drewnie. Nie można też było kazać robotnikom, aby podejmowali pracę za każdym razem, gdy zostały zebrane pieniądze, ze względu na ryzyko powtórzenia błędu podczas wznoszenia fundamentów. Przewidziane wydatki wynosiły około dziesięciu tysięcy lirów, co stanowiło zbiórkę całorocznych ofiar. Trzeba było więc podjąć na nowo wędrówkę, pukać do drzwi i apelować do serc neapolitańczyków. Zaczął się Wielki Post i Adwokat, wsparty listem polecającym arcybiskupa Sanfelicego, udał się na obchód po kościołach w mieście. W piątek po Wielkanocy postanowił pójść do kościoła S. Carlo alf Arena, prowadzonego przez ojców pijarów, gdzie pobożna praktyka trzech godzin Matki Bożej Zasmuconej przyciągała licznych wiernych. Zachęcony przykładem hrabiny, która chodziła zbierać ofiary w towarzystwie Clorindy Lucarelli, pomyślał, żeby zabierać ze sobą pewnego chłopca, Raffaelego Eduarda, uzdrowionego dzięki wstawiennictwu Dziewicy Pompejańskiej. Obecność chłopca w połączeniu z elokwencją kaznodziei przyniosła upragnione owoce. Kiedy Eduardo przeszedł między ludźmi razem z Longiem, "miłosierdzie spłynęło obficie".
W czerwcu Bartolo doczekał się spełnienia kolejnego swojego pragnienia, a mianowicie przywrócenia pobożnego ćwiczenia Piętnastu Sobót w niektórych kościołach w Neapolu. Tę pobożną praktykę wprowadził do kościoła św. Jana Chrzciciela przy głównej ulicy Costantinopoli - wówczas siedziby bractwa zrzeszającego profesorów sztuk pięknych - malarz Federico Maldarelli. W pierwszych dniach czerwca Longo napisał natchnione zaproszenie. Warto przeczytać końcową część: "Potrzebujesz wielkich łask, o chrześcijaninie? Nie otrzymałeś ich wciąż po tak wielu modlitwach? I dobrze, niech cię pocieszy trwałe doświadczenie od ponad dwustu lat, odprawiaj przepiękne nabożeństwo tych Piętnastu Sobót Świętego Różańca, poprzedzające październikowe święto, któremu Niebiańska Królowa, Obrończyni grzeszników, nie umiała odmówić nigdy żadnych łask".
Tymczasem obraz Dziewicy Pompejańskiej stał się bardzo drogi dla chłopów z Doliny oraz dla wielu rodzin z neapolitańskiej szlachty. Obserwując rosnące nabożeństwo wiernych i fatalny stan obrazu, Malderelli zaoferował, że go odrestauruje. Adwokat poprosił, by wysmuklił "czerwoną i grubą" twarz św. Róży, pragnął bowiem zmienić ją w oblicze św. Katarzyny ze Sieny. Niech więc spróbuje zmienić koronę z róż świętej dziewicy z Limy w koronę cierniową i domalować na dłoniach "dwie rany, które przypominać będą" stygmaty świętej mieszkanki Sieny.
Malarz obiecał spełnić jego życzenia i w czerwcu hrabina zatroszczyła się o to, by zawieźć obraz do Neapolu. Zostawiła go w księgarni Salvatorego Festy z prośbą o dostarczenie mistrzowi. Ten natomiast trzymał malowidło aż do sierpnia, dokładając wszelkiej staranności, aby "wyszedł z tego pobożny wizerunek". Stare płótno, podziurawione i zniszczone, potrzebowało wzmocnienia.
Ponowne podklejenie obrazu, na które Longo wydał sześćdziesiąt lirów, zostało wykonane przez specjalistę w tej dziedzinie, Francesca Chiarella, w pracowni w Salita Museo. Zastąpił on płótno większym, a do niego Maldarelli mógł dodać "brakujący skrawek materiału". Restauracja obrazu wykonana w 1965 roku w instytucie renowacji benedyktynów oliwetów w Rzymie, która przywróciła wizerunkowi pierwotny wygląd, wykazała, że malarz "ograniczył się do pokrycia jedynie brakujących części z niejaką swobodą, malując twarz Madonny i świętych, a także odnawiając całkowicie płaszcz oraz przemalowując według własnego uznania architekturę". Podszycie obrazu zostało wykonane z wyjątkowym profesjonalizmem jak na tamte czasy, nie mniejszą odwagą wykazał się też Maldarelli, który naprawił górną część malowidła, przyklejając do podszycia skrawek siedemnastowiecznego obrazu.

KORONACJA OBRAZU
Podczas gdy artysta trzymał w swojej pracowni obraz, hrabina pielęgnowała w sobie myśl, by umieścić na głowie Dziewicy Maryi koronę ze złota i klejnotów, jakby chcąc zaświadczyć w widoczny sposób o licznych łaskach udzielonych jej wiernym. Poprosiła więc niektóre zaprzyjaźnione rodziny o jakieś przedmioty ze złota na ten cel. W ten sposób zebrała złoto oraz klejnoty, które powierzyła neapolitańskiemu złotnikowi Giuseppe Sodzie. Dwie wygładzone korony, "ozdobione brylantami, turkusami i ametystami" kosztowały 584,25 lirów, które De Fusco dostarczyła 12 października. Swój wkład wnieśli teź, między innymi, siostra Maria Concetta De Litala, siostra Maria Maddalena Barbuto, Anna Maria Lucarelli, o. Alberto Radente, markiz Francesco Imperiali, książę Domenico Caracciolo di Vietri, hrabina Rosalia del Pignone del Carretto, Alceste Longo, Anna Fuortes i Bartolo wraz z hrabiną oraz dziećmi.
Ceremonia koronacyjna, która odbyła się 15 sierpnia w starym kościele parafialnym, była bardzo skromna. Uroczystość, na którą przybyło kilku chłopów oraz miejscowe kobiety, poprowadził ojciec Radente. Bartolo był nieobecny, ponieważ musiał leżeć w łóżku z powodu tyfusowej gorączki. Lekarze, wśród nich także wybitny Antonio Cardarelli, kazali mu przygotować się na najgorsze. Właśnie tamtego dnia jego stan "znacznie się pogorszył" i przyjaciele, między innymi ojciec Radente, stracili niemal nadzieję. Chwytając się jakby ostatniej deski ratunku, opowiedział później sam Longo: "Pomyślałem, że nie ma innego środka, by zwalczyć gorączkę, jak tylko wziąć obraz Dziewicy z małego kościółka parafialnego i postawić go w swojej sypialni. Tak też uczyniono. Bliscy powtarzali: "Uwierzymy w cuda Dziewicy tylko wtedy, gdy on wyzdrowieje." A ja zwróciłem się z ufnością do św. Katarzyny ze Sieny i tak jej powiedziałem: "Moja droga siostro, napisałem w Piętnastu Sobotach, że płaczesz w niebie, ponieważ tak mało jest twych wiernych na ziemi, którzy zwracają się do ciebie o łaski. To jednak w żadnej mierze nie znaczy, że moc, jaką otrzymałaś od Jezusa na ziemi, zmalała w niebie. A teraz, jak moi czytelnicy mają uwierzyć w twoje słowa, skoro ja, który jako pierwszy, o niej napisałem, nie dostąpiłem przez ciebie łaski? I jak uwierzą w cuda Dziewicy Pompejańskiej, jeśli Madonna pozwoli umrzeć kasjerowi, który im je opublikował?"". Dziewica Maryja wysłuchała modlitw św. Katarzyny. Około północy zniknęły bóle szyi i krzyża razem z gorączką. Pierwsze promienie porannego słońca poraziły miło oczy chorego, który do tej pory nie był w stanie patrzeć na światło.
Październikowa uroczystość tamtego roku, zaplanowana na niedzielę 19, odbyła się w bardziej uroczystej atmosferze niż poprzednie. Na prowizorycznym ołtarzu, jak napisano na zaproszeniu wydrukowanym przez zakład drukarski Salvatorego Festy, zostanie wystawiony "cudowny obraz Przenajświętszej Dziewicy Różańcowej, udekorowany po raz pierwszy koroną ze złota i klejnotów ofiarowanych Jej na ten dzień przez wiele szlachetnych neapolitańskich rodzin". Przewidziany był udział biskupa z Noli oraz arcybiskupa Gugłielma Sanfelicego. Dla tych, którzy nie byli w stanie przejść pieszo długiego odcinka drogi, zostały zorganizowane powozy odjeżdżające z dworca w Pompei Scavi. Wydawało się, że wszystko idzie dobrze, ale trzy dni przed uroczystością arcybiskup Sanfelice oznajmił, że nie będzie mógł być obecny. Nieoczekiwany kłopot był dość poważny, gdyż kazanie biskupa benedyktyna miało nadać wagi dziełu, o którym zaczęto roznosić plotki z powodu wydarzeń związanych z kaplicą Matki Bożej od Plag. Trzeba było znaleźć innego kaznodzieję. Wybór padł na ojca Pio Salvatore. W przeddzień święta przyjechali z Neapolu Federico Maldarelli i inni przyjaciele Longa, ojciec Federico Caprioli i profesor Achille Monarca. Malarz miał za zadanie witać panie i poukładać krzesła wypożyczone z Torre Annunziata. Monarca miał pomóc temu ostatniemu w przyjmowaniu z należytym szacunkiem dam, ale także był odpowiedzialny za zbieranie ofiar od uczestników. Ojciec Federico natomiast zajął się przygotowaniem ołtarza.
W nocy rozpętała się straszliwa burza, która o świcie ustąpiła miejsca pięknemu słonecznemu dniu. Huragan nie zniechęcił neapolitańskich panów. Wczesnym rankiem wyruszyli w stronę Pompejów, zapełniając swoimi powozami Via Nazionale. Nieco później przyjechali "na uroczyste nabożeństwo" profesor Cua i wielebny Formisano. Wszystko potoczyło się w jak najlepszym porządku. Było to "nadzwyczajne zgromadzenie" panów i pań, którzy podarowali przedmioty ze złota i pieniądze, aby prace postępowały możliwie jak najszybciej.
Bartolo jako kasjer poselstwa nominowanego przez biskupa z Noli i2 listopada 1879 roku skierował prośbę do administratorów z Torre Annunziata. Przyjmując, że na budowę kościoła w Dolinie zebrano już czterdzieści tysięcy lirów, wpłaconych przez prywatnych obywateli, zwracał uwagę, iż dla zarządców urzędu gminy nadszedł moment, by dać dowód "miłości, jaką żywi dla cywilizowania swoich mieszkańców". Ponieważ konieczne było rozpoczęcie prac nad dachem, prosił "Szanownych Panów" o odpowiednią pomoc. Ze szczyptą adwokackiej wirtuozerii dodał, że to "chluba i zaszczyt" dla administratorów miasta, albowiem swój wkład wnosili wierni z każdego zakątka Włoch.

RACHUNKI I ZASTRZEŻENIA BISKUPA
"Konto na budowę nowej świątyni", upublicznione 29 października 1876 roku, przedstawiało deficyt wynoszący tysiąc siedemset dwadzieścia cztery liry, które stanowiły "dług powstającego kościoła". Zgodnie z tym, co napisał Longo, wydaje się, że biskup Formisano, czytając te cyfry, zwrócił uwagę przede wszystkim na wydawane sumy i na to, jak wycofać się z ewentualnych zobowiązań finansowych, wynikających z zadłużenia. Biskup, by zachęcić ich do zbierania datków, obiecał: za każdy sold, jaki zbierzecie, ja wam dam dwa; jeśli na koniec roku będziecie mieli dwieście albo trzysta lirów, dołożę czterysta lub sześćset. Ale gdy w październiku tamtego roku przybył do Doliny i Bartolo poinformował go o stanie przychodów, przypominając mu jego obietnicę, odpowiedział: prawdę mówiąc myślałem, że uda wam się zebrać nie więcej niż dwieście lub trzysta lirów rocznie, "teraz jednak, kiedy widzę, że zgromadziliście całkiem sporą sumę i że Madonna pomaga wam swoimi cudami, wycofuję się i róbcie wszystko sami. Co więcej, oznajmiam, że nie mam zamiaru pakować się z wami w długi, jakie zaciągacie na budowę kościoła. Przewodnictwo, radę i współpracę ofiaruję chętnie, ale zobowiązań, jakie wiążą się z przekraczaniem dochodów już od pierwszego dnia, nie życzę sobie wcale".
Pod koniec grudnia 1876 roku Bartolo przesłał całoroczny bilans biskupowi, który następnie, 20 lutego, wziął do ręki pióro oraz papier i spisał mu swoje uwagi. Przyjąwszy, że rozliczenie sporządzono "bardzo pobieżnie", zatwierdzał je, choćby dlatego, iż część ofiar zostało im przekazanych "w pełnym zaufaniu". Z tego powodu też, ciągnął, w związku z zakupem materiałów Adwokat "niech się zwróci do odpowiednich osób, aby taki sposób postępowania nie wydał się zbyt obciążający dla żadnej ze stron, ani dla ogólnego przebiegu sprawy. Ponadto podkreślał, że wydawanie trzystu pięćdziesięciu lirów na uroczystość nie wydaje mu się "zbyt właściwe. Niech Pan Longo pamięta, iż ofiary od wiernych są przeznaczone na budowę kościoła, a nie uroczystości. Niech przygotuje święto, by uczynić zadość pobożności wiernych oraz by celebrować chwałę Przenajświętszej Maryi Panny, ale wydając możliwie jak najmniej".
Ostatnia uwaga, która z całym prawdopodobieństwem dla biskupa miała pierwszorzędne znaczenie, dotyczyła wspomnianego już deficytu. "Proszę pamiętać, Panie Longo, że taka kwota będzie wyłącznie Pana obciążeniem, ponieważ nie możemy pozwalać na to, że wynik przekracza dochód". Kończył swoje "obserwacje" ostrzeżeniem: "pragniemy, by na budowę przeznaczano tyle, ile zebrano pieniędzy, albowiem jakaś nieprzewidziana okoliczność mogłaby wywołać nieprzyjemną kłótnię w związku z zakupem już przygotowanego materiału czy też odnośnie do wykonanych prac".
Jak widać, biskup nie był chętny, by przystać na wszystko z zamkniętymi oczami. Czytał uważnie liczby i jego zastrzeżenia nie miały tylko formalnego charakteru, ale dotyczyły szczegółów bilansu. Była też oczywista obawa związana z długami, w które mogłaby zostać wmieszana jego osoba i jego diecezja. Dziękując 12 marca za zatwierdzenie sprawozdania finansowego, Bartolo próbował go uspokoić: "Oświadczam Jego Ekscelencji, że deficyt wynoszący tysiąc siedemset dwadzieścia cztery liry, zanotowany na rachunku z 1876 roku, pozostanie wyłącznie na moją odpowiedzialność". Jednak to i inne zapewnienia nie zdołały umniejszyć niepokoju biskupa.
Bardziej niż wnikliwa analiza wydanych i zebranych kwot, ze względu na charakter niniejszej pracy, interesuje nas głównie obserwacja stosunków między Longiem a biskupem. Lektura rachunków z pierwszych ośmiu łat budowy Sanktuarium oraz korespondencji pozwala zorientować się, że biskup udzielił obiecanej pomocy jedynie w pierwszych trzech latach: osiemset liróww 1876, dwieście w 1877 i dwieście pięćdziesiąt w 1878 roku. Natomiast Longo i De Fusco ofiarowali każdego roku swój własny wkład. Od 1876 do 1880 roku wśród dochodów figurują datki zebrane przez ojca Gennara Federica: "w postaci kukurydzy, bawełny, miesięcznych soldów oraz innych nadzwyczajnych zarobków". Od 1881 roku jego nazwisko nie pojawia się więcej w podsumowaniu. Najwyższe kwoty zawsze były zbierane przez księżną. W 1878 roku Giuseppe Federico podarował czterysta pięćdziesiąt lirów. W 1880 roku wreszcie dotarła do Adwokata, za pośrednictwem biskupa Formisana, nadzwyczajna ofiara wynosząca dziesięć tysięcy lirów od anonimowego pana z Neapolu.
Z dokumentów Longa wynika, że w 1878 roku otrzymywał sumy pieniężne z przeróżnych miast włoskich, a później także z zagranicy. Znaczny zysk przynosiła też sprzedaż jego publikacji: tysiąc czterysta lirów w 1882 roku i sześć tysięcy w 1883. W tym samym roku zatrudniał sekretarza, który zajmował się korespondencją z "zagranicznymi wiernymi". Wypłacał mu wynagrodzenie w wysokości tysiąca dwustu lirów rocznie.
Kiedy biskup Formisano zapytał ich, czy pomogą w budowie nowego kościoła, doszło do konfrontacji dwóch trosk: biskupa, którego interesowało posiadanie odpowiedniej struktury dla sprawowania nabożeństw i udzielania sakramentów, oraz Longa, nieugiętego w swym postanowieniu szerzenia i umacniania kultu różańca wśród chłopów. Archiwalne dokumenty wskazują, że wspomniane troski nie zawsze były zbieżne. Hierarcha, wówczas proboszcz, teraz zaś gorliwy biskup, miał zawsze na myśli budowę kościoła parafialnego. Tymczasem Adwokatowi, także z powodu jego osobistych przeżyć, zależało przede wszystkim na szerzeniu pobożnej praktyki różańcowej, pewnej "kotwicy" zbawienia. Do tego dołączyło się zrozumiałe, ale przezorne zmartwienie biskupa odnośnie "prawidłowości rachunków". Wszystko to wystawiło ich na ciężką próbę cierpliwości, a zwłaszcza Bartola, który miał z natury porywczy charakter.
Niemal u schyłku swej długiej doczesnej egzystencji, rozmyślając o minionych wydarzeniach, napisał, że jego zachowanie nie było z pewnością "zgodne ze zwykłą drogą ludzkiej roztropności, a w tym czasie obawy o wynik przedsięwzięcia graniczyło z zuchwałością".
Jego pisma, obecnie łatwo dostępne, wskazują, że bohaterowie tamtych zdarzeń nie zawsze jednomyślnie oceniali sprawy, które toczyły się na ich oczach. Dla Błogosławionego te fakty oznaczały zetknięcie się z rzeczywistością, nie myślał, że będzie musiał sobie z nią poradzić. W każdym razie te nieporozumienia, przyjęte z mądrym chrześcijańskim duchem, przygotowały go na kolejne przeciwności losu.

MODLITWY
Bartolo Longo nie był teologiem ani zawodowym mariologiem, lecz chrześcijaninem dobrze wyuczonym prawd wiary i zaangażowanym w szerzenie różańca. Nie napisał teologicznych i mariologicznych traktatów, lecz modlitwy i książki do nabożeństwa. Pierwszą modlitwą, jaka do nas dotarła, jest Novena alia SS. Vergine del Rosario di Pompei per impetrare le Grazie nei casi piü disperatN, lepiej znana pod tytułem Novena d'impetrazione, oddana do druku pod koniec 1878 roku. Novena, składająca się z pięciu części przeplatanych Salve Regina, jest nasycona już od pierwszych wersetów silnym pesymizmem: "O Dziewico Niepokalana, Królowo Różańca Świętego, Ty, w tych czasach martwej wiary i triumfującej nieprawości" itd. Najprawdopodobniej stanowi "wspomnienie przeszłych win, które ciążyły mu tak bardzo, że odczuwał nie tylko trwogę, ale również doświadczał poczucia desperacji". Natchnęło go to do napisania tych wzruszających słów modlitwy.
Nowenna, tak jak inne modlitwy świętego adwokata z Salento, cieszyła się dużą popularnością. W 1888 roku, w Dolinie Pompejańskiej, została wydana trzecia edycja francuska z sześćdziesiątej piątej włoskiej; rok później w San Paolo w Brazylii ukazało się tłumaczenie na język portugalski, a kolejne w Madrasie w 1895 roku, w tym samym języku, pod redakcją misjonarza Jeana Levaux. Edycja hiszpańska ujrzała światło dzienne w 1889 roku w Buenos Aires, a następnie w Cochabamba (Boliwia) w 1890. W 1900 roku Bartolo napisał, że ukazało się dwieście osiemdziesiąt dziewięć edycji dzieła oraz dwa miliony i osiemset tysięcy egzemplarzy, nie licząc egzemplarzy dwudziestu dwóch edycji w językach obcych, spośród których warto wspomnieć wydania w języku chińskim, tamilskim, polskim, greckim, maltańskim, chorwackim, walońskim, hindustani, angielskim, niemieckim, albańskim, urdu, syngaleskim oraz w dialekcie sardyńskim logudorskim.
Pierwszego września 1883 roku ukazała się encyklika Supremi apostolatus officio, w której papież Leon XIII zachęcał osoby duchowne i świeckie do wzywania Matki Bożej w modlitwie różańcowej w celu otrzymania skutecznej pomocy. Zalecał więc odmawianie różańca w rodzinie oraz poświęcenie zbliżającego się miesiąca października Dziewicy Różańcowej: "Zarządzamy - napisał - aby uroczystość Dziewicy Różańcowej była odprawiana ze szczególnym nabożeństwem i chwałą na całej kuli ziemskiej, oraz że od pierwszego dnia nadchodzącego października aż do drugiego listopada we wszystkich kościołach parafialnych na świecie i, jeśli Ordynariusze uznają za użyteczne i właściwe, również w pozostałych kościołach i kaplicach poświęconych Maryi Dziewicy, była odmawiana pobożnie przynajmniej trzecia część różańca razem z litanią loretańską".
Longowi, zaangażowanemu w budowę świątyni poświęconej Dziewicy Różańcowej i szerzenie kultu na świecie, wydało się, że słowo papieża stanowi pewnego rodzaju imprimatur dla jego działań. Wysłał więc 29 września telegram z podziękowaniami za wskazówki podane w encyklice, która będzie zachętą nie tylko do świętowania nadchodzącego października, ale także do "kontynuowania z jeszcze większą skwapliwością prac nad wznoszeniem nowego Sanktuarium.
Tego samego dnia biskup z Noli, nawiązując do listu papieskiego, opublikował list pasterski, by zalecić swoim diecezjanom uczczenie października odmawianiem różańca. Wszystkim wam wiadomo, dodawał, że w Pompejach budowany jest wspaniały kościół na cześć Matki Bożej Różańcowej. Na jego konstrukcję w przeciągu kilku lat wydano około stu tysięcy lirów ofiarowanych przez pobożnych wiernych "za liczne otrzymane łaski, które codziennie są uzyskiwane przez tych, co z ufnością zwracają się do Madonny, czczonej w Pompejach pod imieniem Matki Bożej Różańcowej".
Telegram papieża i obwieszczenie biskupa rozpaliły entuzjazm Longa, który zlecił wydrukowanie encykliki w dwunastu tysiącach egzemplarzy, chcąc rozdać członkom. Kazał też skopiować w trzynastu tysiącach egzemplarzy list pasterski biskupa, by wysłać go z okazji zbliżającego się październikowego święta członkom i ordynariuszom diecezjalnym.
W encyklice wspomniano również o "ciężkim stanie tych czasów" i o "Kościele targanym poważnymi nieszczęściami". Ponadto w 1883 roku przypadała dwusetna rocznica zwycięstwa pod Wiedniem oraz czterechsetna narodzin Lutra. Wydarzenia te roznieciły antyklerykałne nastroje we Włoszech i za granicą. W komentarzu do encykliki Bartolo napisał, że nieszczęścia, do jakich odnosił się papież Leon XIII, były "politycznego, moralnego i społecznego charakteru. Polityka trafiła w ręce masonerii, która ma adeptów we wszystkich narodach i gabinetach. Moralność, ze względu na zakaz nauczania katechizmu w szkołach, została wyłączona ze społeczności ludzkiej bez Boga. Społeczeństwo kroczy po wulkanie, a ten grozi w każdej chwili rozwarciem się i pochłonięciem współczesnego pokolenia".
Longo pamiętał jeszcze poprzednie święto 8 maja, kiedy zostały pobłogosławione dzwony Maryi Różańcowej i Katarzyny ze Sieny. T, tej okazji osoby duchowne i świeckie zebrały się w kościołach i w domach, by odmawiać razem z wiernymi obecnymi w Pompejach Atto di amore do Matki Bożej. Pomyślał, by powtórzyć to działanie, które odniosło pełen sukces. Niepokoje i wezwania Leona XIII oraz jego osobiste refleksje znalazły więc odpowiedni wyraz w Suplice do potężnej Królowej Różańca Świętego. Została odmówiona po raz pierwszy podczas październikowego święta, obchodzonego 14 dnia tego miesiąca. Począwszy od tamtego dnia liczne wspólnoty katolickie, rozproszone po całym świecie, odmawiają Suplikę do Dziewicy Różańcowej z Pompejów 8 maja oraz w pierwszą niedzielę października.
Modlitwa, dzięki zręcznej popularyzacji, którą zajmował się Bartolo, szybko się rozprzestrzeniła. W 1888 roku opublikowano w drukarni Doliny Pompejańskiej wydanie niemieckie, angielskie oraz francuskie. Następnie ukazały się tłumaczenia na hiszpański, słowiański, maltański, tamil, hindustani, ormiański, urdu, chiński, arabski, syngaleski, tybetański, holenderski i amharski. W czasach nam bliższych znalazł się też ktoś, kto zechciał podarować ludowej modlitwie elegancką, łacińską szatę. Z woli papieża Benedykta XV, 8 maja 1915 roku, weszła ona do Watykanu.
W podeszłym wieku, rozmyślając o tak wielu wiernych, którzy o tej samej porze i tego samego dnia wznoszą swoje modły do Dziewicy Pompej ańskiej, Bartolo Longo nazwał godzinę Supliki "godziną świata". Określenie to, w stylu Bartolo, brzmi nieco krasomówcze, jeśli nie górnolotnie. Pomijając jednak język i styl, pozostaje faktem, iż od 14 października modlitwa adwokata z Salento w dniach 8 maja i w pierwszą niedzielę października jednoczy wciąż miliony wiernych na wspólnej modlitwie do Matki Bożej, "Czcigodnej Królowej Zwycięskiej"! "dobrej Matki" ludzi.

ROZDZIAŁ VIII
JUŻ NIE KOŚCIÓŁEK, LECZ SANKTUARIUM

NOWY I JESZCZE ODWAŻNIEJSZY PLAN
Plan biskupa z Noli dotyczący budowy nowego kościoła parafialnego z pomocą Longa i De Fusco przybrał wkrótce inny kierunek. W styczniu 1877 roku Bartolo z hrabiną z "wielkim żalem" poinformowali hierarchę, że neapolitańscy panowie, którzy w minionym roku byli najbardziej hojni, odmówili przekazania datków. Przeczytali bowiem "w manifestach i kartach stowarzyszeń", że kościół miał się stać siedzibą miejscowej parafii. Według nich, w związku z tym, iż łaski zostały udzielone przez Dziewicę Różańcową, należało wznieść poświęcone Jej sanktuarium, a nie kościół parafialny. Takiego stanowiska, jak dawali do zrozumienia, nie można zbagatelizować.
Podobnego zdania byli dominikańscy tercjarze, którzy obiecali niemałą pomoc, ponieważ "do tej pory na same fundamenty wydaliśmy już dziesięć tysięcy lirów, a przez stowarzyszenia i ofiary zebraliśmy na nie w minionym roku tylko cztery tysiące lirów. Na pozostałe sześć tysięcy lirów musieliśmy zaciągnąć dług, opłacając także odsetki, ufni w pomoc naszych Tercjarzy". Dlatego też czekali na jego słowo, by móc się dostosować. Oprócz tego kolejne prośby, zarówno ustne, jak i pisemne zaczęły docierać do biskupa, który próbował zyskać na czasie.

NOWY I JESZCZE ODWAŻNIEJSZY PLAN
Plan biskupa z Noli dotyczący budowy nowego kościoła parafialnego z pomocą Longa i De Fusco przybrał wkrótce inny kierunek. W styczniu 1877 roku Bartolo z hrabiną z "wielkim żalem"poinformowali hierarchę, że neapolitańscy panowie, którzy w minionym roku byli najbardziej hojni, odmówili przekazania datków. Przeczytali bowiem "w manifestach i kartach stowarzyszeń", że kościół miał się stać siedzibą miejscowej parafii. Według nich, w związku z tym, iż łaski zostały udzielone przez Dziewicę Różańcową, należało wznieść poświęcone Jej sanktuarium, a nie kościół parafialny. Takiego stanowiska, jak dawali do zrozumienia, nie można zbagatelizować.
Podobnego zdania byli dominikańscy tercjarze, którzy obiecali niemałą pomoc, ponieważ "do tej pory na same fundamenty wydaliśmy już dziesięć tysięcy lirów, a przez stowarzyszenia i ofiary zebraliśmy na nie w minionym roku tylko cztery tysiące lirów. Na pozostałe sześć tysięcy lirów musieliśmy zaciągnąć dług, opłacając także odsetki, ufni w pomoc naszych Tercjarzy". Dlatego też czekali na jego słowo, by móc się dostosować. Oprócz tego kolejne prośby, zarówno ustne, jak i pisemne zaczęły docierać do biskupa, który próbował zyskać na czasie.
Naciskany z każdej strony, w pierwszych miesiącach 1878 roku postanowił udać się do Doliny, by zakomunikować, co postanowił. Wezwawszy Bartola i hrabinę, w obecności ojca Gennara Federica i jego brata ojca Romualda, zawyrokował: ponieważ ofiarodawcy zamierzają dawać swoje datki na kościół poświęcony Dziewicy Różańcowej, nie mówcie więcej o parafii. Wiedząc, że w kasie jest sześć tysięcy lirów, zarządził, by wydać je na budowę drugiego kościoła, obok tego aktualnie powstającego, i oddać go proboszczowi. Pierwszy będzie ku czci Matki Bożej Różańcowej, a drugi "wyłącznie" dla Najświętszego Zbawiciela.
Adwokat zatem stał się jedynym budowniczym Sanktuarium i oczywiście jedyną osobą odpowiedzialną przed władzami cywilnymi oraz kościelnymi. Widział, że jego życzenie wzniesienia świątyni poświęconej Dziewicy Różańcowej się spełniło, ale teraz został zaangażowany w budowę nie jednego, lecz dwóch kościołów. Prace nad nową budowlą, pod wzniesienie której Longo musiał zakupić nowy teren, przylegający do tego już dostępnego, poprowadzono w przyspieszonym tempie. W 1880 roku kościół był już piękny i ukończony, a 13 października zastępca wikariusza generalnego diecezji Nola udzielił pozwolenia proboszczowi z Doliny na przeniesienie się do nowego kościoła, po uzyskaniu zgody Longa i De Fusco. Przystali na to pod warunkiem, że na bocznym ołtarzu zostanie wystawiony do publicznej adoracji obraz Dziewicy Różańcowej.
Burmistrz z Torre Annunziata 30 października wydał rozkaz zburzenia starego kościoła parafialnego. Ponadto przyznał pomoc w postaci tysiąca lirów oraz oddał obszar, jaki został po obaleniu budynku, pod warunkiem utworzenia placu. Kwota napłynęła w bardzo odpowiednim momencie, ponieważ koszty dzieła przekroczyły sześć tysięcy lirów i Bartolo był zmuszony prosić o pożyczkę wynoszącą trzy tysiące lirów.
Wydawało się, że nadeszła chwila, by zacząć robić plany na przyszłość. Longo pragnął ujrzeć dominikanów w nowej świątyni, a biskup Formisano nie był temu przychylny. Kościół z Doliny zdobywał sławę sanktuarium i hierarcha nie chciał, aby został on powierzony zakonowi zwolnionemu z jurysdykcji biskupiej. Longo zwracał się wielokrotnie do zwierzchników zakonu dominikańskiego, lecz odpowiedź była zawsze taka sama: ubóstwo zakonników nie pozwalało na spełnienie jego prośby. Nie mogąc otrzymać nawet jednego konwersa, poparł nominację ojca Radentego na rektora Sanktuarium. Biskup podał to do publicznej wiadomości podczas październikowego święta w 1882 roku.
Październikowa uroczystość, która tamtego roku przypadała na ósmy dzień miesiąca, odbyła się wewnątrz kościoła, jeszcze wówczas odkrytego. W programie wydrukowanym na czas przez pracownie Festy zapowiadano, że obraz Madonny zostanie "przeniesiony z tymczasowej Kaplicy do nowej świątyni", przez cały dzień będzie grał zespół muzyczny z Angri, natomiast na wieczór został przewidziany pokaz sztucznych ogni "ku uciesze ludu". W programie napisano także: "wzniesiono już tego roku, na koszt pewnych Panów, niewielki dom na siedzibę dla kapłanów i osób zatrudnionych w służbie Kościoła". Pomieszczenia zostaną pobłogosławione w dniu święta i będą gościć kapłanów, którzy "przez osiem dni poprowadzą rekolekcje dla pompejańskiego ludu. W ten sposób pierwsi skorzystają z nowego Kościoła i nowego Domu biedni mieszkańcy Pompejów, jako pomyślny znak, że z tego Kościoła i tego Świętego Domu rozpocznie się budowa nowych Chrześcijańskich Pompejów naprzeciw ruin Pompejów starych i pogańskich". Uroczystości dobiegną końca 15 października wraz z przyznaniem nagród dla najpilniejszych uczniów i uczennic katechizmu, losowaniem dwóch posagów dla "najporządniejszych i najsumienniejszych" dziewcząt i obiadem dla piętnastu ubogich, na cześć piętnastu tajemnic różańcowych. Zostanie on podany "przez samych Panów ze Stowarzyszenia oraz innych Panów i Panie z Neapolu".
Rok 1883 był, między innymi, rokiem budowy kopuły, zaprojektowanej również przez profesora Cuę. W dniu 29 września Longo podpisał apel-program, który był także swego rodzaju podsumowaniem dotychczasowych działań. Nawiązał też pokrótce do łask udzielonych przez Dziewicę Maryję we Włoszech i za granicą. Zresztą powstające Sanktuarium, jak podkreślał, było znakiem cudów Matki Bożej: "wszelkie rzeczy, jakie widać w Pompejach, kamienie, wapno, sakralne i świeckie przedmioty znajdujące się w Kościele Maryi są tak samo poświadczone łaskami i cudami Królowej Różańca". W samym tylko 1883 roku wydał trzydzieści osiem tysięcy siedemset osiemdziesiąt pięć lirów. Lektura programu uroczystości oraz niektórych notatek Longa pozwala sądzić, że wówczas nie miał już wątpliwości co do dobrego wyniku swojego przedsięwzięcia, które było "dziełem Boga", zasilanym "nie majątkiem, lecz miłością" wiernych. Ludzie, czy to w dobrej, czy złej wierze, mogliby stworzyć przeszkody, ale nie powstrzymają ukończenia budowy Sanktuarium, Bożego dzieła.

"LA CAMPANA DEL MEZZODÍ"
Podczas gdy Adwokat przygotowywał się do rozpoczęcia prac dekoracyjnych w Sanktuarium, w pobliskim Scafati szykowała się przeciwko niemu ostra kampania prasowa. Jej autorem był ojciec Fabrizio d'Auria, redaktor naczelny lokalnej gazety "La Campana del Mezzodi". Jak się zdaje, był on w długach po uszy, dlatego z powodu swych marnych umiejętności administracyjnych pomyślał, że mógłby zaradzić trudnej sytuacji za pomocą ofiar, jakie napływały do Sanktuarium. Napisał i 20 października 1883 opublikował entuzjastyczne sprawozdanie z uroczystości, które odbyły się w Pompejach, wychwalając Bartola i jego dzieło. W rzeczywistości kronika miała na celu przypodobanie się temu ostatniemu, gdyż zaraz potem zaoferował mu się jako pomocnik oraz administrator. Propozycja została odrzucona, było bowiem co najmniej niestosowne podjąć współpracę z człowiekiem obarczonym długami i niecieszącym się zaufaniem publiczności.
Na kartce ze Scafati z 24 listopada pojawiło się groźne ostrzeżenie: "Panie Adwokacie L. Niech się stanie światłość. W aktualnościach nie wystarczy sam mistycyzm. Kości zostały rzucone. Prasa ma obowiązek nazywać sprawy po imieniu". Potem nagle d'Auria obwieścił ukazanie się nowego dziennika, zatytułowanego "II Rosario di Maria". W harmonogramie, który pojawił się w "La Campana del Mezzodi" z 1 stycznia nowego roku i został rozesłany do członków pompej ańskiego dzieła, których nazwiska i adresy udało mu się zdobyć, twierdzono, iż biskup z Noli zalecał "przyłączenie się" do zbliżającej się publikacji. Longo w prasie z 6 i 15 stycznia napisał zatwierdzony przez Formisana komunikat, w którym ostrzegał wiernych, że "II Rosario di Maria" nie ma nic wspólnego z pompejańskim sanktuarium. Jednak 19 stycznia gazeta "La Campana del Mezzodi" dała początek oszczerczej kampanii przeciwko Adwokatowi, który "z żądzy świętego zysku" miał wydać kolejny dziennik za pieniądze z Sanktuarium. Oskarżył go o malwersację pieniędzy ofiarowanych przez wiernych. Następnie szyderczo zapraszał "urlopującego tercjarza apostoła pompejańskiego" do opublikowania nazwisk ofiarodawców oraz sum przez nich podarowanych podczas ośmiu lat zbierania datków, aby "zainteresowana publiczność ujrzała wynik potwierdzający całkowitą uczciwość oraz bezinteresowność przedsięwzięcia".
Przyjaciele Bartola zasygnalizowali biskupowi, że już czas, by nakazać temu duchownemu, by położył kres skandalicznej kampanii. Dawali do zrozumienia, że w przeciwnym razie zwrócą się do Rzymu. Uwzględniając fakt, iż wszelkie próby pojednania nie powiodły się, dwudziestego siódmego dnia tego samego miesiąca biskup Formisano zezwolił Bartolowi bronić swoich praw na drodze sądowej. Ten następnego dnia, w towarzystwie zaprzyjaźnionych adwokatów, złożył pozew o zniesławienie przeciwko d'Aurii w sądzie w Salerno. Tymczasem spór, rozprzestrzeniając się w gazetach, dotarł aż do Rzymu.
Gdy proces był w toku, 10 marca biskup napisał do Adwokata: "Dlatego moja ojcowska rada brzmi: wycofajcie pozew. Zobaczycie, ile dobra uczynicie, kiedy go anulujecie. Przede wszystkim dacie światu wspaniały przykład wyrzeczenia się". Dowodził, że ludzie przekonają się jeszcze bardziej, że działa tylko i wyłącznie dla Bożej chwały. Tak postępując, osiągnie "prawdziwy spokój ducha, który jest tak potrzebny, by ukończyć świątynię". Pismo niemal na pewno sprawiło mu sporo bólu. Napisane zostało dziesiątego dnia miesiąca, a wysłane osiem dni później. Ten szczegół nie mógł umknąć adresatowi, który pospieszył, by uspokoić nadawcę: "Ponieważ Wasza Ekscelencja radzi mi wycofać pozew z miłości do Maryi, jestem gotów to uczynić i wykonam najszybciej, jak to możliwe, zgodnie z mądrymi wskazówkami Waszej Ekscelencji". Tak zrobił 22 marca. Ojciec Fabrizio zaś, najprawdopodobniej na prośbę adwokata broniącego Longa, zaprzeczył wszystkiemu, co napisał.
Po rozstrzygnięciu sporu, wiosną 1884 roku biskupowi i Bartolowi wydawało się, że w Dolinie wreszcie zapanuje spokój. Z kolei 15 kwietnia hierarcha skierował do swoich diecezjan Obwieszczenie, by rozwiać podejrzenia zasiane przez jadowite ataki tygodnika ze Scafati. "Teraz, kiedy dzieło świętej świątyni - napisał - skonkretyzowało się i nabrało rozpędu (czego nie można było się spodziewać tylko dzięki ludzkiej sile), wielu ofiarodawców ujawniło nam swój zamysł, ażeby obok świątyni powstały dzieła dobroczynne, których natura zostanie określona w zależności od okoliczności. [...] Uznaliśmy, bracia i siostry, że te rzeczy powinniśmy wam przedstawić, podać do wiadomości publicznej, abyście nie podejrzewali, gdy ujrzycie, jak powstaje nowy budynek oprócz świętej świątyni, iż przeznaczenie waszych ofiar zostało zmienione".

DLA RELIGIJNEGO I CYWILNEGO ROZWOJU
Bartolo Longo napisał znamienne stronice na temat religijnej ignorancji chłopów z Doliny, gdzie nie było nawet szkoły, która "rozproszyłaby ciemności ich umysłów". Szczególnie poruszyły go pozostawione same sobie i zaniedbane dzieci. Zapytał o radę biskupa, niektórych duchownych oraz osoby świeckie, zaangażowane w katechizowanie dzieci i dorosłych w wieczornych kaplicach w Neapolu. W pomieszczeniu zbudowanym w 1881 roku z lewej strony Sanktuarium Adwokat otworzył szkołę katechizmu, do której uczęszczało około dwudziestu dzieci. Miało to miejsce pewnej niedzieli tegoż roku. Przedsięwzięcie okazało się trudniejsze, niż przewidywano: nadmierna żywość i słaba koncentracja tej szczególnej grupy uczniów wystawiały na ciężką próbę cierpliwość katechety. Potrzebował pomocy i znalazł ją w osobie pewnego miejscowego szewca, niejakiego mistrza Gennara. Ten jedną ręką nauczał dzieci znaku krzyża, a drugą rozdawał klepnięcia w tył głowy najbardziej niespokojnym uczniom. Lecz dzieci, nauczywszy się pierwszych pojęć, zaczęły opuszczać lekcje. By ich zachęcić, Bartolo obiecał, że wszystkich, którzy do niego przyjdą, nauczy czytać i pisać. Ci najbardziej chętni przyjęli zaproszenie i mimo zimna i deszczu podczas zimowych wieczorów zaczęli uczęszczać do szkoły podstawowej.
Pewnego wieczoru spostrzegł, że niektórzy, zmarznięci i obdarci, kaszleli. Nie wiedząc co począć, zaoferował im pieczone figi, otrzymane kilka dni wcześniej z rodzinnych stron. Suszone figi z Apułii, według Longa, "są wyśmienite. Upieczone są przepyszne. Jedna figa to wyborny kęs, bardzo kuszący dla chłopców". Było to dla niego jak odkrycie nowego świata. Następnego wieczoru przybiegli nie tylko chłopcy, ale także rodzice, by skosztować pysznych owoców. Zaczęli pojawiać się też na kolejnych spotkaniach. "Nie myślałem -napisał - że suszone figi będą miały moc poruszenia całego ludu".
Oprócz katechizmu i nagród na zachętę, Bartolo zatroszczył się też o przekazywanie dzieciom zasad dobrego wychowania i dobrego życia. Zastosował karteczki tematyczne, rozprowadzane na zakończenie niedzielnych katechez. Kazał wydrukować na nich krótkie modlitwy, sentencje religijne i moralne, wskazówki dotyczące higieny i podstawowe normy dobrego zachowania. Nie pominął też udzielania lekcji katechizmu dla dorosłych. Następnie, by uchronić chłopców przez niebezpieczeństwami ulicy, gdzie uczyli się awanturować i próżnować, otworzył świąteczne oratorium. Przykładano tam dużą wagę do śpiewu i zabawy. Wprowadził nawet gry strzeleckie przy użyciu małych strzelb pneumatycznych. Najbardziej staranną pracę wkładał w przygotowanie dzieci do pierwszej komunii, do której 13 maja 1883 roku przystąpiło w bardzo uroczystej atmosferze dziewięciu chłopców i tyleż samo dziewcząt.
Samo wykształcenie religijne nie wystarczało, by przekształcić chłopców w uczciwych obywateli, miłujących pracę i świadomych własnych praw i obowiązków. W związku z tym powstał pomysł, by założyć szkoły, dom pracy oraz przedszkole dla dzieci obojga płci. Adwokat po rozpoczęciu prac typograficznych i introligatorskich zdał sobie sprawę, że praktykanci muszą posiadać choć minimum wykształcenia, by stać się dobrymi zecerami i introligatorami, tym bardziej, że postanowił uczynić z nich doświadczonych robotników i porządnych ojców rodziny. Do szkoły, która zaczęła działać zaraz po otwarciu małej drukarni, uczęszczało około sześćdziesięciu chłopców. Łącznie ze sztuką, uczyli się języka włoskiego oraz matematyki. Niedługo potem otworzył "salę dla dziewcząt, gdzie uczyły się zszywania i oprawiania książek", co dawało im możliwość zaniesienia do domu wynagrodzenia za pracę.
Po rozpoczęciu budowy nowego kościoła Bartolo zabrał się do prac nad założeniem szkoły i przedszkola. Spostrzegł, że robotnicy i chłopi, razem z kobietami pochłonięci pracą, nie wiedzieli, komu powierzyć dzieci, które w ciągu dnia były pozostawione same sobie. Z litości zaczął wiosną 1884 roku przyjmować w kilku salach przyległych do kościoła chłopców i dziewczynki z okolicznych miasteczek. Już od początku nowego roku działało przedszkole, w którym około sześćdziesięciu dziewczynek przebywało od ósmej do szesnastej. Rok później, po ukończeniu budowy nowych pomieszczeń, nie tracił czasu, by wykonać swój projekt, a 6 listopada 1886 roku miała miejsce jego oficjalna inauguracja przy udziale władz oraz przyjaciół Longa. O godzinie dwunastej tamtego dnia, kiedy zaproszeni goście weszli do sal, zastali sto dwadzieścioro dzieci gotowych pokazać się odwiedzającym.

"IL ROSARIO E LA NUOYA POMPEI"
Jakjuż wspomniano, Adwokat obiecał sobie, że zajmie się reklamą, sam pisząc książki i broszury. Pragnął przede wszystkim publikować czasopismo, które miałoby wyraźny kierunek i format, ponieważ jego druki miały odeprzeć oskarżenia. Rzucali je wrogowie Kościoła, twierdząc między innymi, iż jest on wrogiem postępu, sztuki i nauki. Jednak obowiązki związane z budową Sanktuarium, pomimo wezwań ojca Radentego, na jakiś czas odciągnęły go od tego planu. Wreszcie encyklika z i września 1883 roku sprawiła, że postanowił dłużej nie zwlekać: "to święte słowo - napisał - było dla nas jak tchnienie życia". Przyspieszył przygotowania. Naszkicował tytuł nowej publikacji, zatroszczył się o znalezienie dobrych współpracowników i ustalenie tematów do omówienia, a 15 stycznia 1884 roku podpisał program, zlecił wydrukowanie czterech tysięcy egzemplarzy, w których przedstawił tematykę i cele miesięcznika.
Zanim jednak podjął ten trud, chciał otrzymać błogosławieństwo papieża. Z listem polecającym od biskupa z Noli wyruszył do Rzymu i 3 lutego stanął przed obliczem Leona XIII. Przedstawił mu swój projekt wydawania "miesięcznika o cudach Dziewicy Pompejańskiej, który miał głosić na wszystkie strony świata cuda i łaski", jakimi Madonna obdarowała ludzkość. Papież bez trudu wyczuł, że adwokat, którego widział po raz pierwszy, myślał o założeniu czasopisma o cudach. Chciał to uczynić w chwili, gdy wytoczono wojnę nawet tym najbardziej poświadczonym dowodom łask z nieba. Doradził mu więc, by poszukał dobrych współpracowników i z pewnością uspokoił się, kiedy Bartolo powiedział, że otrzymał pomoc między innymi od ojca Giuseppe Prisca, swojego dawnego nauczyciela filozofii, dobrze znanego papieżowi Pecciemu.
Pierwszy numer liczący osiemdziesiąt stron, z błękitną okładką, wydrukowany wyraźną czcionką w drukarni Andrei i Salva to rego Festów, ukazał się 7 marca 1884 roku, w uroczystość liturgiczną świętego dominikanina Tomasza z Akwinu. W wydaniach z pierwszych dwóch lat obok prestiżowych nazwisk: Giuseppe Prisca i Gennara Asprena Galantego figurują podpisy Gioacchina Taglialatellego, Vincenza Pepego, Alberta Radentego i Angeliny Caracciolo z książęcej rodziny di Vietrich. Przetłumaczyła ona na język włoski niektóre artykuły na temat historii dominikanów, jakie pojawiły się we francuskich czasopismach. W ciągu kilku lat czasopismo zmieniło kierunek, zaczynając od pierwszego numeru z roku 1886. Zachowując ten sam tytuł, został zmieniony podtytuł. - Już nie "Periódico di storia, di religione e di archeologia", ale "Periódico mensile". Zmiana nie dotyczyła tylko słów. Przez jakiś czas miesięcznik publikował jeszcze artykuły o charakterze naukowym, powoli jednak zaczął przybierać kształt biuletynu religijno-nabożnego, którego cel stanowiło rozpowszechnianie kultu Matki Bożej Pompejańskiej. Był też głosem Sanktuarium i informował o tym, co powstaje w jego cieniu.
Duże zainteresowanie czytelników spowodowało, że błyskawicznie wzrósł nakład gazety, która dotarła do wielu wsi i miast we Włoszech i za granicą. Część czytelników stała się aktywnymi propagatorami kultu. O czasopismo poza krajem pytali zwłaszcza misjonarze i emigranci w państwach zamorskich. Z czterech tysięcy w 1884 roku liczba egzemplarzy wzrosła aż do czterdziestu sześciu tysięcy w 1890 i do dziewięćdziesięciu pięciu tysięcy w 1898. W czasach Giolittiego pismo osiągnęło nakład stu tysięcy egzemplarzy. W 1893 roku Alfonso Ferrandina napisał, że było to najbardziej popularne czasopismo we Włoszech, dające się porównać z niektórymi gazetami we Francji i Niemczech. Setki egzemplarzy docierały nawet "do dalekich Ameryk". Miesięczne rachunki notowały zyski. W 1890 roku dochody wynosiły sto czterdzieści tysięcy lirów.
"II Rosario e la Nuova Pompei" postawiło Longa, między innymi, przed problemem związanym z reklamą, która mogłaby przynieść pieniądze potrzebne do utrzymania Sanktuarium i związanych z nim dzieł. Notatka znaleziona w jego dokumentach pozwala poznać jego opinię w tej sprawie. Pisał: "Matka Boża powiedziała: w moim czasopiśmie. Po czymś takim nieprzyzwoicie jest umieszczać ogłoszenie o bezwonnych toaletach i hotelach. Civilta Cattolica i La Croix żyją z takich środków, ale my żyjemy z cudów Matki Bożej". Tym kryteriom pozostał zawsze wierny. Ogłoszenie reklamowe, którego znaczenie mu nie umykało, służyło jedynie do rozpowszechniania kultu różańca i Sanktuarium, gdzie Maryja czekała na swoje dzieci.
Czasopismo Longa w pełni zalicza się do kategorii tak zwanej drugorzędnej prasy katolickiej. Miała ona swój udział w ukierunkowaniu pobożności ludu. Pismo za cel obrało dotarcie do wiernych odwiedzających Sanktuarium i do tych, którzy być może nigdy go nie zobaczą, stało się wyjątkowym środkiem rozpowszechnienia kultu Matki Bożej Pompejańskiej. Z niego wyszły apele o ukończenie Sanktuarium, budowę sierocińca i instytutów dla synów oraz córek więźniów, przydając w ten sposób dziełu Założyciela potężny walor społeczny. Oprócz tego lektura pompejańskiego czasopisma nauczyła wiernych patrzenia na Dziewicę Maryję jak na matkę o dobrym obliczu, głęboko zaangażowaną w szczęśliwe i smutne koleje losu swoich dzieci.
Jeśli Bóg tak zechce, ogłosił Adwokat na stronach pierwszego numeru swojego miesięcznika, otworzymy dom pracy dla dzieci z Pompejów. Rozpoczniemy też "z Bożą pomocą budowę drukarni o nazwie "Różaniec", która służyć będzie przede wszystkim publikacji gazety Sanktuarium". Spotkanie z ojcem Ludwikiem z Casorii w pierwszych miesiącach 1884 roku pozwoliło mu skonkretyzować zamiary. Pieniądze, jakie wydajesz w Neapolu na drukowanie gazet i książek, zauważył brat, możesz dać na życie biednym chłopcom z Doliny Pompejańskiej. Adwokat dał się przekonać radzie żarliwego franciszkanina, który zaproponował mu zakup maszyny drukarskiej, jaką trzymał w depozycie od około roku. Ojciec Ludwik zamierzał założyć drukarnię w Instytucie Niepokalanej w Rzymie, by zwalczyć zło, które czyniła "przestępcza prasa", lecz trudności ekonomiczne i nasilenie się choroby zmusiły go do rezygnacji z tego planu. Maszyna drukarska i czcionki 12 czerwca tegoż roku znajdowały się już w Dolinie. Koszt wynosił blisko trzynaście tysięcy lirów, ale Bartolo uzyskał zniżkę w wysokości pięciuset lirów i możliwość płacenia w miesięcznych ratach. Pierwszą ratę 29 maja przekazał w ręce ojca Bonawentury Maresci, bliskiego współpracownika ojca Ludwika.
Wszystko uruchomił i przeprowadził pierwsze szkolenie pewien drukarz, przyjaciel zakonnika, będący chwilowo bez pracy. Nieprzewidziane trudności uniemożliwiły wydrukowanie w Pompejach sierpniowego numeru. W numerze wrześniowym Bartolo swoim tradycyjnym podniosłym tonem ogłaszał: "Dziś po raz pierwszy widzimy publikację cudów Królowej Zwycięskiej z drukarni Przenajświętszego Różańca z Doliny Pompejańskiej".
Zakład z początku był skromną szkołą drukarską i mieścił się w kilku pomieszczeniach będących własnością hrabiny. Do pracowni została przyłączona sala, w której dziewczęta uczyły się "składania, zszywania i oprawiania gazet oraz książek". Praca nabrała rozmachu dzięki rosnącemu nakładowi czasopisma, rozrastaniu się prasy Sanktuarium oraz zamówieniom otrzymanym od "łaskawych ludzi". W 1886 roku drukarnia zakupiła dwie nowe automatyczne maszyny włoskiej firmy Magnoni i francuskiej Marinoni. W tym samym roku, informował Adwokat, z drukarni Różańca z Doliny Pompejańskiej wyszło prawie półtora miliona artykułów, modlitewników i programów.

ROZDZIAŁ IX
MIĘDZY GORLIWOŚCIĄ ŻYCIA DUCHOWEGO A NIEPOKOJAMI APOSTOLATU

ŚMIERĆ OJCÓW ALBERTA RADENTEGO I LUDWIKA Z CASORII
Wieczorem 5 stycznia 1885 roku, po krótkiej chorobie, oddał duszę Bogu ojciec Alberto Radente. Od lutego 1876 roku, kiedy odział w dominikański szkaplerz pierwszych tercjarzy z Doliny Pompejańskiej, nie przestał nigdy interesować się Sanktuarium. Rozbudowywało się na jego oczach. Ciekawiły go także inicjatywy, jakie żarliwy tercjarz wdrażał bezustannie w życie. Na początku 1882 roku otrzymał nominację na rektora Sanktuarium z rąk biskupa z Noli. Od tego momentu miał zwyczaj zatrzymywać się w Pompejach od soboty do poniedziałku każdego tygodnia, by spowiadać i głosić ludowi kazania. Jego wkład w narodziny czasopisma nie polegał tylko na dawaniu zachęcających rad, lecz na aktywnej współpracy.
Zakonnik nigdy nie żałował swojemu uczniowi pokrzepiającego i mądrego przewodnictwa. Bartolo, razem z nim przygotowujący pierwszy numer miesięcznika, przekazał wiadomość o jego śmierci wzruszającymi słowami: "Rektor rodzącego się Sanktuarium w Pompejach, ten, który podarował nam obraz Matki Bożej Różańcowej, dziś tak dla nas wyjątkowy, Ojciec, Mistrz, Brat Alberto Radente od dominikanów odszedł do wieczności! Tajemnicza choroba dręczyła go od jakiegoś czasu i porwała nieoczekiwanie z dala od miłości oraz czci tych, którzy go znali. Zostawił nas wszystkich w ogromnym bólu i płaczu". Przez dwadzieścia lat był "naszym prawdziwym przyjacielem, niepowtarzalnym doradcą, najprawdziwszym aniołem stróżem naszej duszy".
Pod koniec swojego długiego życia Bartolo Longo napisał, że Pan powierzył pobożnemu i wykształconemu dominikaninowi podwójną misję. "Jeśli chodzi o moją duszę, ten ukochany Ojciec zasłużył się przede wszystkim, odciągając mnie od spirytyzmu" i "przekazując mi gruntownie doktrynę Różańca, historię Zakonu Dominikanów i Trzeciego Zakonu Pokuty". W odniesieniu zaś do pompejańskiego dzieła, nie tylko podarował podarte płótno Matki Bożej, "by służyło pierwszemu nabożeństwu różańcowemu w opuszczonej ziemi Pompejów", ale jego zasługą było także nakłonienie mnie do wydawania miesięcznika "II Rosario e la Nuova Pompei" "w bardzo trudnym momencie".
W dniu 30 marca 1885 roku zakończył swą świętą doczesną egzystencję ojciec Ludwik z Casorii. Rok wcześniej przybył na pielgrzymkę do Pompejów, by podziękować Dziewicy Maryi za to, że wyleczyła go z ciężkiej choroby. Rankiem 17 marca, przyjęty przez Bartola i ojca Radentego, pogrążył się w modlitwie przed obrazem Matki Bożej i odprawił mszę dziękczynną. Adwokat myślał o odprawieniu Drogi krzyżowej i skorzystał z wizyty franciszkanina, by razem z nim odprawić ten obrządek. Nabożeństwo poprowadzono "z mistyczną franciszkańską prostotą i franciszkańskie" było też jego przemówienie.
Brat zakonny miał przed oczami imponujący gmach świątyni, zaplanowany przez swego ucznia, który niedawno wydał pierwszy numer miesięcznika "II Rosario e la Nuova Pompei". Najprawdopodobniej w uniesieniu krzyknął: "Bartolo, dziś dzieci ogołociły ojca z jego posiadłości, a zatem ty na tej ziemi musisz wznieść ogromny kościół, musisz zbudować klasztor i oddać wszystko Papieżowi". Dwadzieścia lat później Adwokat napisał, że przenikające spojrzenie ojca Ludwika, energia działania i szybkie wyczucie potrzeb jego czasów wskazywały na "nowoczesnego człowieka powołanego do nowych form religijnego i obywatelskiego apostolstwa". Przesłanie pokornego franciszkanina odcisnęło głęboki ślad na chrześcijańskim doświadczeniu jego ucznia. Był bowiem przekonany, iż katolicyzm powinien powrócić jako zaczyn religijnej i cywilnej odnowy.

NOWE DUCHOWE PRZEWODNICTWO
Śmierć ojca Radentego pozbawiła Longa oświeconego przewodnictwa duchowego. Pragnienie znalezienia kogoś, kto mógłby dać mu pewność, iż kroczy słuszną drogą, skłoniło go do szukania nowego zwierzchnika godnego zaufania. Wybrany tym razem został zakonnik z bractwa Najświętszego Zbawiciela, ojciec Giuseppe Maria Leone, którego Adwokat poznał w listopadzie 1883 roku. Od marca następnego roku, kiedy zaprosił go do głoszenia kazań w Dolinie, redemptorysta stał się upragnionym duchowym kierownikiem i cenionym doradcą Longa oraz De Fusco. Raz albo dwa w tygodniu udawali się do Angri po rady w sprawach ducha. Modlitwa i szlachetność intencji to podstawy, na których należy budować autentyczne chrześcijańskie życie. Taki program próbował włożyć w umysły i serca swoich penitentów pobożny zakonnik. Sugerował także, aby poświęcać każdego dnia czas na medytację. I Mówił jeszcze: "Praca jest Bożym darem, tobie ją dał, a nie innym. Tego od ciebie chce, by spełnić twoje życzenie". W związku z tym zalecał "czystość intencji we wszystkim. Wszystko się robi dla chwały Jezusa i Maryi. Troszcz się zawsze o Bożą chwałę i zbawienie bliźniego". Nie pomijał też udzielania wskazówek dotyczących "postępowania" odnośnie do jego działalności pisarza Matki Bożej. "Drukuj małe książeczki, w których znajdą się opowiadania o cudach. Czasopismo z licznymi łaskami, by zaszczepiać wiarę". Bartolo po rozmowie z pobożnym zakonnikiem zanotował: "Niezmienną regułę moich pism stanowi czysta prawda rzeczy, okoliczności, przedstawianie ich takimi, jakie są i jakimi je Bóg uczynił. Nie muszę ich bronić, ponieważ Madonna broni swych dzieł, które mi powierzyła, nie jest też konieczne z nikim walczyć. Jestem żołnierzem na straży".

ŚLUB Z HRABINA DE FUSCO
Złośliwe pomówienia rozpowszechnione przez dziennik "La Campana del Mezzodi", oprócz tego, że dotarły do Rzymu, roznieciły zazdrość, jeśli nie chciwość ludzi patrzących nieprzychylnym okiem na mieszkającą w Dolinie parę. Ci, którzy widzieli sprawę z zewnątrz, z oczywistych powodów nie potrafili wyczuć duchowego niepokoju i stanowczości postanowień Adwokata oraz szlachetności hrabiny. Ta po śmierci męża całkowicie poświęciła się wychowaniu dzieci i dziełom miłosierdzia. Plotki zaczynały przeobrażać się w oszczerstwa, Bartolo nie mógł więc dłużej ich ignorować. Tym razem nie tylko on był w nie wmieszany, lecz także hrabina De Fusco.
Teksty, które złożono podczas procesu kanonicznego Longa, zgodnie świadczyły o tym, że oboje postanowili połączyć się węzłem małżeńskim, by uciszyć plotki złośliwców i zazdrośników. Różnorodne opinie dotyczą natomiast okoliczności ślubu, to znaczy: jak doszło do podjęcia decyzji o małżeństwie, czy i kto im doradzał, z jakim nastawieniem wkroczyli w nowy etap życia i kto się starał o ewentualną dyspensę. Z drugiej strony, były one zeznaniami ex audittf, powtarzającymi to, czego się dowiedziano od innych, wiele lat po tamtych wydarzeniach.
Niektóre listy wysłane przez biskupa dominikanina Vincenza Leona Salluę do arcybiskupa Neapolu, kardynała Guglielma Sanfelicego niedawno zostały ujawnione. Wynika z nich że komisarz prałat Świętego Oficjum, będącego w dobrych stosunkach z Longiem, rankiem 25 marca 1885 roku poinformował kardynała benedyktyna, iż minionego wieczoru zjawili się przed nim Bartolo i hrabina. Zwierzyli mu się ze swojego problemu, ponieważ musieli "codziennie ze sobą obcować" ze względu na sprawy związane z Sanktuarium. Czuli, że "obowiązek sumienia" nakazuje im wziąć ślub. Skoro prawie wszyscy w Pompejach byli przekonani, że są mężem i żoną, chcąc "uniknąć zaskoczenia", poprosili go, by zjednoczył ich węzłem małżeńskim w jego prywatnej kaplicy. Wręczyli mu list od ojca Giuseppe Marii Leone, ich spowiednika, który zalecał "tę rzecz" i był poręczycielem ich stanu wolnego. De Fusco zapewniła go też, że zatroszczyła się o uporządkowanie interesów dzieci, które przychylnie spoglądały na jej małżeństwo. Również jej matka, Rosa Martinelli, będzie szczęśliwa. Prosiła zatem kardynała, by udzielił im tej możliwości, a także by dał im znać możliwie szybko, ponieważ pragnęli wrócić do Neapolu wieczorem, w sobotę 28 marca. Odpowiedź była natychmiastowa. Kardynał wolał, aby ślub został odprawiony w Neapolu, zapewnił jednak, że "wszystko pozostanie w sekrecie". Longo i hrabina, "szanując postanowienia" swojego pasterza, przyjęli tę sugestię. Rankiem 28 marca wyruszyli w kierunku Neapolu, zabierając ze sobą list prałata dominikanina, by przekazać go arcybiskupowi.
Ten zaś, zgodnie z obietnicą, przystąpił natychmiast do działania. Pierwszego kwietnia wikariusz generalny Giuseppe Carbonelli udzielił parze ślubu w swojej prywatnej kaplicy. List wysłany przez Longa do mistrza generalnego dominikanów, z datą 8 kwietnia, pozwala poznać motywy decyzji związanej z poślubieniem De Fusco: "Zawiadamiam Waszą Wielebność o moim małżeństwie z hrabiną De Fusco [...], za sprawą tajemniczych Bożych planów i dla umocnienia dzieła pompejańskiego kościoła". Głęboko chrześcijańskie ukształtowanie pozwalało mu zatem dostrzec w tym wydarzeniu, wcześniej nieoczekiwanym, interwencję Bożej opatrzności. Z pewnością nie umykał jego uwadze wkład włożony do tej pory przez hrabinę, której małżeństwo da większą swobodę działania. Sposób, w jaki narodziło się i rozrosło dzieło sprawił, że nie mogło być kontynuowane bez aktywnej współpracy kobiety, która czuła, że wciąż jeszcze musi utrzymywać stosunki z neapolitańską szlachtą. By dać do zrozumienia swojej ciotce Angelice Martinelli, że wzięła ślub "z rozsądku, a nie z naturalnej sympatii", powiedziała jej: "Jeśli chciałabym wyjść za mąż, zrobiłabym to zaraz, jak tylko zostałam wdową".
To stwierdzenie jest zgodne całkowicie z tym, co mówią teksty złożone podczas procesu kanonicznego Longa. Małżeństwo nic nie zmieniło w ich życiu. Pamiętam, zeznawał między innymi Nicola Luigi Donziello, jak hrabina "powiedziała mi słowa, które pozwalały myśleć, że oni byli nadal jak brat i siostra".

PODRÓŻUJĄC PRZEZ WŁOCHY
"II Rosario e la Nuova Pompei" przyczyniło się do zwiększenia liczby zelatorów i zelatorek w każdej części Włoch. Było zatem stosowne pojechać i ich poznać, zwłaszcza że Bartolo potrzebował dodatkowych ofiar, by stawić czoła rosnącym wydatkom. Do tego dołączyło się pragnienie zwiedzenia miejsc, gdzie szczególnie żywe było wspomnienie pobożnych dominikanów, oraz chęć poznania innych "żyjących świętych". Wszystko to skłoniło go do wyruszenia w podróż do środkowych i północnych Włoch. Trasę przygotował starannie. Zawiadomił najgorliwszych zelatorów, zwłaszcza tych, o których wiedział, że będą najbardziej skłonni udzielić pomocy, by zaplanowali na czas spotkania. Z całym prawdopodobieństwem zapoznał się z historią miast, które miał zamiar zwiedzić. Gdy już wszystko było przygotowane, pod koniec maja 1885 roku wyruszył w towarzystwie ojca Michelego Gentilego, który znał środkowy i północny Półwysep, ponieważ często gościł w tamtych stronach, by głosić kazania.
Pierwszym etapem jego podróży był Rzym, skąd udał się do Sieny. Tam zwiedził dom, gdzie urodziła się św. Katarzyna i widział "okienko", z którego wychylała się, by rozdawać jałmużnę biedakom; Instytut Tommasa Pendoli, prowadzony przez ojców pijarów; dom starców, kierowany przez siostry dominikanki i wielki szpital S. Maria della Scala, w którym działały siostry Córki Miłosierdzia. W domu pewnego pobożnego przyjaciela spotkał zelatorów i zelatorki, osoby pokorne i wysokie rangą, duchownych i zakonników. Przemierzył Ligurię, gdzie w Genui został bardzo serdecznie przyjęty przez dominikanina ojca Mariana Angela Rossiego, żarliwie oddanego Matce Bożej Pompejańskiej, a następnie skierował się razem ze swoim towarzyszem w stronę Piemontu.
Pobyt w tym regionie wiązał się przede wszystkim dla Adwokata z możliwością odwiedzenia Turynu, w tamtych latach szczególnie bogatego w instytucje charytatywne i "świętych" duchownych o wielkiej duszpasterskiej żywotności. W piemonckiej stolicy była spora liczba wiernych Dziewicy Pompejańskiej, a wśród nich Giuseppina Astesana. Razem z siostrą Cesariną była aktywną i hojną zelatorką Sanktuarium. Longo prowadził w ich domu spotkania, rekrutując nowych zelatorów i zelatorki. W czerwcu Giuseppina Astesana, za zgodą biskupa diecezji, wprowadziła praktykę piętnastu sobót do kościoła św. Dominika, gdzie nabożeństwa odprawiali ojcowie dominikanie. W następnych latach nie raz Bartolo będzie się opierał na wskazówkach tej gorliwej panny z Turynu.
Uwagę Adwokata przyciągnęły zwłaszcza Mały Dom Opatrzności Bożej i Instytut Artigianelli. Urzekło go dzieło Cottolenga, a tam około czterech tysięcy osób żyjących "pod opieką Bożej opatrzności". Różne rodziny zakonne założone przez świętego kapłana z Bra, notował, przeplatają pracę z modlitwą i modlitwę z pracą, "w taki sposób, że nigdy nie brakuje przed Bogiem w Sakramencie dusz, które cały dzień i całą noc uwielbiają Go, kochają Go, modlą się do Niego". Instytut Artigianelli ojca Leonarda Murialda ukazał się jego oczom jako idealny przykład dzieł, które miał zamiar stworzyć w Dolinie Pompej ańskiej.
W Turynie zawarł "świętą i osobistą przyjaźń" z księdzem Bosko. Jego dzieło znał przez lekturę "Bollettino Salesiano", z którego czerpał przykład w swoim miesięczniku. Nie wiadomo, o czym rozmawiali ci dwaj podczas tamtego spotkania. Bartolo tak napisał w notatkach sporządzonych na początku XX wieku: "W 1885 roku usunąłem cenę z mojej gazety, kiedy zrozumiałem, że ojciec Bosko rozdawał swoją gratis. Uczyniłem tak, by być wolnym i niezależnym". Adwokat miał zamiar zwiedzić jeszcze Lombardię, Wenecję Euganejską i Emilię-Romanię, by wrócić do Neapolu przez Florencję. Jednak po postoju w Bolonii i Florencji nie najlepszy stan zdrowia skłonił go do powrotu do Pompejów.

BIURA SEKRETARIATU
Od 1876 do 1879 roku jedynym zmartwieniem Założyciela była zbiórka ofiar, by móc uczynić tyle dobra, ile było możliwe. Nie myślał wówczas jeszcze o tym, że trzeba urządzić biuro i archiwum, gdzie można będzie przechowywać listy i dokumenty. Sekretariat oraz archiwum, wspominał później Bartolo, znajdowały się w głowie i kieszeni skromnego kasjera, którego "widziano, jak krąży po Neapolu ze swoją legendarną torbą pełną modlitw do rozdania przyjaciołom ofiarodawcom". W tamtych latach jego współpracownikami byli De Fusco i niektórzy zelatorzy oraz przyjaciele z Neapolu i Doliny Pompej ańskiej.
Wraz ze wzrostem aktywności oraz korespondencji zrozumiał, że koniecznie trzeba posiadać regularnie działające biuro sekretariatu z zaufanym personelem, który będzie do dyspozycji administracji Sanktuarium przez cały dzień. W listopadzie 1885 roku, o ile nam wiadomo, w sekretariacie Sanktuarium było "sześciu bystrych młodzieńców", zatrudnionych do szybkiego załatwiania biurowej korespondencji i prowadzenia księgowości. Latem 1892 roku w sekretariacie Longa pracowało jeszcze sześciu urzędników, których już w styczniu następnego roku było jedenastu. Niektórzy, oprócz zajmowania się korespondencją, wykonywali też inne zadania. Czas pracy wynosił osiem godzin dziennie, rozdzielonych na przedpołudnie i popołudnie. Pracownicy zarówno przy wejściu, jak i wyjściu podpisywali się w odpowiedniej księdze rejestracyjnej.
W 1894 roku Bartolo Longo opracował Regulamin sekretariatu, a w nim jako dobry adwokat i chrześcijanin próbował połączyć sprawiedliwość i prawo z bezstronnością i miłosierdziem. Trzeba zaznaczyć na wstępie, że biura nie miały służyć administracji jego majątku, ale spraw "świętych", jak "ocalenie niechcianych chłopców i dziewcząt oraz przyczynienie się do powiększenia wiary i częstszej modlitwy wielu członków rozproszonych po świecie". Zauważał jednocześnie, że nie powinni zapominać, iż służą nie jemu, lecz Najświętszej Panience. Podawał też dokładne informacje na temat czasu pracy, zwolnień, nieobecności z powodu choroby lub innych przyczyn, urlopów wypoczynkowych, kar itd..
Jak wynika z korespondencji i innych pism Longa, nie brakowało pracowników zarówno świeckich, jak i duchownych, którzy powodowali jego rozgoryczenie. Listy zelatorki Giuseppiny Astesany wskazują na to, że w Pompejach panowała zazdrość między duchownymi i sprawa ta nie umykała Adwokatowi. Astesana pocieszała go, że pracując dla Pana "nie da się uniknąć zmartwień i nieporozumień". Wśród rad ojca Leone, by zachować dobre zdrowie, znalazła się też ta, "by unikać wieczorami wysłuchiwania nieprzyjemnych wiadomości od urzędników". Ewidentnie nie brakowało osób, które kazały mu przełykać gorzkie kęsy.
W ostatnich pięciu latach XIX wieku - kiedy Sanktuarium stanowiło już centrum pobożności ludu znane we Włoszech i za granicą, kiedy mnożyły się różne działania - korespondencją i księgowością zajmowało się wiele osób. Ksiądz Giuseppe Salemme zeznał, że Komandor "prowadził trzy sekretariaty": jeden specjalny, składający się z pięciu lub sześciu osób, które pracowały z nim w najbardziej bezpośrednim kontakcie; drugi przeznaczony do korespondencji; oraz trzeci "dla narad", które zbierały się w jego domu w Neapolu. To pozwalało mu nie tylko stawiać czoła przeróżnym wymogom o charakterze duchowym i administracyjnym, ale także na refleksję i zasięgnięcie rady przed podejmowaniem decyzji.

ROZDZIAŁ X
NARODZINY MIASTA MARYI

DWORZEC KOLEJOWY, URZĄD POCZTOWY. CENTRUM HISTORYCZNE
Nabożeństwo do Matki Bożej Pompejańskiej przekroczyło wkrótce granice Kampanii i Włoch, a wciąż coraz liczniejsi wierni przybywali do Doliny. Należało więc im ułatwić podróż. Pociąg zatrzymywał się na stacji Pompei Scavi i by dotrzeć do Sanktuarium należało przejść około dwóch kilometrów, idąc niewybrukowaną drogą, o którą żadna z władz się nie zatroszczyła. Pielgrzymi, którzy nie byli w stanie pokonać tego długiego odcinka, musieli wynajmować jakiś środek transportu. Nie zawsze go znajdowali albo z niego rezygnowali, aby nie narazić się na zaczepki dorożkarzy. Taki sam los spotykał ludzi wysiadających na stacji w Torre Annunziata. Nie wszyscy też mieli możliwość wynająć powóz, który dowiózłby ich z Neapolu do Doliny.
Z takich powodów Bartolo i hrabina zaczęli się starać o przystanek kolejowy w pobliżu nowego kościoła. Nie ma potrzeby wymieniania tutaj listy próśb, jakie skierowali oboje do władz publicznych w ciągu około dwudziestu lat, by doprowadzić do skutku swój plan, zwłaszcza że już wielu o tym pisało. Wystarczy powiedzieć, że przy okazji październikowego święta w 1880 roku Adwokat poprosił i otrzymał od Societá delle Strade Ferrate del Mediterráneo, za opłaceniem kaucji, zgodę na specjalny pociąg. Określono, że skład kolejowy z Neapolu, będzie zatrzymywał się przy "drugiej budce dróżnika kolejowego" za stacją w Pompei Scavi, skąd prowadziła dróżka do Sanktuarium. Było to zbyt mało i oboje zaczęli działać. W lutym 1884 roku zarząd Spółki ustanowił, że przez okres próbny pociąg będzie się zatrzymywać codziennie w maju i październiku. Longo nie cierpiał zwłoki, postanowił więc zbudować na własny koszt i na własnym gruncie drewniany barak, służący za schronienie dla pasażerów wysiadających w otwartym polu. Pierwszego maja tego samego roku barak, który kosztował tysiąc dwieście lirów, już funkcjonował. W następnych latach oboje nie przestawali apelować do władz publicznych, aby dzieło zostało ukończone.
Latem 1900 roku, dzięki dobrym rządom ministra Pietra Lacavy, Adwokat zdołał wreszcie uzyskać to, o co tak długo prosił. Na mocy należycie uwierzytelnionego aktu 23 sierpnia podarował Spółce grunt pod budowę dworca oraz zwrotnicy. Prace, które rozpoczęły się w styczniu 1901 roku, posuwały się błyskawicznie. Pierwszego października następnego roku Dolina Pompej ańska miała wreszcie swój dworzec kolejowy. Bartolo szybko zatroszczył się o to, by powiadomić pielgrzymów. "By go otrzymać - podkreślił - pracowaliśmy około czternastu lat. Nie sposób zliczyć, ile razy pokonaliśmy schody dzielące nas od Zarządu Kolejowego i od Ministrów, z iloma Dyrektorami, Inspektorami, Inżynierami, Senatorami i Ministrami musieliśmy się spotkać". Patrząc na nowy dworzec jak na jeden z "postępów" nowych Pompejów, z chrześcijańską mądrością skromnych ludzi powiedział: "Kiedy zabrakło ludzkiej pomocy, wkroczyła Madonna z Pompejów".
W tym samym czasie zawierał nowe znajomości i tak rósł krąg osób, które pisały do niego z prośbą o porady lub wysyłały mu ofiary. Bartolo odpowiadał listownie, wysyłał obrazki święte i książeczki do nabożeństwa. Do tych osób przyłączyły się firmy zaopatrujące w materiały potrzebne do trwającej budowy. Ponadto docierały do niego książki i czasopisma, a od marca 1884 roku sam zaczął wysyłać egzemplarze swojego miesięcznika na wszystkie strony. By stawić czoła temu poruszeniu, w pierwszych latach posługiwał się swoim adresem w Neapolu. Jednak potem, przebywając prawie zawsze w Pompejach, był zmuszony wysyłać kuriera do urzędu pocztowego w Scafati lub odwlekać wysyłki aż do swojego powrotu do miasta. Poprosił więc i otrzymał pozwolenie na założenie i utrzymanie na własny koszt lokalnego urzędu pocztowego. Tymczasem wciąż przybywało przychodzącej i wychodzącej korespondencji. Adwokat, dzięki dobremu urzędowaniu przyjaciół, między innymi dyrektora naczelnego poczty, Antonia Capecelatra, otrzymał zgodę na przekształcenie lokalnego urzędu w regularny państwowy urząd pocztowy.
Pierwszego grudnia 1885 roku mógł już zawiadomić, iż lokalny urząd z Doliny został wyniesiony do poziomu urzędu pocztowego drugiej klasy, do którego można było wysyłać "przekazy pieniężne o jakiejkolwiek wartości". Po urządzeniu poczty zabrał się do realizacji kolejnego projektu, czyli założenia telegrafu w Dolinie. Wniosek tym razem został przyjęty szybko i przychylnie, dzięki zrozumieniu inżyniera Fedelego Salvatorego, inspektora generalnego telegrafu. Już 15 sierpnia 1886 roku ks. Michele Gentile pobłogosławił nowy urząd telegraficzny. Pierwsze telegramy zostały wysłane do papieża, kardynała wikariusza Rzymu i innych wybitnych osobistości, wśród których znalazła się też królowa Małgorzata.
Kiedy w 1872 roku Longo przyjechał do Doliny Pompej ańskiej, działały w niej tylko dwie drogi: ulica Provinciale, która prowadziła z Torre Annunziata do Scafati, przebiegając przed Sanktuarium, i ulica Comunale, łącząca Dolinę z Boscoreale oraz Castellamare di Stabia. Obie były w fatalnym stanie, pełne dziur i rozpadlin, o ich naprawę nie troszczyła się żadna z władz i stały się niemal nieprzejezdne. Po otrzymaniu stacji kolejowej, Longo postarał się o otwarcie nowej drogi, która przecinając teren gospodarstwa De Fusco, łączyła dworzec z Sanktuarium. Zainaugurowana 6 listopada 1886, rok później otrzymała nazwę Via Sacra.
Droga jawiła się oczom podróżnego jako przestrzenna, prosta i zacieniona podwójnym rzędem platanów i eukaliptusów. Ponadto chciał także, aby obszar przylegający do dworca, od którego biegła nowa ulica, był dostojnie urządzony. Na innym gruncie gospodarstwa De Fusco, naprzeciw dworca, kazał stworzyć prostokątny plac, który będzie w stanie pomieścić sporą liczbę powozów i jakieś dwa tysiące osób. Podczas gdy działania związane z Sanktuarium i innymi budowami postępowały naprzód, ludzie przyciągnięci możliwością znalezienia pracy zaczęli napływać tam z okolicznych terenów. Coraz liczniejsi stawali się również zwiedzający. Już od pierwszych stron miesięcznika Adwokat zachęcał ich do osiedlenia się w Dolinie Pompejańskiej, rozwijającej się zgodnie z nowoczesnymi koncepcjami. By umożliwić pielgrzymom pobyt, próbował też wspierać otwieranie hoteli, restauracji i sklepów, których reklamy nie pomijał na łamach czasopisma. W lutym 1887 roku, przewidując większy napływ pielgrzymów, poinformował, że są w Pompejach trzy hotele. W następnym miesiącu zawiadamiał pielgrzymów zamierzających spędzić cały dzień w Dolinie, że będą mogli zjeść obiad za rozsądną cenę w restauracji leżącej nieopodal Sanktuarium, która niedawno zaczęła działać.

OSZCZĘDNE DOMY ROBOTNICZE I USŁUGI PUBLICZNE
W maju 1887 roku Założyciel przystąpił do realizacji nowego dzieła, a mianowicie budowy tanich domów dla pompejańskich robotników. Zamierzał dać im możliwość posiadania przyzwoitych mieszkań, ale realizacja projektu stanęła zaraz po zbudowaniu pięciu budynków. W każdym razie było to jedno z bardziej znaczących dokonań Longa, który rok później, przy okazji pobłogosławienia pierwszego ukończonego domu, napisał o istotnym znaczeniu tego, co zamierzał zrobić. Tanie domy robotnicze, twierdził, są najodpowiedniejszym narzędziem, by zapewnić dobrobyt materialny robotniczej klasy, by przyczynić się do jej moralnego wywyższenia i sprzyjać pokojowi społecznemu.
Zapożyczając słownictwo od Karola Marksa, ale odwracając jego znaczenie i harmonizując z chrześcijańskim przykazaniem miłości bliźniego, zauważył, że jedynym kapitałem robotnika jest jego zawód. Może on go wykorzystać poprzez swoją pracę. Dzięki oszczędnościom, które człowiek uzbiera ze swoich zarobków, argumentował, ma możliwość, by zgromadzić kapitał w gotówce, a dzięki niemu stać się panem swojej przyszłości. Jeśli robotnik przez dwadzieścia lub dwadzieścia pięć lat płacił czynsz za swój dom, "którego cena jest podzielona w ratach wynajmu, w końcu staje się właścicielem tego domu i pozostawia swoim dzieciom własność nieruchomą, błogosławiony owoc swoich trudów". Ale wiadomo, istnieje ryzyko, kontynuował, że oszczędności, jakie pracownik zdoła odłożyć, zostaną pochłonięte przez nieszczęścia czy choroby, które mogą spaść na niego lub na jego rodzinę. Jak więc sprawić, by miał możliwość kupienia domu? Z pomocą powinien przyjść mu właściciel, odpowiadał Bartolo, planując oszczędności także dla pracowników.
Jak się wydaje, jego projekt nawiązywał do precyzyjnej filozofii. Longo był przekonanym chrześcijaninem i rzecznikiem porozumienia między "religią i cywilizacją", który patrzył na katolicyzm jako na czynnik obywatelskiej witalności. Nie umykał jego uwadze fakt, że we współczesnym mu społeczeństwie, zdominowanym przez żelazne prawa ekonomii, praca stawała się coraz częściej towarem, jak każdy inny. Jeżeli nawet określenia tego zagadnienia jawiły mu się w sposób dość moralizatorski i paternalistyczny, zdawał sobie sprawę, że trud człowieka nie może być uznawany za towar. Jest bowiem środkiem do rozwijania osobowości i daje możliwość bycia, pod każdym względem, podległym prawom i obowiązkom. Pewność posiadania własnego domu, w którym można się schronić razem z rodziną i wychowując dzieci, musiała służyć właśnie temu celowi.
W celu zapewnienia pełnej funkcjonalności i rozwoju obywatelskiego maleńkiego miasteczka koniecznie należało je wyposażyć w niektóre niezbędne usługi. Pierwszy problem do rozwiązania dotyczył wody. Chłopi rozproszeni po wsiach i domostwach mogli czerpać wodę ze studni i zbiorników, natomiast centrum miasta, powstałe niedawno i szybko się rozwijające, było niemal całkowicie jej pozbawione. Dlatego też Adwokat, po tym jak ukończono prace nad kanalizacją wód z rzeki Sarno, pod koniec 1886 roku poprosił urząd gminy Torre Annunziata o przedłużenie sieci wodnej aż do Doliny, a 29 maja 1887 roku zawarł umowę ze spółką koncesjonowaną Mazza & C. z Torre Annunziata. Jednocześnie zatroszczył się też o sprawdzenie, czy woda jest zdrowa. Ponadto zadbał o postawienie fontanny na placu Nowych Pompejów, z której wodę czerpali miejscowi do użytku domowego i gdzie koili pragnienie ludzie odwiedzający Sanktuarium oraz nieliczni mieszkańcy Scafati żyjący w pobliżu. W kwietniu 1888 roku, jak miał w zwyczaju, poinformował: "Na środku Wielkiego Placu otwartego na terenie naszej własności zbudowaliśmy dużą fontannę". Jednak w 1894 roku, w pełni lata, fontanna nagle wyschła. Pierwszego sierpnia Założyciel wysłał w imieniu mieszkańców rejonu szczegółowy list do burmistrza Torre Annunziata, by przypomnieć mu, że chłopi z Doliny Pompej ańskiej nie byli obywatelami drugiej klasy. Jak zauważył: "jeśli podlegają tym samym ciężarom, muszą korzystać z tych samych przywilejów". Skarga przyniosła upragnione efekty: 15 sierpnia mieszkańcy Doliny i pielgrzymi mogli czerpać na nowo wodę z fontanny.
Położone w szczerym polu Sanktuarium i powstające miasto były narażone na występki złodziejów i innych drobnych przestępców. Koniecznie należało znaleźć miejsce dla stałej siedziby karabinierów i straży pilnującej publicznego bezpieczeństwa. Bartolo nie zaniedbał również tej kwestii i przedstawił ją odpowiednim władzom. W kwietniu 1889 roku, w oczekiwaniu na większy napływ wiernych, poprosił o otrzymanie na cały maj "eskorty" karabinierów do dziennego i nocnego nadzoru nad Sanktuarium, biorąc na siebie koszty wynajmu i zakwaterowania. Rozporządzenie było niewystarczające i nie omieszkał poinformować o tym osoby odpowiedzialne za publiczne bezpieczeństwo.
W październiku 1891 roku w liście-oświadczeniu do komendanta generalnego karabinierów zgłaszał: "Nieustanny ruch tak wielu ludzi przywołał tu bandę przebiegłych złodziejów, którzy każdego dnia dokonują różnych wyczynów, kradnąc zegarki, portfele i inne rzeczy". Często dochodziło też do bójek między dorożkarzami i hotelarzami w celu pozyskania sobie jak największej liczby podróżnych. Niedawno miało miejsce nawet zabójstwo przy użyciu pistoletu. W 1895 roku udało mu się wreszcie otrzymać posterunek karabinierów. W marcu tamtego roku wynajął lokal, zobowiązując się do płacenia właścicielowi osiemdziesięciu lirów miesięcznie i ponoszenia kosztów odnowienia go oraz dostosowania do nowych potrzeb.
Oświetlenie elektryczne było kolejnym projektem zrealizowanym przez Longa z ogromnym zaangażowaniem. Pomysł podsunął mu ojciec Francesco Denza, który pracował już w Pompejach nad instalacją odgromową i obserwatorium zjawisk atmosferycznych i geodynamicznych. Miał on, prawdę mówiąc, pewne wątpliwości, nawet jeśli idea ujrzenia rozświetlonego Sanktuarium i terenu zamieszkałego w Dolinie Wezuwiusza go pociągała. Ostatecznie pragnienie, by miasto Maryi upodobniło się do tych najbardziej postępowych, oraz korzyści materialne i sanitarne przekonały go do wszczęcia prac. Do tych profitów dołączyła chęć poprawy warunków pracy człowieka. W drukarni było pięć maszyn, każda uruchamiana ramionami sześciu krzepkich robotników, którzy przypominali mu o biblijnym wygnaniu człowieka z raju i wyrok: "w pocie oblicza będziesz musiał zdobywać pożywienie". Należało zatem wyciągnąć go z trudów "zwierząt jucznych", poprzez zastosowanie silnika. W krótkim czasie Adwokat przygotował projekt.
Po otrzymaniu niezbędnych pozwoleń, 23 lutego 1891 roku, firma, której powierzono pracę, przekazała Longowi kosztorys. Inaugurację instalacji zaplanowano na wieczór 7 maja tego roku, równocześnie z uroczystymi obchodami poświęcenia Sanktuarium. W kwietniu swoim zwykłym entuzjastycznym tonem poinformował wiernych, że w ustalonym dniu zostaną rozświetlone budynki, Sanktuarium z przyłączoną zakrystią i korytarzami, drogi, pracownie, drukarnia, szkoły i domy prywatne. W ten sposób, komentował, "będzie jeszcze piękniejsze i bardziej widoczne przymierze między religią a cywilizacją Nowych Pompejów".

PIELGRZYMI W POMPEJACH
Longo szczególnie zachęcał do przyjazdu wiernych, którzy bardzo szybko zaczęli kierować się do Doliny Pompejańskiej nie tylko podczas majowych i październikowych obchodów, ale we wszystkie dni roku, a zwłaszcza latem. Z początku nie było to łatwe. Sanktuarium cały czas budowano i pielgrzymów przyjmowano najpierw pośród kamieni i wapna, a później wśród marmurów oraz cegieł położonych na ziemi. Kapłani odprawiali mszę na ołtarzu zrobionym z "dwóch beczek i nałożonej na nich deski". Skoro jednak konieczne było zwiększenie napływu pielgrzymów, fundatorów dzieła, odwołał się do wszystkich zasobów swojego przedsiębiorczego ducha.
Zgodnie z ogłoszeniem wydrukowanym i znalezionym między jego dokumentami, w maju 1880 roku Założyciel zawiadomił pielgrzymów, którzy zostawiali ofiary, żeby zaznaczali je w "Księdze Rejestracyjnej Ofiar, by regulować przebieg administracji". Natomiast księża odprawiający nabożeństwa byli proszeni o złożenie swojego podpisu w odpowiednim rejestrze. Napływ wiernych wymagał obecności spowiedników, co z oczywistych powodów należało do kompetencji biskupa. Ten za pośrednictwem swojego sekretarza 4 grudnia 1881 roku oznajmił, że trzeba pomóc ojcu Radentemu. Udzielił pozwolenia na spowiadanie swojemu współbratu, ojcu Vincezemu Guidzie.
Jak wynika z archiwalnych kart, Sanktuarium w krótkim czasie było coraz bardziej zauważane przez osoby duchowne i świeckie, a nabożeństwo do Matki Bożej Pompejańskiej rozprzestrzeniało się na cały świat. Nie jest możliwe, by uzyskać pełne pojęcie na temat liczb i pochodzenia ludzi, którzy w tych pierwszych latach istnienia Sanktuarium przybywali tu na pielgrzymkę. Pisma Bartola Longa prawie niczego na ten temat nie przekazują. Jesteśmy za to lepiej poinformowani o duchownych, którzy przyjeżdżali odprawiać nabożeństwa w Pompejach w dowód swojego oddania. Z pierwszego z ocalałych rejestrów dowiadujemy się, że przybywali liczni księża i zakonnicy.
W październiku tego samego roku, oprócz księży z Pompejów i ojca Radentego, mszę odprawiali prezbiterzy pochodzący z Neapolu, Gragnano, Boscoreale, Angri, Portici, Sarno, Castellammare di Stabia, Cava de' Tirreni, Boscotrecase i Brindisi. Szesnastego lutego następnego roku przyszła kolej na księdza Enrica Marana, który stanie się później oficjalnym kaznodzieją Sanktuarium. W maju do Pompejów udał się święty kanonik Alfons Maria Fusco, założyciel Zgromadzenia Sióstr św. Jana Chrzciciela. Latem przybyli tu biskup z Castellammare di Stabia, Vincenzo Maria Sarnelli oraz kapłani z diecezji Narni, Isernia, Lecce, Venosa, Clermont-Ferrand (Francja),Terlizi i Mediolanu. W kolejnych dwóch latach do rejestru wpisali się duchowni pochodzący z diecezji Nowy Jork i Belgii, sługa Boży Francesco Gattola, przyszli święci Hannibal Maria di Francia i Filippo Smaldone oraz ksiądz Michele Zezza, który w 1923 roku będzie zasiadał przez sześć miesięcy na katedrze w Sant'Aspreno..
Biskup Formisano był hojny, jeśli chodzi o przyznawanie pozwoleń, o które Longo z oczywistych powodów tylko jego mógł prosić. Kaplica, w której został umieszczony obraz Matki Bożej była zbyt mała, a wierni przybywali coraz liczniej. Dlatego pierwszego stycznia 1884 roku Adwokat i De Fusco zapytali biskupa, czy można odprawiać nabożeństwa w dni świąteczne w dużym kościele, będącym wciąż w trakcie budowy. Biskup szybko przystał na tę prośbę. W pierwszej połowie grudnia Bartolo zaprosił dwóch ojców uczonych w dziedzinie dogmatyki, by głosili kazania rekolekcyjne dla ludu. Biskup, oprócz tego, że wyraził zgodę "na konieczne wydziały uczelniane dla misji", obiecał, że "wpadnie na chwilę" do Doliny. Bezustanny napływ wiernych skłonił biskupa z Noli, by wybrać powstające sanktuarium do odprawiania szczególnych uroczystości. Natomiast 22 grudnia 1885 roku Leon XIII zapowiedział nadzwyczajny jubileusz na następny rok. Ponieważ niektóre osoby poprosiły o uzyskanie odpustów, "wykonując nakazane uczynki" w pompejańskim kościele, biskup udzielił pozwolenia. Podobna okoliczność miała miejsce na początku nowego roku.
26 stycznia 1887 roku włoska kolumna dowodzona przez pułkownika Tommasa De Cristoforisa została unicestwiona przez oddziały abisyńskie. Wydarzenie to wywołało głęboki wstrząs. Niektórzy biskupi pobłogosławili wojskowe posiłki, które wyruszyły do Afryki, inni zaś odprawiali nabożeństwa żałobne za dusze poległych. Zgodnie z życzeniem biskupa Formisano, 24 marca w Sanktuarium modlono się "za dusze naszych walecznych żołnierzy, poległych na jałowych piaskach Dogali".

DEKOROWANIE SANKTUARIUM, TRON, OETARZ
W ostatnich miesiącach 1883 roku budynek świątynny w stanie surowym był już prawie ukończony. Profesor Cua doprowadził już do końca zadanie, którego się podjął. Jak obiecał, nie chciał wynagrodzenia. Nabożeństwo do Matki Bożej Pompejańskiej przekraczało morza i góry, Adwokat pomyślał więc, że dekoracje i wyposażenie poświęconego Jej domu nie powinny być drugorzędnej wartości w porównaniu z innymi kościołami, które miał okazję zwiedzić lub o nich tylko słyszał. Nowe prace zostały powierzone inżynierowi Giovanniemu Rispoliemu. Zanim je rozpoczął, musiał jednak rozwiązać pewien nieprzewidziany problem.
Świątynia, zaprojektowana dla potrzeb niewielkiej wspólnoty, okazywała się wciąż niewystarczająca do przyjmowania napływających tłumów ludzi, zwłaszcza w maju i październiku. Trzeba było pomyśleć o jej poszerzeniu, które mogło zostać wykonane tylko w kierunku absydy. Jak się wydaje, zmiana została przeprowadzona przez tego samego profesora Cuę, który w ten sposób godnie ukoronował swój wysiłek.
Między październikiem 1883 a październikiem 1884 roku Rispoli przystąpił do wykończenia kopuły. Do prac dekoracyjnych i złocenia zostali wezwani odpowiednio Luigi Preziosi i Francesco Galante, prace malarskie natomiast powierzono znanemu artyście Vincenzemu Paliottiemu. Dekoratorzy i malarze pracowali intensywnie. W numerze z 7 października 1885 roku Longo zawiadomił wiernych, że w następną niedzielę będą mogli podziwiać "ukończoną w całej elegancji sztuki nowoczesnej" absydę Sanktuarium. Chwaląc Rispoliego i Paliottiego, dodawał: musimy przyznać, że w tej nowej pracy, "która przez cały rok naznaczona jest porywami serca, emocjami, zmartwieniami, bezustannymi wysiłkami, czasem też żalem, a następnie nowymi rozwiązaniami, wszyscy artyści i robotnicy, malarze i rytownicy, stiukarze i złotnicy przeszli samych siebie. Rzecz nie mogła wyjść lepiej, otrzymano należyty efekt i wszyscy, dosłownie wszyscy zaintonowali oklaski dla tej pracy, górującej nad wszystkimi, która słusznie była powodem niepokojów i oczekiwań".
Pod koniec 1884 roku Rispoli ukończył prace przygotowawcze nad miejscem przeznaczonym dla ołtarza i tronu. Przewidziany wydatek był wysoki i Bartolo, z typową dla siebie roztropnością, zaapelował do wiernych. Wkrótce zaczęły napływać ofiary. Luigi Preziosi przygotował projekt w gipsie tronu i ołtarza, który został wystawiony w kościele, zbierając uznanie odwiedzających. Tymczasem Bartolo zadbał o zakup marmurów dostarczonych przez Grande Marmeria Bagnores-de-Bigorre: 12 marca 1885 roku podpisał umowę z neapolitańskim przedstawicielem francuskiej firmy i pod koniec lata wynegocjował zakup marmurów na balustradę.
Projekt przewidywał we frontalnej części tronu pięciu aniołów z brązu wielkości niemal naturalnej. W maju Longo powierzył pracę neapolitańskiemu rzeźbiarzowi, który nazywał się Salvatore Cepparulo. Myśłał też o tabernakulum. Można je podziwiać aż do dziś na ołtarzu głównym Sanktuarium. Jak świadczą jego słowa, nie należało w tej kwestii "w żadnej mierze oszczędzać". Dwa marmurowe posągi do umieszczenia na drzwiach, które wspierają ołtarz główny, reprezentujące modlitwę wewnętrzną i modlitwę na głos, zlecono Federicowi Maldarellemu. Mimo podjętych zobowiązań rzeźbiarze, brązownicy i pozłotnicy nie przestrzegali ustalonych terminów. Potem niespodziewanie nadszedł okólnik od prefekta z Salerno, który z obawy przed powrotem cholery, zawiesił uroczystości, pielgrzymki i procesje. Obchody zaplanowane na 8 maja 1886 roku zostały przełożone na maj roku następnego. Matka Boża, pisał wielokrotnie Adwokat, jest Matką i Królową. Jako Królowa, oprócz tego, że jest umieszczona na tronie, powinna być także ukoronowana diademem ze szlachetnymi kamieniami. Ponadto postanowił ozdobić obraz wspaniałą kolią. W związku z tak delikatną pracą zwrócił się do neapolitańskiego złotnika Giuseppe Schettina prowadzącego pracownię przy głównej ulicy Roma. Wieloletni przyjaciel Longa dołączył do swojego dzieła cenny dar w postaci róż holenderskich i szafirów, zdołał ponadto uzyskać cztery szmaragdy od dwóch żydowskich kupców.
Z kolei 15 sierpnia 1886 roku Bartolo zaprosił duchowne i świeckie osobistości do napisania "motta" do pamiątkowego albumu. Z licznych nadesłanych do Pompejów utworów warto wymienić przynajmniej sonet księdza z Vicenzy, Giacoma Zanelli, U Rosario in Campagna, eleganckie, łacińskie dystychy Luisy Anzoletti i "motto" meteorologa barnabity, ojca Francesca Denzy. Na tak uroczystym święcie nie mogło zabraknąć hymnu skomponowanego na tę okazję i zaśpiewanego przy "akompaniamencie wielkiej orkiestry". Pomyślał o Giuseppe Verdim, do którego zwrócono się w liście z 23 grudnia 1886 roku, lecz ten nie przyjął zaproszenia, ponieważ był zaangażowany w pierwsze próby Otella. Adwokat zwrócił myśli w stronę kilku artystów, a następnie zdecydował się powierzyć zadanie markizowi Luigiemu Filiasiemu.Ten razem z matką, Marią Giuseppiną di Somma, był jednym z pierwszych dobroczyńców.
Gdy 6 kwietnia 1887 roku Longo i De Fusco zostali przyjęci na audiencję u Leona XIII, poprosili papieża o pobłogosławienie diademów i kolii. By dać wszystkim możliwość uczestniczenia choćby w jednej z zaplanowanych uroczystości, obchody zostały rozłożone na kilka dni. Pierwszego maja była przewidziana inauguracja nowego miasta, podczas gdy święta religijne miały mieć swój punkt kulminacyjny w dniu intronizacji Matki Bożej, ustalonej na 8 maja.

UROCZYSTOŚCI W MAJU 1887 ROKU
Rankiem pierwszego maja pielgrzymi, którzy wysiedli z pociągu, zostali przyjęci przez zespół muzyczny z Torre Annunziata. Uroczystości inauguracyjne rozpoczęły się na placu Stazione, gdzie zebrały się władze cywilne i wojskowe oraz goście. Stamtąd przystąpiono do inauguracji Słupa Milowego, stojącego na początku Via Sacra. Bartolo wyjaśnił zwięźle znaczenie tego słupa i nazwy ulicy. Zauważył między innymi, że "posługujemy się pogańskim pomnikiem, by rozsławić i wychwalać chrześcijańskie wydarzenie". Przy akompaniamencie królewskiego marszu nastąpiło odsłonięcie słupa. Następnie wszyscy przeszli do zwiedzania sali sztuki, nowych pomieszczeń drukarni i introligatorni oraz przedszkoli.
Kardynał Raffaele Monaco La Valletta przyjechał 6 maja, a następnego dnia przystąpił do poświęcenia ołtarza. Purpurat był posiadaczem znaczącego daru od Leona XIII, a mianowicie ornatu wyszywanego złotem z jego herbem rodowym. Od rana 8 maja do doliny Wezuwiusza przybywali liczni goście. Siedemdziesięciu pięciu kapłanów pochodzących z każdej części Włoch, a także zza granicy, odprawiło mszę w Sanktuarium. Kardynał Monaco, wspierany przez niektórych biskupów, pobłogosławił korony i nałożył je na głowę Dzieciątka oraz Maryi Dziewicy. Te Deum zaintonowane przez kardynała i zaśpiewane przez przybyłych, a także papieskie błogosławieństwo udzielone przez celebranta zakończyły nabożeństwo.
Jak przewidziano, niedziela 15 maja była poświęcona "konsekracji serc" i przedstawieniu Maryi stu trzydziestu tysięcy imion mężczyzn i kobiet, którzy przyczynili się do powstania tronu i ołtarza. Dzieci z przedszkoli oraz panienki "przydzielone do sztuk" w białych ubraniach zaniosły na ołtarz "imiona szczęśliwych członków" w koszach pełnych kwiatów. Zostały one ułożone w specjalnie przygotowanym sercu u stóp obrazu Matki Bożej. Nabożeństwo odprawił biskup z Noli, który na koniec zaintonował "uroczysty dziękczynny hymn dla Pana".
By lepiej zrozumieć, co czuł Bartolo Longo tamtego dnia, należy przeczytać jego komentarz na zakończenie obchodów: "Królowa Zwycięska, obalając siedziby bożków i demonów, ukoronowawszy czoło koroną z kamieni i brylantów, którą uczyniły wdzięczne jej dzieci, zasiadła triumfująca na tronie przygotowanym z miłością tysięcy jej wiernych ze wszystkich stron świata; nowa Tęcza Pokoju, która ukazuje się ponad zawieruchami dziewiętnastego wieku. O wszystkie serca rozdarte bólami życia, o udręczone dusze, dryfujące wśród zwątpień i rozpaczy, o wszyscy, którzy szukacie pokoju, przyjdźcie z ufnością do tego tronu łaski i miłosierdzia, adeamus ergo cum fiducia ad Thronum gratiae et misericordiae".

ROZDZIAŁ XI
ROZKWIT DZIEŁ

ŻEŃSKI SIEROCINIEC
W programie majowych uroczystości z 1887 roku nadmieniano, między innymi, o otwarciu "przytułku dla osieroconych dziewcząt". W czerwcu Adwokat zakomunikował, że przyjęto pięć dziewczynek. Szczodrość wiernych nie kazała na siebie czekać. W pierwszą niedzielę października pięć sierot przystąpiło po raz pierwszy do eucharystycznego stołu. Przekazując tę wiadomość, Bartolo nie zapomniał o podziękowaniu dla ofiarodawców: "Wystarczyło, że napisaliśmy tylko kilka słów, by rozkręcić w ten sposób na dobre dwie nasze idee wokół zgodności wiary i miłości w Świętym Pompej ańskim Dziele, wiary i miłości, które mają swój symbol w piętnastu wciąż płonących lampach i w piętnastu sierotach schronionych tu pod płaszczem Dziewicy Maryi. Deszcz błogosławieństw i ofiar spadł na nas ze strony tych wszystkich, którzy czują silnie cnotę wiary i miłosierdzia".
W związku z tym, że liczba przyjętych dziewczynek wzrosła, w styczniu 1889 roku poinformował o zakupie terenu przyległego do sierocińca, by wybudować nowe sale z kuchnią, pralnią, piecem, suszarnią i innymi. Nowe potrzeby przyczyniły się do powiększenia budowy. W maju 1898 roku zostało otwarte "nowe zachodnie skrzydło sierocińca".
Dzień dziewczynek upływał na nauce, pracy, modlitwie i zabawie. Wszystkie miały obowiązek uczęszczania na kurs podstawowy, te natomiast, które wykazywały umiejętności i chęć, mogły przystąpić do kursu podstawowego wyższego. Dziewczynki uzdolnione wokalnie i muzycznie miały możliwość wstępu do szkoły śpiewu oraz szkoły z pianinem i organami. Mając obowiązek przyuczenia się do prowadzenia gospodarstwa domowego, wszystkie musiały się nauczyć "prac żeńskich" oraz mówić poprawnie w języku włoskim. Oprócz godzin spędzonych w szkole, miały czas na naukę i rozrywkę w ogrodzie, gdzie odbywały się "gry i ćwiczenia rekreacyjne", a w zimne i deszczowe dni w odpowiednio do tego przystosowanych salach.
Gdy minęły pierwsze trudne chwile, Longo zaczął myśleć o przyszłości dziewczynek pozbawionych rodziców i niemal zawsze materialnego i moralnego wsparcia. Nie lekceważył też faktu, że gdy sieroty nie znajdą odpowiedniego dachu nad głową i pozostaną w instytucie, on nie będzie miał możliwości przyjęcia nowych. W pierwszym dwudziestoleciu funkcjonowania sierocińca starał się znaleźć im miejsce u zamożnych i uczciwych rodzin. W lipcu 1892 roku, chcąc opracować regulamin instytutu, zapytał o radę swojego przyjaciela, profesora Francesca Martuscellego, znanego w Neapolu z zaangażowania na rzecz dziewcząt "będących w zagrożeniu". Zapytany między innymi o to, na jaki wiek wypadałoby ustalić konieczność opuszczenia przytułku, odpowiedział w formie pisemnej: "Zarząd tego miejsca powinien mieć obowiązek znalezienia im dobrego dachu nad głową, wkładając w to cały swój wysiłek i bez względu na ich wiek. Oto paragraf do napisania. Ustalenie terminu wyjścia w statucie przytułku nędzarek i jeszcze większej liczby sierot prowadzi do uczynienia z niego wylęgarni prostytutek. Od tego smutnego losu uciekają tylko nieliczne, które Bóg ocala z wyjątkową łaską. Takie są fakty. Odłóżmy na bok teorie". Bartolo, na marginesie listu Martuscellego, napisał taką odpowiedź: "W żadnym wieku! Zostaną tam tak długo, jak będą chciały".
Komisja rządowa, powołana wiosną 1899 roku do zbadania kwestii niepełnoletnich i zaproponowania odpowiednich działań, wyznaczyła podkomisję, której przewodniczył senator Luigi Bodio. Miała ona przygotować projekt ustawy o ochronie dzieci "opuszczonych i krzywdzonych oraz oddawanych wynajętym mamkom spoza domu rodzinnego". Bodio zwrócił się do Longa 29 marca tamtego roku, by poznać trudności, z jakimi spotkał się w swojej "działalności na rzecz opuszczonych dzieci". Ten ostatni odpowiedział w wydrukowanej broszurze, która miała zostać rozdana członkom podkomisji. Na temat zapewnienia przyszłości dziewczętom napisał: "W ciągu dwunastu lat, właściwie odkąd został założony sierociniec, opuściło go sto czterdzieści sierotek, idąc do adopcji do uczciwych i zamożnych rodzin. To znaczy, że rodzina, tu chroniona i złożona ze stu pięćdziesięciu maleństw, bezustannie się odnawia. I tak jak z roku na rok liczba adopcji wzrasta niezwykle, odnowa postępuje z jeszcze większą szybkością, pozwalając mi pomagać sierotom, których jest znacznie więcej niż miejsc, jakie Instytut jest w stanie regularnie oferować. Przy okazji chciałbym przypomnieć, że w wielu przytułkach, schroniskach i żeńskich internatach dziewczynki mogą przebywać do osiemnastego roku życia. Z tego powodu co najmniej cztery piąte z nich, prędzej czy później, ale niewątpliwie, zostanie wciągnięte w podłe odmęty prostytucji".
Wizerunek sierot z Pompejów, któremu Adwokat umiał rozsądnie nadać wartość i który pozwolił mu sfinansować budowę instytutu oraz wykończenie Sanktuarium, nie był wolny od krytyki. Zwłaszcza śpiew dziewczynek, gdyż jak sam powiedział, "zmuszał on do płaczu". Nawet jeśli wzruszał wielu i powodował, że stawali się hojni, był jednak powodem ostrej krytyki ze strony innych. Nie zabrakło też kogoś, kto nie wiedząc lub udając, że nie wie o jego osobistej bezinteresowności i ojcowskiej trosce o te "córki Matki Bożej", dostrzegł w tym śpiewie spekulację świętością. Kiedy Romanelli zobaczył, że umykała mu nadzieja na uczestnictwo w "dochodach" Sanktuarium, napisał, że ten śpiew ma jeden tylko cel: "wyłudzanie pieniędzy".

WIELBICIELE, PRZYJACIELE I KILKU OSZCZERCÓW
Z biegiem czasu wokół Założyciela zebrała się grupa osób, wśród których było sporo ważnych osobistości duchownych i cywilnych. Wielu zachowało anonimowość i przetrwał o nich pewien ślad w jego obszernej korespondencji. Byli też tacy, których szacunek do jego osoby oraz nabożeństwo do Dziewicy Pompejańskiej zmieniły w ważnych współpracowników. Warto wspomnieć przynajmniej o niektórych.
Cennym i bezinteresownym doradcą Adwokata był profesor Francesco Martuscelli, który w 1877 roku założył Associazioneper la riabilitazione delle fanciulle derelitte^. Teresa Filangieri napisała, że był on miłosiernym dobroczyńcą. Z wielkim poświęceniem potrafił wybawić dziewczęta od niebezpieczeństw ulicy, umieszczając je w różnych instytutach w mieście. Martuscelli prowadził także działalność dobroczynną na rzecz więźniów, dla których wydał do druku U libro dei carcerati, zbiór "przykładów świętych i specjalnych medytacji". Prawa autorskie oddał Bartolowi w styczniu 1900 roku. Ten ostatni zawarł przyjacielskie stosunki także z bardziej znanym bratem, Domeniciem Martuscellim, założycielem i przez długie lata dyrektorem Instytutu Principe di Napoli dla niewidomych obojga płci. W listopadzie 1886 roku uczniowie jego instytutu uczestniczyli aktywnie w uroczystości inaugurującej otwarcie przedszkoli. Po śmierci przyjaciela Bartolo napisał, że imię Domenica Martuscellego pozostanie "niezapomniane w historii obywatelskich dzieł dobroczynnych Neapolu".
Założyciel Nowych Pompejów zawarł przyjaźń również z Nicolą Amorem, burmistrzem, który po epidemii cholery w 1884 roku przebudował miasto Neapol. Longo spisywał swoje notatki i w późnym wieku stwierdził, że pewne czyny młodego Amorego nie były "takimi, jakich należało się spodziewać po takiej osobistości". Nie był on pobożnym i uległym synem Kościoła, którego doktryna i czystość dawały nadzieję". Dodał jednak ze wspaniałomyślną chrześcijańską łaskawością, że "oceniając ludzi, należy brać pod uwagę czasy, w jakich żyli oraz potworne warunki, w których musieli wykonywać swoją pracę w publicznych urzędach". Z takim samym zrozumieniem osądził rozporządzenie burmistrza dotyczące zarekwirowania klasztoru S. Maria della Sapienza. We wrześniu 1886 roku wywołało ono sprzeciw kardynała Sanfelicego i kręgów duchowieństwa w Neapolu.
Amore miał zwyczaj udawać się do Pompejów w towarzystwie żony. Latem 1892 roku napisał w księdze gości: "Byłem już po raz trzeci w Sanktuarium w Pompejach i doświadczyłem w duszy nieopisanego zauroczenia, nawet większego niż podczas poprzednich wizyt. To pokazuje, że trzeba umacniać się wśród słodkich, wzniosłych i świętych wzruszeń naszej religii".
W sierpniu 1893 roku przybył do Pompejów Bałdassarre Labanca, filozof i historyk religii, który porzucił kapłańską posługę z powodu swojej szczególnej wizji chrześcijaństwa. Odrzucał dogmaty, ale cenił religię jako etyczny czynnik społecznego rozwoju. W artykule opublikowanym na łamach Nuova Rassegna napisał o tym, co zobaczył w mieście w dolinie Wezuwiusza: "W Nowych Pompejach zespoliły się {osculatae suni) wiara i nauka, miłosierdzie i cywilizacja, a razem poślubione potrafiły stworzyć nowe chrześcijańskie miasto".
Ponadto Bartolo utrzymywał przyjacielskie stosunki z licznymi przedstawicielami ruchu katolickiego: filozofem Francesciem Acrim, markizem Gaetanem De Felicem, baronem Luigim De Matteisem i innymi. Kiedy w 1908 roku trzęsienie ziemi dotknęło Messynę, De Matteis i Longo poczynili kroki, by umieścić w pompejańskich instytutach chłopców i dziewczęta, którzy stracili rodziców i domy. Bardzo bliskie były relacje Longa z neapolitańskim światem duchowieństwa. Jego stosunki z księdzem Vincenzem Sarnellim nie miały zbyt pozytywnych początków, teraz były bardziej niż serdeczne, zwłaszcza gdy wykształcony duchowny został biskupem pobliskiego Castellammare di Stabia. Nie należy zapominać też o niektórych znamienitych osobach spośród neapolitańskiego kleru. Wśród nich znaleźli się Michele Jetti, Nicola Tafuri, Giovanni Battista Alfano i Edoardo Alberto Fabozzi, stając się później jego zasłużonymi współpracownikami.
Nie wszyscy patrzyli wolnym od uprzedzeń okiem na Adwokata, który wznosił Sanktuarium i miasto, gdzie przybywali ludzie ze wszelkich stron i zatrzymywali się przed obrazem Dziewicy Maryi, zwiedzali i zostawiali ofiary pieniężne oraz w kosztownościach. Były to zwłaszcza osoby dalekie mu ze względu na filozoficzne i religijne przekonania. Jedną z nich był Gamillo Spaventa, syn filozofa Bertranda Spaventy, który wywołał ostrą kampanię prasową przeciwko pompejańskiemu dziełu. W jednym z numerów założonej i prowadzonej przez niego gazety "Religione e Beneficenza" bardzo oczernił Bartola. Nikt, napisał, nie będzie w stanie się dowiedzieć, "do jakich przebiegłych środków ucieknie się Longo, by osiągnąć swój cel, który powiedzmy szczerze, polega na zdobywaniu wszelkim kosztem pieniędzy. Zauważyliśmy, jak w Sanktuarium w Pompejach Longo sprzedaje łaski Dziewicy i spekuluje bez wstydu Jej protekcją".
Jeszcze gorzej potraktował Spaventa hrabinę, o której w piśmie zatytułowanym Che fa Don Bartolo a Valle di Pompei napisał: "Ona ma niewiarygodną moralną moc nad swoim Bartolucciem i jest główną przyczyną wszystkich tych bzdur oraz fałszywych kroków, które on popełnia, wystawiających go na publiczne pośmiewisko". Wiedział też, że jest "fałszywa, podejrzliwa, złośliwa, tchórzliwa, kłamliwa, zazdrosna i mściwa ponad wszelką miarę".
W kwietniu 1892 roku poprosił nawet o dofinansowanie kardynała Sanfelicego, by wydrukować kolejny numer swojej gazety, który pozwoli mu doprowadzić do końca jego "dzieło zniszczenia".

POŚWIĘCENIE SANKTUARIUM
Tymczasem szybko postępowały prace nad ukończeniem świątyni. Bartolo, jak miał w zwyczaju, informował drobiazgowo o wszystkim wiernych. W listopadzie 1889 roku była już prawie wykończona kaplica św. Józefa, brakowało jedynie świeczników i obrazu, który został powierzony artyście z Bergamo, Ponzianowi Loveriniemu. W styczniu następnego roku były już niemal gotowe organy, wybitne "dzieło sztuki włoskiej z uznanej wytwórni" Cavaliere Pacifico Inzoli di Crema. W tym samym miesiącu zapewnił też ochronę obrazu Matki Bożej przed ewentualnymi nieprzyjaźnie nastawionymi osobami.
W maju 1890 roku pielgrzymów było więcej niż zwykle. Rankiem 7 maja przybył do Pompejów arcybiskup z Neapolu, kardynał Guglielmo Sanfelice, który poświęcił ołtarz kaplicy św. Józefa. Na zakończenie obejrzał dzieła, pobłogosławił sieroty i wszystkich członków "rodziny Matki Bożej". W niedzielę 8 czerwca przybyła pochodząca z Castellammare di Stabia pielgrzymka licząca 1200 osób, wśród nich było 500 robotników z Real Cantiere. W pierwszych dniach 1891 roku Longo obwieścił czytelnikom swojego miesięcznika, że w nowym roku doczeka się poświęcenia Sanktuarium. Matka Boża, która w minionych latach ujrzała triumfy sztuki, kultu, nauki i dobroczynności, w zbliżającym się maju otrzyma dar krasomówstwa.
Przez trzydzieści dni będą pojawiać się na ambonie Sanktuarium kardynałowie, arcybiskupi, biskupi oraz uznani duchowni z całych Włoch. Wszystko było gotowe, od posadzki po świeczniki, od bram balustradowych aż po obrazy. Loverini dostarczył obraz św. Michała Archanioła, a na wizerunek Najświętszego Serca, powierzonego artyście kapłanowi Oraziowi Oraziemu trzeba było jeszcze poczekać. Wszystko zostało przyszykowane także na inaugurację kolejnego "dzieła cywilnego postępu", a mianowicie światła elektrycznego. Święto było obchodzone wyjątkowo uroczyście. Kardynał Raffaele Monaco La Valletta w towarzystwie swojego "dworu" wczesnym rankiem 5 maja wyruszył pociągiem, zatrzymując się na różnych stacjach, gdzie oczekiwali go duchowni i lud, by oddać mu honory. Po południu dotarł na dworzec w Torre Annunziata, gdzie został powitany przez Longa, biskupa z Noli, burmistrza oraz miejską administrację.
Stamtąd wyruszył powozem do Doliny Pompejańskiej. Ostatnie sto metrów kardynał pokonał pieszo w towarzystwie kleru, idąc pomiędzy dwoma skrzydłami duchownych i wiernych przybyłych z różnych regionów Włoch. W Sanktuarium powitał go chór sierot przy dźwiękach monumentalnych organów. Następnego ranka purpurat z pomocą kilku biskupów nałożył na głowę Dziewicy Maryi nową gwieździstą koronę z brylantów, pobłogosławioną przez papieża. Dzień później, wcześnie rano rozpoczął długie obrzędy poświęcenia Sanktuarium i ołtarza Najświętszego Serca. Wieczorem miała miejsce "uroczysta inauguracja" światła elektrycznego. Nocą odbyło się czuwanie modlitewne, prowadzone przez księdza Enrica Marana. Rankiem 8 maja, po mszy odprawionej przez kardynała został odczytany telegram wysłany przez Leona XIII i gdy tylko wybiło południe, wszyscy odmówili Suplikę razem z purpuratem.
We wczesnych godzinach rannych 13 czerwca przybyła do Doliny królowa Małgorzata Sabaudzka i została serdecznie przyjęta przez Longa i hrabinę. Po wzięciu udziału we mszy odprawianej przy dźwiękach organów i śpiewie sierot, podziwiała świątynię, wykazując zaciekawienie dziełami sztuki i organami. Odwiedziła przedszkola, gdzie w salach ujrzała swój wizerunek z autografem, podarowany w listopadzie 1886 roku. Poświęciła czas na rozmowę z dziewczynkami, które wypytywała o ich rodzime strony i rodziny. Obejrzała wreszcie sale sypialne oraz wspięła się na wieżyczkę obserwatorium meteorologicznego, skąd mogła podziwiać czarującą dolinę rzeki Sarno. Zanim się pożegnała, podpisała album dla sławnych gości.

PRZYTUŁEK DLA DZIECI WIĘŹNIÓW
Kiedy Założyciel zaczął zajmować się więźniami i ich dziećmi, włoskie struktury i system karny, choć dotknięte reformami z okresu Risorgimento, stanowiły wciąż obraz smutnego dziedzictwa przeszłości. Nowa klasa polityczna z trudem nim kierowała. W XIX wieku, jak słusznie stwierdzono, nie istniało więzienie, które nie byłoby "produktem woli reformy, szybko następnie zignorowanej". Wkrótce po rozpoczęciu wydawania miesięcznika Adwokat postanowił, że będzie on docierał bezpłatnie do ubogich klasztorów, zakładów karnych, szpitali "i wszędzie, gdzie zachodzi potrzeba niesienia pociechy poprzez wiarę". Inicjatywa, prawdę mówiąc, miała skromne intencje. Przekonany, że tylko religia daje człowiekowi siłę znoszenia kary i posiadania nadziei, rozesłał czasopismo do więzień, by uśmierzyć cierpienia skazańców, czyniąc mniej ponurymi ich długie godziny odosobnienia.
Wysłanie gazety okazało się owocne. Dyrektorzy i kapelani więzień zachęcili go, by kontynuował przedsięwzięte dzieło. Do tych ostatnich, którzy prosili o książki i religijne drobiazgi, dołączyli sami skazańcy. W prosty, ale zarazem poruszający sposób opowiadali mu o dobrodziejstwach, jakie otrzymywali dzięki lekturze pompejańskiej prasy. Podczas gdy imię Założyciela stawało się wciąż coraz bardziej znane, 4 sierpnia 1885 roku zjawił się w Dolinie niejaki Rosario Pul-lano, który prosił o pomoc. Dziesięć dni wcześniej zabił kuzyna i myślał wówczas o swojej matce, żonie i dwójce małych dzieci, o tym, że zostaną pozbawieni wszelkiego wsparcia. Adwokat, by nakłonić go do pojednania się z Bogiem i do oddania się w ręce sprawiedliwości, przetrzymał go w swoim domu.
Następnego ranka obiecał mu: "Jeśli staniesz przed sądem, pomyślę o twoich dzieciach". Uspokojony mężczyzna postanowił tak uczynić. Wkrótce po tym wydarzeniu przybył ojciec Giorgio Melecrinis, któremu Longo, jak miał w zwyczaju czynić z przyjaciółmi, powierzył swój plan otwarcia przedszkola i sierocińca dla biednych i opuszczonych dziewcząt. Zakonnik, zamiast poprzeć jego projekt, zwrócił mu uwagę na to, że we Włoszech jest wiele instytutów przyjmujących dziewczęta, natomiast nikt nie zajmuje się chłopcami. Ci, pozostawieni sami sobie i narażeni na pójście śladem zepsutych rodziców, stawali się młodocianymi przestępcami. Następnie pod koniec stycznia 1886 roku z więzienia w Catanzaro napisał do niego Pullano, by przypomnieć, że obiecał zaopiekować się jego synem.
Wiosną 1887 roku, podczas przygotowań do majowych uroczystości, dotarło do Adwokata ponad czterysta listów z różnych zakładów karnych, w tym napisane poprawnym językiem włoskim pismo od niejakiego Alfonsa Zagariego z Catanzaro, odsiadującego wyrok w neapołitańskim więzieniu św. Franciszka. Zagari, gorliwy czytelnik czasopisma i prasy, jaka docierała z Pompejów za pośrednictwem profesora Francesca Martuscellego, donosił, że otrzymał także jeden egzemplarz Nowenny do Matki Bożej Pompejańskiej. Pragnąc wspierać dążenie do odkupienia swoich towarzyszy niedoli, prosił o sto kopii Nowenny, obrazki z Matką Bożą oraz gazety.
Po październikowych świętach Założyciel udał się do niego w odwiedziny w towarzystwie profesora Martuscellego. Wymiana poglądów z dyrektorem zakładu karnego pozwoliła mu poznać pewne aspekty więziennego świata, o których nigdy wcześniej nie pomyślał, w tym o kwestii dzieci skazanych ojców. Były one źle postrzegane i żyły na ulicy, szybko wkraczając na drogę przestępczą. Ci chłopcy, dodał na zakończenie dyrektor, "powinni zasługiwać na waszą uwagę". Spotkanie z Zagarim było wzruszające. Rozmawiali o tym, co zrobić, by wprowadzić do więzień nabożeństwo do Dziewicy Pompej ańskiej i by dać początek odnowie więźniów. "Objąłem go jak przyjaciela -wspominał później Longo - i rozstaliśmy się jak dwaj bracia".
Trwające budowy i dopiero co rozpoczęte dzieła nie pozwalały mu na wdrożenie nowego projektu. Tymczasem zintensyfikował wysyłkę książek i gazet oraz kontakty z więźniami, kapelanami oraz dyrektorami więzień. Zaczął również śledzić inicjatywy przedsięwzięte we Włoszech i za granicą, a także zajął się lekturą biografii świętych, zwłaszcza tych szczególnie zaangażowanych w działalność dobroczynną. Jednocześnie otrzymywał wiadomości o coraz boleśniejszych przypadkach. U schyłku 1888 roku dyrektor więzienia z Avellino napisał mu, że szesnastoletnia więźniarka urodziła dziecko. Prawo pozwalało być im razem do momentu, kiedy dziecko ukończy trzy lata, ale matka krzyczała wśród łez, iż woli je zabić, aniżeli oddać w najemne ręce. Adwokat, dzięki sprawnemu urzędowaniu pewnego posła z Atripaldy, zdołał przenieść je do instytutu w Avellino, prowadzonego przez Córki Miłosierdzia. Pomimo otrzymanej opieki malec zmarł w wieku dwóch lat. Wkrótce po tym złamana bólem kobieta również zmarła. Bartolo, wspominając ich śmierć, napisał: "Poczułem palący w głowie ból. Myślałem, że pęknie mi serce. Chciałem płakać, chciałem krzyczeć. Wydawało mi się, że nie wykonałem zadania, że sprzeciwiłem się natchnieniu". W ostatnich miesiącach 1890 roku zjawił się przed nim Rosario Pullano, który odsiedziawszy wyrok, zapytał, czy może zostać w Pompejach. Bartolo musiał się sporo natrudzić, by przekonać go, aby wrócił do domu i zajął się żoną, dziećmi i starą matką.
Wszystko to skłoniło Longa do przyspieszenia działań. Przyjaciele, którym się zwierzył ze swojego planu, powiedzieli, że w wieku pięćdziesięciu lat nie tworzy się nowych dzieł, gdyż są do tego potrzebne młodzieńcze siły. Mówili mu: "będziesz miał do czynienia z niebezpiecznymi osobami, ze skazanymi ojcami, z nieszczęśliwymi matkami, które przysporzą ci mnóstwa niepokojów". De Fusco także była temu przeciwna. Zachęcali go tylko ojciec Melecrinis i ksiądz Michele Gentile, przyjaciel od pierwszej chwili.
Wieczorem 8 marca 1891 roku Bartolo był w Neapolu i starym zwyczajem poszedł posłuchać kazania wielkopostnego w kościele św. Dominika z Soriano, na placu głównym Dantego. Było święto św. Jana Bożego, założyciela szpitali i przytułków dla starszych ludzi z ofiar zbieranych od drzwi do drzwi. Poruszony słowami kaznodziei, postanowił uczynić tak, jak święty Portugalczyk. Po wyjściu z kościoła zakupił w pobliskim sklepie papierniczym album, by zaznaczać datki od ofiarodawców. Wkrótce potem, 19 marca, do Pompejów powrócił Rosario Pullano, by oznajmić, że zmarła jego matka, a żona oślepła. Postanowił wyemigrować do Ameryki i po raz kolejny powierzył Bartolowi swoje dzieci. Gdy otworzę przedszkole dla chłopców, obiecał mu Longo, twój syn zostanie przyjęty jako pierwszy. Nie tracił dłużej czasu i już 24 marca, po wysłuchaniu kazania w Sanktuarium, wycofał się do swojego pokoju i podyktował pewnemu stenografowi apel zatytułowany znacząco Pragnienie mojego serca.
W tym żarliwym apelu zwracał się do wiernych w następujący sposób: nadszedł odpowiedni moment, by odkryć przed wami "najskrytsze pragnienie naszego ducha, które od dawna ukrywamy zazdrośnie w sercu" - wybawić więźniów i ich nieszczęsne dzieci. Następnie opisywał wyraźnie psychikę skazanych rodziców i los dzieci pozostawionych samym sobie we wczesnym dzieciństwie. Ci malcy, jak twierdził, "bez wychowania, samopas, z niewłaściwym przykładem ojcowskim przed oczyma, wkrótce zaczną popełniać występki, przestępstwa. Prędzej czy później posępne więzienie stanie się nieuchronnie ich domem. Czarny chłeb Państwa będzie ich wiecznym pożywieniem". Dlatego też należy pomyśleć o odpowiedniej instytucji, by zapewnić im ocalenie. Ma przynieść korzyści nie tylko dzieciom, ale również ich rodzicom. Skazaniec, zauważał przenikliwie, "biorąc pod uwagę swoją obecną pozycję, bez wolności, bez jutra, wspominając żonę, własne jeszcze maleńkie dzieci, przeklina społeczeństwo, które go wypędziło, przeklina Boga, który go stworzył, przeklina samego siebie, że nigdy już nie będzie szczęśliwy. Gdy w tym piekielnym stanie biedny skazaniec słyszy, że są miłosierni ludzie, którzy ratują jego dzieci i że Dziewica Pompejańska jak najczulsza matka chroni ich pod swoim płaszczem, promień światła rozdziera te gęste ciemności". Kończył w ten sposób: "Pierwsza wieść o pierwszej ofierze, jeżeli w ogóle nadejdzie, będzie powitana okrzykiem radości prosto z serca, który witając początek dobroczynnego dzieła, otworzy nową krucjatę miłosierdzia proroczym i wieszczym hasłem: Serce Jezusa tego pragnie! Dzieci więźniów także są dziećmi Matki Bożej Pompejańskiej".
Apel został dobrze przyjęty przez wiernych ze wszystkich warstw społecznych. W wykazie ofiarodawców, by wspomnieć chociaż o niektórych, znaleźli się: Antonio Cardarelli, Angélica Caracciolo Siciliano z Rende, Nicola Amore, Francesco Martuscelli, Matteo Schilizzi. Nie mniej hojni byli Włosi mieszkający za granicą. W styczniu 1893 roku dotarły ofiary z Nowego Jorku, Bostonu, Buenos Aires, Kairu, Aleksandrii, Malty, Francji, Rosji, Grecji, Szwajcarii, Austrii i Niemiec.
29 maja 1892 roku został położony kamień węgielny pod Przytułek dla dzieci więźniów. Ceremonię odprawił biskup z Noli, Agnello Renzullo. Zaraz po tym odbyła się "obywatelska uroczystość" w nowych salach sierocińca. Przemówienie wygłosili adwokat Francesco Emanuele Parlati, cieszący się autorytetem przedstawiciel neapolitańskiego Ruchu Katolickiego, oraz Alessandro Lioy, dyrektor "Tribuna Giudiziaria". Bartolo ogłosił wzruszonym głosem, że przyjął już pierwszego syna więźnia, obiecując, iż w przeciągu pięciu lat będzie ich stu.
Trudności do pokonania nie było mało, lecz on, człowiek o bezgranicznej szlachetności, posiadał niezachwianą wiarę w pomoc Boga i Matki Bożej. Konieczne należało też zatrudnić między innymi pełnoetatowych i głęboko zmotywowanych wychowawców. Zapukał do drzwi Braci Szkolnych, którzy dali mu wymijającą odpowiedź: nie posiadali podwładnych, ale nie tracili nadziei, że będą mieli takich w przyszłości. Zwrócił się do naczelnego rektora salezjanów, ojca Michelego Ruy. Z Turynu dwa razy przyjechał do Doliny architekt ksiądz Antonio Sala, projektant różnych salezjańskich kolegiów, który razem z inżynierem Rispolim wykonał dokładne pomiary i wyznaczył kształt nowego budynku. Następnie z powodu niezgodności poglądów negocjacje zostały przerwane. Pomyślał więc o swoich dawnych wychowawcach. Pijar ojciec Sisto Bonaura, który pełnił funkcję rektora Sanktuarium oraz spowiednika sierot, zachęcił go, by zwrócił się do jego przełożonego generalnego.
Adwokat napisał 24 czerwca 1894 roku długi list do ojca Maura Ricciego, zwierzchnika Szkół Pobożnych. Ponieważ został wychowany przez ojców pijarów, zwierzył mu się, iż zamierzał powierzyć im instytut dzieci więźniów. Kardynał Raffaele Monaco La Valletta, jego przełożony, patrzył przychylnie na ten projekt, a ojciec Sisto zaakceptował funkcję dyrektora Przytułku. Potrzebował jednak pomocy, gdyż był już mocno obciążony licznymi obowiązkami. To dzieło wymaga zakonnika o wielkich zdolnościach, lecz jestem pewien, że wśród pijarów nie brakuje kogoś takiego, kto stanąłby na wysokości tego zadania. Wkrótce, 26 października, przyjechał z Florencji toskański pijar Giovanni Gaulberto Giannini. Pierwsze trzy miesiące spędzone w Pompejach były naznaczone ciężką pracą, w każdym razie przy pomocy ubogiego i niewykwalifikowanego personelu udało mu się zaprowadzić porządek w grupie czterdziestu jeden chłopców przebywających w instytucie. W następnych miesiącach przyjechali inni zakonnicy, którzy podjęli się zarządzania drukarnią i zaczęli się zajmować szkołami podstawowymi dziennymi oraz wieczornymi dla chłopców spoza instytutu.
Zadanie ojców pijarów szybko okazało się najeżone przeszkodami. Między nimi a Longiem pojawiła się różnica poglądów, jeśli chodzi o wychowanie i kształcenie chłopców. Pijarzy mieli za sobą trzy stulecia doświadczenia edukacyjnego i oczywiście byli skłonni uważać swe metody za obowiązujące w każdym przypadku. Błogosławiony natomiast był przekonany, że tym jego "synom" pochodzącym z rodzin z marginesu społecznego i mającym powrócić w rodzinne strony potrzeba innego systemu edukacyjnego niż ten, który on otrzymał w Francavilli Fontanie. Do tego dochodził kolejny punkt zwrotny, będący bezpośrednią konsekwencją pierwszego. Ojciec Giannini tak streszczał go w jednym z listów do swojego przełożonego: "Tak jak nie można oddzielić duszy od ciała bez umierania, tak samo myślę, że nie można rozdzielić edukacji moralnej i religijnej od cywilnej i materialnej. Dlatego też chciałbym, aby wpływ i działalność ojców pijarów rozciągnęły się na całą edukację religijną i świecką tych chłopców". Ojcu Gianniniemu wydawało się to oczywiste, lecz Adwokat był całkiem innego zdania. "Świecki" kierunek nauczania, jego zdaniem, należał wyłącznie do niego, a do pijarów edukacja moralna i religijna. Stąd ich narzekania, że nie są "współpracownikami", ale jedynie "ludźmi, których wynajął".
Nieporozumienia nasiliły się, gdy do Pompejów przybył ojciec Antonio Gandolń, prawy zakonnik o wyróżniających się zdolnościach organizacyjnych. Osobowość, krótko mówiąc, która miała wiele wspólnego z charakterem Założyciela. Niestety, jak to często bywa, właśnie ta prawość obojga przeszkadzała im znaleźć wspólną płaszczyznę dla ich punktów widzenia. Zarówno Longo, jak i zakonnik byli przekonani, że nie muszą nic zmieniać w swej codziennej działalności edukacyjnej. Wymowny jest fakt, który miał miejsce w lutym 1903 roku, przy okazji pożegnania ojca Gandolfiego w Pompejach. Poprosił on Longa o jedną skrzynkę, ten zaś chętnie przystał na prośbę. Jednak z powodu nieumyślnej pomyłki jednego z robotników pijar zwrócił ten skromny przedmiot, który pragnął zachować sobie na pamiątkę po dzieciach więźniów.
Kiedy Adwokat domyślił się nieporozumienia, wziął pióro do ręki i napisał: gdy dostarczono mi skrzynkę, "zrozumiałem, że zaszła pomyłka z woli diabła chcącego wprowadzić niezgodę i rozdzielić to braterskie miłosierdzie, jednoczące nas wiele lat w miłości Jezusa Chrystusa dla tych biednych dzieci". Dlatego też wydałem polecenie natychmiastowego jej zwrócenia. Ojciec Gandolfi odpowiedział mu: "Błogosławię temu nieporozumieniu, ponieważ stało się przyczyną, iż doświadczyłem słodkiego pocieszenia, czytając przemiłe rzeczy, jakie podpowiedziało względem mojej osoby Pana serce, tak pełne Boga. Gdy tylko ujrzałem ukochany charakterystyczny podpis, ogarnęła mnie radość oraz głębokie wzruszenie".
Tymczasem Przytułek, dzięki zasłużonej pracy pijarów, zdobywał wciąż coraz większy rozgłos, wzrastała też liczba jego wychowanków. Wymagało to większej dyspozycyjności i skuteczniejszej obecności zakonników, czego zakon nie był w stanie zapewnić. Ojciec Giannini był przygnębiony. Latem 1904 roku zwierzał się swojemu przełożonemu: to "przerażające widzieć ten Dom tak mało wspierany dziś, kiedy stał się jednym z najważniejszych dla Szkół Pobożnych". W sierpniu następnego roku ojciec Raffaele Cianfrocca, który odwiedził wspólnotę z Doliny, zawiadomił przełożonego generalnego: "Biedny D. Bartolo Longo prosi ze złożonymi rękoma, abyśmy mu pomogli, zwłaszcza że dziś całkowicie pokłada w nas pijarach, ufność i oczekuje kontynuowania jego dzieł". Zawiadomienie nie przyniosło żadnego skutku. Przełożony nie posiadał dyspozycyjnych podwładnych, by wysłać ich do Pompejów.
Kiedy Bartolo postanowił odstąpić wszystko Stolicy Apostolskiej, 6 marca 1906 roku Komisja kardynałów, które zebrała się w celu ustanowienia nowego porządku dla Sanktuarium i dzieł z nim związanych, postanowiła powierzyć Przytułek Zgromadzeniu Braci Szkół Chrześcijańskich, zostawiając w Dolinie jedynie ojca Gianniniego z jednym bratem pijarem. Potem nawet to okazało się niemożliwe. W drugiej połowie lipca 1907 roku nowy przełożony generalny, ojciec Emanuele Sánchez, postanowił wycofać zakonników, którzy wyjechali jeden po drugim. Ostatni Pompeje opuszczał ojciec Giannini. Adwokat wraz z De Fusco, jak napisał zakonnik w swoim zeszycie Memorie, nie chcąc uczestniczyć w "przykrym" pożegnaniu, wieczór wcześniej "wyjechali" do Neapolu.
Na dokładniejszą analizę zasługuje działalność edukacyjna zakonników ze Szkół Pobożnych. W uzasadniony sposób stwierdzono, że pedagogika wdrożona przez Longa okazała się "pedagogiką świętych". Piszącemu tutaj wydaje się właściwe dodać, iż ogromne zasługi należy też przypisać ojcu Gianniniemu i jego współbraciom. Giannini zanotował w swoich Memorie, że jednym z efektów dobrej edukacji były wybory życiowe niektórych uczniów: czterech zostało księżmi diecezjalnymi i tyleż samo zakonnikami. Pierwszy uczeń instytutu, Domenico Pullano, syn więźnia Rosaria, wrócił do Pompejów u kwietnia 1909 roku, by celebrować pierwszą mszę na ołtarzu Matki Bożej. Następnego dnia odprawił nabożeństwo w kaplicy Przytułku wśród wzruszonych obecnych, a zwłaszcza Założyciela, który jakieś dwadzieścia lat wcześniej przyjął go "w godzinie smutku i cierpienia".
Nie wszyscy przyjęli "pragnienie serca" ze wspaniałomyślną otwartością wiernych i przyjaciół Longa. Rzecznikiem rozmaitych poglądów na temat jego nowej inicjatywy była prasa, zarówno włoska, jak i zagraniczna. Najostrzejsza krytyka przyszła ze strony przedstawicieli kryminalistyki. Zaangażowanie Adwokata na rzecz więźniów i ich dzieci szło w sprzeczności z nierzadkimi - i w tamtych latach bezdyskusyjnymi - twierdzeniami szkoły pozytywistycznej, dotyczącymi antropologii kryminalnej. Główne założenie tej szkoły stanowiła teza, że anomalie behawioralne nie są wynikiem czynników zewnętrznych, niesprzyjającego środowiska oraz braku moralnego przewodnictwa, lecz wad dziedzicznych. Stąd niemożliwa jest rehabilitacja przestępców. Zatem szkoła antropologiczno-kryminalna stworzyła w ten sposób urodzonego przestępcę. Synowie więźniów lub skazanych na dożywocie są przeznaczeni do bycia więźniem lub skazanym na dożywocie. Dlatego też Longo już od początku zdawał sobie jasno sprawę z tego, że jego instytut był stosowną okazją, by udowodnić niespójności teorii nauczania Cesarego Lombrosa i jego zwolenników.
W maju 1895 roku, po pierwszej weryfikacji faktów, Bartolo relacjonował, że Przytułek w krótkim czasie odniósł spory sukces. Jak tłumaczył, chodziło mu o sukces "w dziedzinie doświadczalnej, o moralny, bardzo zadowalający rezultat, który poświadcza, jak bardzo byliśmy bliscy prawdy, pokładając nadzieję w edukacji bazującej na zdrowej i czystej religii. Jednocześnie oddala twierdzenia tych, którzy, nadając nadmierną ważność teorii dziedziczności, zabraniają człowiekowi jakiejkolwiek wolności i pełni woli".
Były to wytyczne programu, które stopniowo uzupełniały się i ujawniały przy niejednej okazji, a przede wszystkim podczas tak zwanych świąt państwowych. Przyciągały do Pompejów w ostatnią niedzielę maja co roku władze cywilne i wojskowe, adwokatów, urzędników, dziennikarzy oraz dobroczyńców. Longo poruszał się zatem na doświadczalnym gruncie. Jego edukacyjna propozycja, aby być wiarygodną odpowiedzią na krytykę ze strony szkoły pozytywistycznej, potrzebowała poparcia i ważnych obserwacji w badanej dziedzinie. Na temat każdego chłopca prowadził swego rodzaju kartę kliniczną, gdzie notował cechy dziedziczne, fizyczne, zachowanie oraz dokonane postępy. To pozwalało mu dyskutować z przeciwnikami, podawał bowiem prawdziwe przykłady i dowody. Twierdził: "Pozytywiści odwołują się do materii, ja natomiast do filozofii". Owa nauka była ściśle połączona z pracą i modlitwą, a zatem z praktyką religijną. Stałą troskę Longa stanowiło "niekreowanie nieprzystosowanych osób, jednej z największych plag państwa włoskiego". Celem kształcenia było pomaganie chłopcom w tym, by stali się dobrymi robotnikami, a także obywatelami świadomymi własnych praw i obowiązków. Edukacja zatem musiała mieć na celu nie "tylko kształcenie umysłu bez zwracania uwagi na życie, ale również połączenie kultury umysłu z kulturą serca, poczucia obowiązku i prawa serca. Wszystko to podtrzymywała i ożywiała religia". Obok pracy i nauki znaczące miejsce zajmowały wychowanie fizyczne oraz muzyka.
Wśród "środków pomocniczych" wybranych przez Adwokata dla chłopców najbardziej znany jest zespół muzyczny dzieci więźniów, który zdobył całkiem sporą popularność. We wrześniu 1889 roku został on zaproszony na koncert do Berlina. Błogosławiony napisał, że podpowiedział mu to ojciec Ludwik z Casorii. Ale być może tkwiło w nim wciąż wspomnienie lat spędzonych w kolegium w Francavilli Fontanie, kiedy na próżno usiłował nauczyć się gry na pianinie. W maju 1894 roku działał już skromny zespół muzyczny, powierzony nauczycielowi Giovanniemu Battiście Tortolanowi. Bartolo, który jako dobry wychowawca chciał, aby chłopcy nauczyli się sztuki muzycznej w zgodzie ze swoimi zamiłowaniami. Na przykład wychowankowi Przytułku, Gustavowi Fioravantiemu, chłopcu niespokojnemu i skłonnemu do "podkładania nogi" kolegom, postanowił "dać ręczne zajęcie", w związku z czym kazał mu grać na talerzach perkusyjnych.
Pośród innych problemów Założyciel postanowił podjąć się też uregulowania życia swojego instytutu. W latach starości napisał, że pierwszy regulamin Przytułku był dziełem Nicoli Amorego, przed którym otworzył serce, "by być oświecanym i kierowanym światłem jego geniuszu, jego doktryną i jego doświadczeniem". Wybitny penalista podczas trzech dni spędzonych w Dolinie omawiał z nim "zasady", jakie powinny rządzić Przytułkiem. Z tej dyskusji powstał "Regulamin zarazem pełen miłości, jak też surowości". Ciężko ustalić, jaka część jest autorstwa słynnego burmistrza z Neapolu, w każdym razie lektura Regulaminu wskazuje bez cienia wątpliwości na rękę biegłego prawnika. Znamienne są w tej kwestii niektóre hasła tekstu. Dyrekcja Przytułku wykazuje na przykład otwartość, by przyjąć dzieci więźniów mające nie mniej niż sześć lat i nie więcej niż osiem, ale pod warunkiem, że ojciec "nie uchyla się od odpowiedzialności karnej". Na takich samych warunkach preferowano dzieci skazańców, którzy dawali nadzieję poprawy, odpowiednio zaświadczonej przez dyrektora zakładu karnego.

ROZDZIAŁ XII
UKOŃCZENIE DZIEŁA

KARDYNAŁ OPIEKUN
Pod koniec maja 1887 roku Francesco Radente narzekał w liście wysłanym do neapolitańskiego dziennika na ciszę, jaka zapadła po śmierci jego brata, ojca Alberta Radentego.Ten przecież z ogromnym poświęceniem wzniósł kościół w Pompejach.Tymczasem, kontynuował, "pojawił się"pewien adwokat, Bartolo Longo, który ogłaszając się jedynym i wyłącznym założycielem Sanktuarium oraz właścicielem obrazu, kieruje wszystkim, nie odpowiadając przed nikim. Ponadto prosił biskupa z Noli, by powierzył jego administrację jakiemuś zaufanemu duchownemu. List, nie wiadomo w jaki sposób, trafił na biurko arcybiskupa z Neapolu, kardynała Guglielma Sanfelicego, który schował go do swoich dokumentów. Pismo dało początek zaciekłej kampanii prasowej, przewodzonej przez neapolitański dziennik "Le Due Sicilie". Oskarżył on Longa i hrabinę o złe zarządzanie pieniędzmi Sanktuarium.
Zaniepokojony tym, co się działo, w pierwszych dniach listopada 1889 roku biskup Formisano uznał za stosowne poinformować o wszystkim kardynała Sanfelicego. Ten zarzucał mu, że mało się zajmuje kościołem w Pompejach, podczas gdy Adwokat "wzbogaca się ofiarami" wiernych. Oznajmił mu, że w minionym październiku udał się dwukrotnie do Doliny, by osobiście wszystko sprawdzić i sprostować niektóre niedokładne opinie. Ponadto miał zamiar opublikować list pasterski, aby uczynić "jawnym, iż diecezjalne władze kościelne nadzorują przepływ ofiar podarowanych Sanktuarium". Wreszcie pytał, czy może się z nim spotkać, by dostarczyć bardziej szczegółowych wyjaśnień i skorzystać z jego porad. Niemal na pewno nie doszło do żadnego spotkania między nimi, a list pasterski pozostał w szkicach do druku, ponieważ biskup Formisano zmarł 7 stycznia 1890 roku.
Wakat biskupstwa w Noli stworzył Stolicy Apostolskiej dobrą okazję, by usystematyzować po raz pierwszy całość pompejańskich dzieł. Kardynał Raffaele Monaco La Valletta 21 lutego 1890 roku otrzymał informację od Leona XIII, że chce bezpośrednio zająć się Sanktuarium. Dwa dni później Bartolo i hrabina zostali przyjęci na audiencji u papieża, który oznajmił im swoją decyzję.
Tymczasem kardynał mianowany na "opiekuna" Sanktuarium, zatrudnił księdza Alessandra Carcaniego do kontrolowania dokumentów i rachunków pompejańskiej administracji. Z podsumowania rachunków od 1876 do 1889 roku wynikało, że deficyt wynosi dwieście osiemdziesiąt jeden tysięcy siedemdziesiąt pięć lirów i że wszystkie ofiary na rzecz Sanktuarium zostały przeznaczone na ten cel. Ponadto jeśli mowa o przychodach, sporo wpływów pochodziło z publikacji Longa, stanowiły więc jego honorarium. Za dług, jak wielokrotnie oznajmiał biskup z Noli, był wyłącznie odpowiedzialny Adwokat.
Do tego zadłużenia dochodziły koszty związane z pracami, które miały być wykonane w 1890 roku. Ich pokrycie Bartolo z ufnością powierzał "cudom, jakie uczyni Madonna". Kwota wynosząca milion dwieście dziewięćdziesiąt siedem tysięcy lirów została wydana wyłącznie na budowę świątyni, ponieważ pozostałe wydatki opłacono z pieniędzy pochodzących z literackich prac Longa oraz z datków otrzymanych na ten szczególny cel. Wreszcie podkreślono, że dostarczał wszelkich niezbędnych środków do utrzymania Sanktuarium i ponosił koszty związane z korespondencją oraz wynagrodzeniem dla zakrystian, dozorców, kapelanów, spowiedników, rektora i innego ewentualnego personelu.
Wniosek kardynała był następujący: "administracja jest prowadzona z największą regularnością; pan adwokat Longo nie zawiódł zaufania, jakie powierzył mu katolicki świat, zostawiając tak szczodre ofiary; i należy uznać to za godne pochwały, a zwłaszcza zasługę przeznaczenia na Sanktuarium i przyległych mu dzieł całego dochodu ze swojej gazety i prasy religijnej, który wyniósł ponad sześćset tysięcy lirów. Dlatego też jestem zdania, iż jego dzieło należy pochwalić i chronić, a także pozwolić, by w dalszym ciągu było tak prowadzone, jak do tej pory, bez jakiejkolwiek zmiany". Carcani 24 lutego 1890 roku przekazał raport kardynałowi La Válletele, a 28 marca 1890 roku Leon XIII podpisał pismo Quotquot religionis, które mówiło, że papież, pragnąc "zapewnić większy blask" Sanktuarium i "rozniecić zapał" założycieli oraz wiernych, nominuje jego opiekunem wspomnianego kardynała, wraz ze "wszystkimi prawami, przywilejami i uprawnieniami, jakie są właściwe dla Kardynała Opiekuna, bez naruszenia władzy i kompetencji sądowej biskupa z Noli, za wyjątkiem wszak tych szczególnych praw, które zgodnie z Naszą i Stolicy Apostolskiej wolą, według konieczności, uznajemy w Panu przydzielić samemu Kardynałowi Opiekunowi". Kardynał powołał do objęcia funkcji wikariusza księdza Alessandra Carcaniego, dobrze znanego Założycielom. Tak więc papież okazał uznanie dla dokonań obojga, zostawiając im zarząd Sanktuarium, ale czynił również pierwszy krok w kierunku urzędowego zaangażowania się Stolicy Apostolskiej w koleje losu Sanktuarium.

DEKRET KONGREGACJI DS. OBRZĘDÓW
Dekret wydany 24 lutego 1890 roku przez Kongregację ds. Obrzędów był przyczyną nieporozumień pomiędzy Longiem a dominikanami. Dokument zabraniał wystawiania obrazu Matki Bożej Pompejańskiej w kościołach, gdzie był już inny wizerunek Dziewicy Różańcowej. Rozporządzenie, którego domagał się ojciec Marcolino Cicognani, prokurator generalny dominikanów, było bardziej niż uzasadnione, ponieważ miało na celu eliminację nadużyć eksponowania do adoracji wiernych dwóch jednakowych wizerunków Matki Bożej. W tej sytuacji wizerunek Dziewicy Pompejańskiej nie różnił się zasadniczo od wizerunków Madonny Różańcowej w dominikańskich kościołach. Odpowiedź władz kościelnych miała więc jedynie nauczyć lud chrześcijański pobożności, ale w rzeczywistości natychmiastowym efektem reakcji Rzymu było usunięcie obrazu Matki Bożej Pompejańskiej z kościołów dominikanów, co w wielu wypadkach rozumiano jako akt wrogości wobec adoracji pompejańskiego wizerunku, zwłaszcza że przyczynę dekretu stanowiły wątpliwości przedstawione Kongregacji rzymskiej przez prokuratora generalnego zakonu dominikanów.
W wielu włoskich miastach mówiono także, że odpowiedź władz kościelnych zabraniała nawet nabożeństwa do Dziewicy Pompejańskiej. Przeciwko takiej interpretacji wystąpił Longo, który w typowym dla niego płomiennym stylu poświęcił tej kwestii cały czerwcowy numer swojego miesięcznika z 1890 roku. Adwokat Matki Bożej, jak podpisał się pod swoim pismem, położył nacisk na dwa listy. Otrzymał je odpowiednio od dominikanina, ojca Mariana Angela Rossiego, i od jezuity, ojca Vincenza Gamby. Donosili o przeniesieniu obrazu Madonny Pompej ańskiej, dokonanym nocną porą, z kościoła dominikanów w Chieri i kościoła jezuitów z tego samego miasta. Na 8 maja, podkreślał Bartolo, była przewidziana pielgrzymka pod przewodnictwem biskupa z Novary i innego prałata z Piemontu, lecz została odwołana z powodu rozporządzenia Kongregacji. Nie sposób wyrazić, komentował, "cierpienia, jakie opanowało serce" Piemontczyków, oraz goryczy ojca Rossiego, zmuszonego przez posłuszeństwo do usunięcia z kościoła tego wizerunku, który on "postawił na tronie i wokół którego miał szczęście zbierać dary wotywne i modlitwy, a także przyjmować uczucia tak licznej i tak wzniosłej części hojnego Piemontu".
Ten numer miesięcznika wywołał ostrą reakcję ze strony ojca Cicognaniego. Poskarżył się kardynałowi Monaco La Valletcie. Incydent zakończył się listem z przeprosinami Longa, podyktowanym przez samego kardynała. Nie spodobał się dominikaninowi, który wyrażając uznanie dla "spontanicznych i szczerych deklaracji", ocenił je jednocześnie jako niewystarczające, by zmyć "niepomyślne skutki, jakie wywołał głośny czerwcowy numer". Z kolei 24 września ksiądz Carcani, podsumowując to, co się wydarzyło, tak przedstawiał swoją myśl Adwokatowi: "Gdy popatrzymy na tę sprawę ludzkimi oczami, wydaje się, że w waszych zauważa się wszelkie drobne skazy, a u innych... Zamyka się oczy, by nie zobaczyć, jak bardzo zawiedli. W prawdziwym ascetyzmie to inna sprawa. Do waszej gorliwości Adwokata Matki Bożej wmieszała się, bez waszego zrozumienia, odrobina ludzkiej urazy, to znaczy chęć zadania ostatecznego ciosu ojcu Cicognaniemu, po którym się już nie podniesie. Bóg, który w duszach obdarzonych nadzwyczajnymi łaskami nie toleruje, a wręcz karze surowo najmniejsze skazy, pozwolił na to wszystko, co się wydarzyło, abyście wy mogli się poprawić i odpokutować te przewinienia z pokorą". Dwa dni później Bartolo odpowiedział: "Najdroższa Wielebność. Przyjmuję całkowicie mistyczną uwagę, jaką mi Wasza Ekscelencja uczyniła".

BIOGRAFIA BARTOLA LONGA
Podczas gdy Założyciel szykował się do przygotowania uroczystości zaplanowanych na zbliżającą się konsekrację Sanktuarium, pewien jego podwładny zastanawiał się, jak wyciągnąć korzyści ze sławy swojego pracodawcy. Bohaterem tych wydarzeń był Francesco Vittorio Romanelli, który otrzymywał wraz ze swoją rodziną pomoc od Longa. Syn stolarza z Minturno przeniósł się szybko do Neapolu, gdzie studiował i otrzymał święcenia kapłańskie. Jego ojciec, Pasquale Romanelli, wykwalifikowany stolarz artystyczny, już w 1888 roku czerpał dochody z budowli, jakie powstawały w Pompejach.
Co się tyczy syna, wiemy, że w listopadzie 1889 roku Adwokat udzielił mu pożyczki w wysokości tysiąca lirów. Miał je oddać bez odsetek, w miesięcznych ratach po pięćdziesiąt lirów. Później, w pierwszej dekadzie kwietnia 1891 roku zaproponował duchownemu pracę przez trzy dni tygodniowo, by "pisać artykuły", poprawiać szkice do druku i zajmować się korespondencją. Miesięcznie miał otrzymywać sto pięćdziesiąt lirów, zwrot kosztów za podróż oraz "jałmużnę za mszę" w postaci dwóch lirów, jeśli będzie odprawiana w Sanktuarium, a jeden lir, gdy w Neapolu. Obie strony mogły wypowiedzieć umowę z terminem dwumiesięcznym. Gdy duchowny otrzymał pozwolenie od kardynała Sanfelicego (bezpośredniego przełożonego Romanellego), natychmiast przyjął propozycję.
Piermarino Frasconi, dobry znawca faktów, napisał, że Longo, zwłaszcza przy swoich najbliższych współpracownikach, oddawał się "barwnym" wspomnieniom swojej młodości i relacjom z najwcześniejszych czasów działalności w Pompejach. Uważny obserwator mógłby to wykorzystać jako materiał do publikacji. Wzbudziłoby to duże zainteresowanie, zwłaszcza, że wiele epizodów było niemal nieznanych. Romanelli, któremu nie brakowało pomysłowości, spisał na papierze te mówione świadectwa, wraz z innymi zebranymi informacjami. W krótkim czasie stworzył studium biograficzne jego osoby, Bartolo Longo nella sua vita e nel suo apostolato. Studio biografio, wydane w Neapolu w zakładzie drukarskim A. Tocco. W przedmowie datowanej na 2 października 1891 roku zapowiadano publikację drugiej części, przewidzianej na 20 kwietnia następnego roku. Ton otwarcie pochlebny oraz liczne fragmenty wykradzione z innych pism, przesiane przez własne sito, stanowiły więcej niż oczywisty dowód na to, że książka była niezwykle przeciętna.
Bartolo dowiedział się o publikacji, kiedy była jeszcze w trakcie przygotowywania. Poprosił przyjaciela Francesca Martuscellego, by przekonał Romanellego do zrezygnowania z tego pomysłu, lecz autor wyraźnie odmówił, bo książka była już niemal gotowa i, jego zdaniem, sama tylko jej zapowiedź spowodowała wpłynięcie czterech i pół tysiąca zamówień. W dniu różańcowego święta kazał porozwieszać ogłoszenia, nawet na placu przed Sanktuarium, które Adwokat natychmiast polecił usunąć. Rozgniewany ksiądz z Minturno 28 listopada zakomunikował mu, że chce zrezygnować z pracy od 28 stycznia. Dodał złowrogo, że "nie zabraknie okazji do oskarżenia mnie o przekazywanie do gazet wiadomości z waszego życia domowego, a więc żegnaj wyrozumiałości; mówię wam tylko: uważajcie na żmiję, którą hodujecie na własnym łonie. Kiedy zaczniecie czuć jad jej ukąszenia, nie będziecie miećjuż władzy, by się od niej uwolnić. Zobaczycie, że będę prorokiem". Odpowiedzią Longa, choć napisaną w uprzejmej formie, było zwolnienie z pracy.
Pierwszy numer tygodnika "Messaggero di Pompei" ukazał się i maja 1892 roku z podpisem redaktora naczelnego, Francesca Vittoria Romanellego. Celem nowego pisma, oznajmiał dyrektor, było rozpowszechnianie ideałów "katolickiego socjalizmu" i zdemaskowanie "skandalicznej administracji" Bartola, który z "przeogromnego pożądania próżności" i by "cieszyć się za pieniądze innych najwyborniejszymi przysmakami życia" założył w Dolinie "obszerną agencję chciwych spekulacji". W kolejnych miesiącach każdy artykuł stanowił frontalny atak, często też wulgarny, na osobę i czyny Longa. Ten żył w "skandalicznym luksusie za pieniądze" wiernych, a "pani Marianna skąpiła" nawet filiżanki kawy biednym księżom z Sanktuarium. W jednym z numerów tygodnika pod wizerunkiem hrabiny umieszczono słowa: "Pani Marianna. Hic valet magis papissa, quam Papa".
Tymczasem wielu przyjaciół manifestowało swoją solidarność z Adwokatem. Kardynał Monaco La Valletta, powiadomiony o wszystkim przez samego Longa, biorąc pod uwagę skandal wywołany przez wspomnianą gazetę, 22 września 1892 roku poprosił arcybiskupa z Neapolu, by poinformował papieża. Ten zaś nakazał jemu i biskupowi z Noli powiedzieć Romanellemu, aby "zamilknął w swojej gazecie o małżonkach Longo". W przypadku nieposłuszeństwa miała zostać nałożona na niego suspensa a divinis. Chwilowo wydawało się, że duchowny jest skłonny podporządkować się nakazowi, lecz polemika trwała nadal. Zasiliła ją broszura zatytułowana znacząco Uvero retros cena di Valid, która ukazała się pod koniec 1892 roku.
Autorem pisemka, opublikowanego anonimowo, był ksiądz Fabrizio d'Auria, redaktor naczelny "Campana del Mezzodi". Dokumenty, jak Carcani zarzucił Longowi, dostarczył mu z wielką "nieostrożnością" on sam. W marcu 1893 roku Romanelli wniósł skargę do sądu w Salerno na Bartola i d'Aurię oraz czterech innych duchownych, między innymi ojca Mariana Angela Rossiego. Wszyscy oskarżeni zostali uniewinnieni z powodu braku przestępstwa.
Kiedy Adwokat poinformował kardynała Monaco La Vallettę o skardze złożonej przez Romanellego, przez którą wydał już tysiąc lirów, dodał: "wszystko to zostawiamy w spokoju, ponieważ chwałą jest dla nas znoszenie prześladowań i zniewag od nieprzyjaciół z miłości dla sprawiedliwości i dla Matki Bożej". Niektóre notatki sporządzone w tamtych niespokojnych miesiącach pozwalają lepiej poznać jego "udrękę" oraz szlachetność. Pisał między innymi: "Nie zajmuj się gazetami, bezwartościowymi publikacjami i ogłoszeniami prasowymi. Nie trzeba wówczas odpowiadać. Udzielanie odpowiedzi wskazuje na wasze przekonanie, że nie jest to dziełem Bożym, lecz moim dziełem, które potrzebuje obrony". Co do Romanellego, porywcze i niespokojne usposobienie skłoniło go do opuszczenia Włoch.
Romanelli 28 marca 1896 roku zapytał kardynała Sanfelicego, czy może pojechać do Argentyny, by tam pełnić kapłańską posługę. Postrzegając siebie jako "spijającego upokorzenia każdego dnia", a szczególnie po bolesnych wydarzeniach w Pompejach, napisał do arcybiskupa: "aby wybuchowy temperament nie zawładnął moją ręką i nie pociągnął mnie do jakiegoś wybryku", postanowiłem wyjechać. Pozwolenie kardynała dotarło do niego 9 listopada, w przeddzień wyjazdu. Celem jednak nie była Republika Argentyny, ale Nowy Jork, gdzie przyjechał 5 grudnia po "burzliwej i pełnej cierpienia przeprawie".

CÓRKI RÓŻAŃCA Z POMPEJÓW
Pompejańskie instytuty edukacyjne stanowiły właściwie już piękną rzeczywistość, lecz dla ich sprawnego funkcjonowania potrzebowano personelu, który byłby gotów do całkowitego poświęcenia się wychowaniu dzieci. Dobra wola Longa i hrabiny nie wystarczały już, by rozwiązywać tysiące codziennych problemów stale powiększającej się wspólnoty dziewcząt. Od dawna pielęgnował on w sobie marzenie, by mieć w Pompejach instytut religijny, ale teraz, kiedy sierociniec wspierał także finansowo Sanktuarium, zakład dla dzieci więźniów przybrał realne kształty, a szkoły dla ludu działały na pełnych obrotach, potrzeba stworzenia instytutu sióstr zakonnych stała się pilna.
W Neapolu i w Kampanii, tak jak w innych włoskich miastach, powstały w tamtych latach liczne żeńskie instytuty życia konsekrowanego, poświęcające się wychowaniu i kształceniu mniej zamożnych grup społecznych, których założycieli i założycielki Bartolo znał. Podczas swojej podróży po Włoszech, rozpoczętej wiosną 1885 roku, Adwokat nie przegapił okazji, by wymieniać poglądy i plany z różnymi spotkanymi osobistościami. W Turynie odwiedził oratorium Valdocco, gdzie spotkał się z księdzem Bosko, oraz Kolegium Artigianelli Muarialda. W Genui i Bolonii próbował zwerbować niektóre dominikańskie tercjarki, chcąc powierzyć im szkoły i przedszkola. Następnie we wrześniu tego samego roku udał się do Rzymu w towarzystwie dominikanina, ojca Carla Maiella, w tym samym celu: "nie mogąc otrzymać dominikańskich tercjarek- czytamy w jednej z jego notatek - zaproponowałem nowicjat dominikanom, co jednak zdenerwowało biskupa z Noli". Ewidentnie biskup Formisano nie życzył sobie obecności dominikanów w Pompejach, byli bowiem zwolnieni z jego jurysdykcji i mogliby zarezerwować sobie przyszłość Sanktuarium.
Od dawna Longo nie wykluczał możliwości założenia żeńskiego instytutu zakonnego, któremu mógłby powierzyć kierowanie dziełami pompejańskimi. Skoro podjęte już zobowiązania dotyczące trwającej wciąż budowy Sanktuarium nie pozwalały mu na rozpoczęcie nowego dzieła, zaczął rozważać możliwość zwrócenia się o pomoc do jakiejś żeńskiej kongregacji religijnej.Tymczasem zatrzymał dla siebie kierownictwo edukacyjne sierocińca, hrabina natomiast nadzorowała obszary dyscyplinarne i ekonomiczne. Gdy wzrosła liczba uczennic, zatrudnił nauczycielki uczące w szkołach oraz domu pracy, a także asystentki i pracownice fizyczne. We wrześniu 1888 roku w Pompejach pracowało około piętnastu kobiet pochodzących z różnych stron Włoch. Okazało się jednak, że te oraz kolejne, które sukcesywnie dołączały, nie stanęły na wysokości zadania, w 1890 roku Bartolo zaproponował zelatorkom z Turynu, Cesarinie i Giuseppinie Astesana, przejęcie kierownictwa nad sierocińcem. One jednak odrzuciły propozycję.
Ta ostatnia, widząc jego trudności, zasugerowała, by zwrócił się do Córek Maryi Wspomożycielki Wiernych422. Longo 6 lutego 1892 roku napisał do rektora generalnego salezjanów, był nim ksiądz Michelo Ruy. Chciał poinformować go o założeniu sierocińca, w którym przebywało dziewięćdziesiąt dziewcząt i trzydzieści kobiet, w tym nauczycielki, asystentki i pracownice fizyczne. Może Matka Boża, pisał, pragnie teraz przy sobie nowego zgromadzenia religijnego, pod nazwą Córek Różańca Świętego w Pompejach, wybierając siostry zakonne spośród kobiet i dziewcząt zebranych w jego instytucie. Planował, że przedstawi w następnym miesiącu reguły zakonu papieżowi i kardynałowi Monaco La Valletcie. Prosił o sześć albo przynajmniej cztery siostry na październik, by wychowały "nowe zakonnice w duchu porządku i poświęcenia". Dla Córek Maryi Wspomożycielki zostały zarezerwowane urzędy matki przełożonej, nauczycielki nowicjuszek i wychowanek klasztoru, administratorki, szatniarki, kierowniczki kuchni i pralni oraz przedszkoli. Ponadto prosił, by zajęły się kształceniem katechetek, wychowawczyń, szkołami żeńskimi oraz świątecznymi oratoriami. Chciał też, aby jedna z nich była "dyplomowana" i żeby matka przełożona znała język francuski. Dzięki temu mogłaby pełnić rolę towarzyszki zagranicznych gości. Wreszcie poprosił o kopię reguły Córek Maryi Wspomożycielki Wiernych. Odpowiedź rektora generalnego nie kazała na siebie długo czekać: chwilowo nic nie może obiecać, ponieważ musi omówić tę kwestię z Kapitułą sióstr zakonnych.
Podczas pobytu w Wiecznym Mieście w pierwszej dekadzie grudnia 1893 roku Bartolo i hrabina mieli spotkanie z siostrą Marią Antonią Lalią, założycielką Zgromadzenia Sióstr Dominikanek Świętego Sykstusa, po którym nastąpiła obfita wymiana korespondencji. Wszystko jednak okazało się daremne. Zakończone niepowodzeniem próby zdobycia zakonnic z już istniejących zgromadzeń skłoniły Longa do zwrócenia się 12 kwietnia 1896 roku do przełożonego dominikanów, ojca Andrei Fruhwirtha. Poprosił go o wysłanie do Pompejów dwóch lub trzech sióstr zdolnych do "zaszczepienia ducha św. Dominika" w młodych dziewczynach z nowicjatu dominikańskich tercjarek, który planował założyć. Następnie 3 czerwca napisał do ojca Giacinta Cormiera, prokuratora generalnego dominikanów: "modlimy się do Matki Bożej, aby Prokurator Generalny wybrał Siostry godne założenia Nowicjatu tercjarek, które połączą życie kontemplacyjne z życiem aktywnym". Generał dominikanów 2 lipca zakomunikował mu, iż udał się do Marino, by naradzić się z zakonnicami z tamtejszego klasztoru, oraz że pozyskał dwie doskonale zapowiadające się siostry. Matką przełożoną niewielkiej wspólnoty została siostra Maria Rosaria Pazzaglia, która kierowała przez wiele lat żeńską szkołą w Bolonii. Trzy siostry dotarły do Pompejów wieczorem 24 listopada 1896 roku w towarzystwie ojca Cormiera i zostały serdecznie powitane przez Longa i ojca Rossiego. Wydawało się, że nie pozostaje nic innego, jak przygotować pomieszczenia i niezbędne rzeczy na otwarcie nowicjatu. Jednak jeszcze w maju 1897 roku dyskutowano na temat Reguły, jaka miała zostać przyjęta. W każdym razie, 4 sierpnia małżonkowie Longo-De Fusco złożyli oficjalną prośbę do kardynała Camilla Mazzelli, nowego opiekuna Sanktuarium, o kanoniczne utworzenie w pomieszczeniach sierocińca Zgromadzenia Zakonnego Córek Różańca z Pompejów, a 22 sierpnia Generał udzielił "pozwolenia na przyłączenie się" Córek Różańca do zakonu dominikańskiego. Trzy dni później kardynał jezuita wydał dekret o kanonicznym utworzeniu nowego zgromadzenia. Wreszcie 26 sierpnia Longo i De Fusco poprosili purpurata o udzielenie zgody na "otwarcie odpowiedniego nowicjatu". Ten zaś tego samego dnia ustanowił: "Zwiedziwszy pomieszczenia przeznaczone dla Nowicjatu oraz znalazłszy je zgodnymi z kanonicznymi zaleceniami, chętnie pozwalamy na utworzenie i otwarcie pożądanego Nowicjatu".
Bartolo jednocześnie zastanawiał się nad regułami, które trzeba było nadać Córkom Różańca z Pompejów, i w tym celu studiował reguły innych instytutów życia konsekrowanego. W notatce sporządzonej 12 stycznia 1892 roku tak podsumował swoją myśl: zakonnice "muszą bezustannie wychwalać Dziewicę Pompejańską i dbać o Sanktuarium. Oprócz troski o kult, muszą też poświęcać się dziełom miłosierdzia, którymi są: wychowanie i kształcenie sierot, szkoły zewnętrzne dla pompej ańskich dziewczynek, pompejańskie przedszkola, świąteczne oratorium dla dziewcząt z ludu, opieka nad umierającymi, ponieważ chłopi z Doliny Pompejańskiej, mieszkając w odosobnionych domach, nie mają słowa Bożego w cierpieniu i chwili śmierci". Pod koniec marca tego samego roku została wydrukowana broszura w drukarni w Dolinie Pompej ańskiej Rególe del Pio Istituto delle Figlie del SS. Rosario di Valle, która bardziej niż zbiorem reguł wydawała się niewielkim traktatem życia zakonnego, o ascetycznym charakterze, napisanym przez ojca Giuseppe Leone, przewodnika duchowego Longa.
Reguła Córek Różańca nie została jednak sporządzona przez pobożnego redemptorystę. Wskutek niezdecydowania Generała dominikanów, za wzór posłużyła reguła zakonnic amerykańskich. Kardynał Mazzella był bowiem opiekunem sióstr dominikanek z Ameryki i chciał być nim także dla nowego zgromadzenia. Zatwierdzone przez papieża, zostały wydrukowane w drukarni w Dolinie Pompejańskiej, a drugi nakład ukazał się w 1900 roku z kilkoma zmianami, podyktowanymi miejscowymi wymogami. W tych ostatnich Regułach Longo przydzielił Córkom Różańca opiekę nad "specjalnymi instytucjami niewielkich Kongregacji żeńskich Jakie można wśród tych dziewcząt ludu ustanowić" ku pożytkowi ich oraz wiernych: "na przykład Józefitki, które mają obowiązek modlić się o dobrą śmierć umierających, kiedy tylko usłyszą, że dzwoni dzwon na znak zbliżającej się śmierci; Siostry od Najświętszego Sakramentu, by towarzyszyły Najświętszemu Sakramentowi, kiedy zanoszony jest chorym w godzinach dziennych; Córki Maryi, oraz podobne, by dbały o wzrost pobożności i moralności we własnych rodzinach i we własnym miasteczku". Na koniec Córki Różańca miały odwiedzać chore dziewczęta, przygotowywać dla nich lekarstwa oraz nieść pomoc, a także zajmować się konającymi, szczególnie jeśli były one biedne i niewystarczająco wspierane przez krewnych, "ofiarowując najwyższą duchową pociechę umierającym".
Troska o pomoc umierającym, obecna w Regułach innych żeńskich instytutów zakonnych, z całym prawdopodobieństwem wynikała z pierwszych doświadczeń Longa w Dolinie Pompejańskiej, podczas gdy założenie Józefitek i Sióstr od Najświętszego Sakramentu miało na celu ożywianie pobożności ludu w chwili, kiedy znaki sacrum zaczęły znikać nawet z miasteczek i wsi. Należy też pamiętać, że bieda w drugiej połowie XIX wieku negatywnie wpływała na życie i działalność sióstr zakonnych, doprowadzonych do nędzy przez konfiskatę kościelnych dóbr. By zdobyć niezbędne środki do życia i utrzymania własnych dzieł, często zmuszone były uciekać się do opieki charytatywnej po datki zbierane na rzecz zakonników. Z dokumentów Longa nie wyłania się żadna wzmianka o tego typu zmartwieniach. Ewidentnie wierzył w hojność wiernych.
Początki istnienia zgromadzenia Córek Różańca z Pompejów nie były wolne od problemów, spowodowanych przede wszystkim różnicami poglądów pomiędzy osobami odpowiedzialnymi za podejmowanie decyzji. Spora dokumentacja archiwalna wyjawia, że to Longo pragnął założenia instytucji Córek Różańca, a nie kierownictwa sierocińca siostrom dominikankom. Do kroczenia swoją drogą zachęcił go natomiast ojciec Leone, który tak mu doradzał: "Mamy wiele katechetek, które proszą o łaski. Kto się wstawi u tronu Bożego, jeśli nie te zakonnice?". One to, czytamy w notatce nakreślonej przez Założyciela we wrześniu 1897 roku, będą "moim wsparciem w chwili śmierci". W tym samym miesiącu dodawał: "Teraz ja, który jestem Tercjarzem Profesem, będę czuł radość z pojawienia się i uczczenia habitu mojej Matki św. Katarzyny, św. Dominika, św. Tomasza, św. Róży, co więcej, już teraz chcę sprawić sobie ten biały habit, by umrzeć i zostać w nim pogrzebany".

PODAROWANIE SANKTUARIUM PAPIEŻOWI I BUDOWA FASADY
Gdy 20 lutego 1893 roku przypadała piętnasta rocznica posługi Leona XIII na Tronie Piotrowym, katolicki świat ścigał się w ofiarowaniu darów papieżowi, a Adwokat napisał: "również my, którzy trzykrotnie zostaliśmy obronieni przed nieprzyjaciółmi Sanktuarium, chcemy poprzez ofiarowanie daru poświadczyć mu bezgraniczną naszą wdzięczność, naszą głęboką cześć". W swego rodzaju oświadczeniu woli, sporządzonym 15 marca 1893 roku, informował papieża, że kiedy podjął decyzję o zbudowaniu świątyni w Pompejach, nie zamierzał dokonać dzieła "cywilnego, lecz wybawić dusze za pośrednictwem sanktuarium, które jednocześnie było pomnikiem miłosierdzia całego świata u schyłku XIX wieku". Skoro jego ambicją było wzniesienie "światowego" sanktuarium przy pomocy ofiar otrzymanych z każdej strony świata, w takim razie przedsięwzięcie musiało należeć także do głowy Kościoła. Oświadczał zatem, że nie posiada żadnych uprawnień do niego, ani do cennych przedmiotów w nim przechowywanych, a ponadto, że nie ubiega się o żadne należności za wykonane prace. Architekci, robotnicy, dostawcy materiałów itd., wszyscy zostali wynagrodzeni. Niech Wasza Świątobliwość przyjmie, kończył, "ten spontaniczny akt, który jest dla mnie ukoronowaniem dążeń, jakie tkwiły we mnie od rozpoczęcia tego dzieła". O nic innego nie proszę "na ziemi, jak tylko o Piotrowe błogosławieństwo, jako poręczenie błogosławieństwa, które czeka na mnie od Jezusa Zbawiciela w godzinie mojej śmierci".
Papież dał znać, że przyjmie dar poprzez "uroczysty akt papieski". Odpowiedź głowy Kościoła, datowana na 13 marca 1894 roku i podpisana przez kardynała sekretarza Stanu, świadczyła, że Leon XIII przyjął ofiarę. Założyciele, kontynuował, aby "wszystko postępowało zgodnie z prawem, zrzekli się na piśmie jakiejkolwiek ingerencji oraz władzy nad tym świętym budynkiem, a także prawa do posiadania całego wyposażenia, dekoracji i cennych przedmiotów spisanych w inwentarzu, które przekazali Stolicy Apostolskiej". My natomiast, przyjąwszy dar, "bierzemy pod wieczystą opiekę i jurysdykcję świątynię i to, co nam przekazano. Przez to oddzielamy Dolinę Pompejańską na tyle, na ile rozciągają się granice Sanktuarium Maryi, od diecezji Nola. Tak rozdzieloną oddajemy ją pod rządy Stolicy Apostolskiej. Ponadto uchwalamy, że jeden z Najznakomitszego Kolegium Kardynałów będzie miał tamże władzę Wikariusza Jego Świątobliwości. Tymczasem przekazujemy ją naszemu czcigodnemu bratu Raffaelemu Monaco La Valletcie". By zaświadczyć o swojej wdzięczności wobec obojga małżonków, którzy chwalebnie doprowadzili do końca to dzieło, papież zostawił im, "dopóki będą żyli", urząd administracyjny.
Następnie list kardynała sekretarza Stanu z 11 maja objaśniał, że powierzenie administracji Adwokatowi i De Fusco oznaczało, iż będzie ona należeć "do jednego z małżonków nawet w przypadku śmierci drugiego". Nie zabrakło kardynałów z Kurii, między innymi Monaco La Valletty, którzy skrytykowali rozwiązanie, jakie zostało wybrane, by zabezpieczyć przyszłość Sanktuarium. Nie pozostanie to bez konsekwencji po śmierci papieża Pecciego. Bartolo, uspokojony papieskim zaufaniem, mógł planować budowę monumentalnej fasady Sanktuarium.
W niedzielę 14 maja 1893 roku kardynał Monaco La Valletta poświęcił ołtarz św. Wincentego. By zawiadomić o tym wiernych, Longo podkreślił znaczenie ceremonii, która oznaczała ukończenie budowy Sanktuarium. Następnego dnia sam kardynał w obecności biskupów z Noli i Bovino pobłogosławił kamień węgielny pod wznoszoną fasadę. W przemowie wygłoszonej do wiernych kardynał stwierdził, że wspaniałe nowe dzieło jest "okazaniem wdzięczności, podziękowaniem za łaski Bogu, który raczył przyjąć od nas dar w postaci domu", wybranego na siedzibę swojego miłosierdzia.
Podając wiadomość o niełatwej budowie, tym razem Adwokat był bardzo powściągliwy. Nie powiedział nic o projekcie, o wydatkach i przewidzianym czasie jego realizacji. Nie odwołał się także w ogóle do wspaniałomyślności wiernych. Bardzo prawdopodobne, że podczas gdy to pisał, architekt Giovanni Rispoli nie dostarczył mu jeszcze szkiców z rachunkiem szacunkowym, a on nie zdecydował wciąż, komu powierzyć prace. Wiosną 1895 roku wysłał do odpowiednich władz urzędu w Torre Annunziata zdjęcie zaprojektowanej fasady, by otrzymać formalne pozwolenie na budowę. Zostało ono wydane 23 kwietnia tegoż roku. Natomiast pomoc, o którą prosił, nie dotarła. Co więcej, urząd miasteczka położonego u stóp Wezuwiusza nie tylko nie podarował ani solda, ale nałożył jeszcze wysoki podatek nawet na chleb dla sierot oraz kamienie na budowę dzieła, które przecież było "chwałą sztuki włoskiej" i któremu pomagał cały świat.
W pierwszym numerze miesięcznika z 1896 roku Bartolo opublikował obszerny artykuł na temat prowadzonych prac. Jak napisał, 8 maja 1900 roku przypadnie dwudziesta piąta rocznica powstania tej światowej świątyni, która zostanie uroczyście odprawiona wraz z inauguracją monumentalnej fasady. Ta prosta wiadomość, kontynuował, "wystarczy, by uradowali się wszyscy kochający naszą chwalebną Dziewicę. Zbliżamy się do chwili, kiedy ofiarowywać będziemy Bogu Jego ukończony Dom. A jeśli Bóg jest nazwany w Piśmie Świętym Księciem Pokoju, serce podpowiada mi od tej chwili, że świątynia Pompejańska będzie Świątyniąpokoju . Co więcej, "śmiem iść dalej za tą myślą i jeszcze śmielszą aspiracją, że Świątynia pompejańska będzie Świątyniąpowszechnego pokoju!... W związku z tym zapraszał wiernych do przybycia do Pompejów w tym dniu, by reprezentować "nie tylko wiarę swojego narodu, swojego miasta, swojej rodziny, ale również pragnienie i wolę wszystkich narodów, jaką jest pokój powszechny". Gdy tylko budowa została zapowiedziana, złożył obietnicę, że ujrzą w centrum fasady, w "Loży Papieskiej", Ojca Świętego, jak błogosławi z niej "przedstawicieli wiary i pokoju wszystkich ludów".
Podsumowywał swoje słowa z pewną dozą sztuki krasomówczej. "Czy to iluzja mojej wyobraźni, która pozwala mi może dostrzegać bezgraniczne miłosierdzie płynące z Pompejańskiego Sanktuarium? Nie, we mnie jest wiara, a wiara rozciąga widzenie bardzo daleko. Przeszłość jest dla mnie fundamentem i gwarancją przyszłości. Ludzie upiększają domy władców marmurami, brązem, malowidłami i rzeźbami, my w taki sam sposób chcemy, aby elewacja tej świątyni, pomnika wiary i miłosierdzia świata, które Dziewiętnasty wiek przekazuje Dwudziestemu stuleciu, była godna wartości jego wnętrza". Planowano wydatek rzędu pół miliona lirów, a on, pewien hojności wiernych, wydał ich już sto tysięcy. W numerze miesięcznika był formularz zgłoszeniowy, który czytelnicy będą mogli przekazywać dalej swoim przyjaciołom i znajomym. Niech zostanie ofiarowany nawet jeden sold - zachęcał - każda jałmużna będzie miała znaczenie, będzie wspólnym wotum: Ofiarą dla pokoju. Wotum dla powszechnego pokoju". Następnie jesienią tego samego roku odwołał się ponownie do szczodrości wiernych, by ponaglić ich do okazania hojności.
Najprawdopodobniej zaczął zdawać sobie sprawę z tego, że nie będzie w stanie dotrzymać ustalonych terminów i przesunął wszystko na 8 maja 1901 roku. Prace w 1896 iw pierwszych miesiącach następnego roku stanęły w miejscu z powodu trudności finansowych. Kardynał wikariusz Sanktuarium, Cantillo Mazzella, był zaniepokojony. Dowiedział się, że napływ ofiar "mocno się zmniejszył"! było sporo długów do spłacenia. Gdy zbliżał się maj 1898 roku, Adwokat uprzedzał, że przyjeżdżający do Pompejów będą mogli "radować się, zwiedzając rozpoczęte dzieło, wznoszące się aż do gzymsu pierwszego rzędu i ukazujące ukończony portyk, przez który wchodzi się do Sanktuarium. Z tego co widać, można w uzasadniony sposób wywnioskować, że elewacja będzie godna wnętrza świątyni, na którą spojrzenie kieruje świat. Z niej rozchodzi się na świat ogromne światło wiary i tak wielki żar miłosierdzia". Tymczasem kardynał jezuita w dalszym ciągu był zaniepokojony kosztami dzieła. W okresie od lutego 1894 roku do 1 maja 1898 Longo wypłacił trzysta pięć tysięcy osiemset trzy liry. Do końca roku na podjęte prace będzie musiał przeznaczyć kwotę wyższą niż ta, którą już wydał. Według sporządzonych przez niego obliczeń dług do spłacenia wynosił około czterystu dziesięciu tysięcy lirów. Robotnicy jednak nie przestali nigdy pracować. W pierwszym numerze miesięcznika z 1901 roku Bartolo zapowiedział, że 8 maja "Pomnik, do którego rękę przyłożyło niebo i ziemia, i który przez dwadzieścia pięć lat był marzeniem świata, będzie można nazwać ukończonym". Porozsyłał arkusze zgłoszeniowe aż do najdalszych państw. Powróciły pokryte czterema milionami podpisów "ludzi z wszelkiego kraju, wszelkiej mowy, w każdym wieku, wszelkiej zamożności, do których załączony był ponad milion lirów ofiarowanych na wzniesienie pomnika pokoju, podpisów, które naprawdę tworzą światowy Plebiscyt dla Powszechnego Pokoju". Następnie podawał wstępny program uroczystości. Niedziela 5 maja była zadedykowana "Świętu sztuki i pracy i powszechnemu Pokojowi". Ósmego dnia maja, w dwudziestą piątą rocznicę położenia kamienia węgielnego pod budowę Sanktuarium, zaplanowano "Apostolskie Błogosławieństwo Ojca wszystkich wierzących" z papieskiej loży.
Wszystko zostało starannie przygotowane. Był przewidziany udział kardynała Giuseppe Prisca, dawnego nauczyciela Longa, a obecnie arcybiskupa Neapolu, oraz biskupa z Noli. Mistrz Giovanni Battista Tortolano skomponował muzykę do Inno alia Pace Universale, napisanego przez profesora Antonia De Antquis, podczas gdy kompozytor Giacinto Liucci stworzył nowy Hymn do Dziewicy Pompejańskiej Królowej Pokoju, który miał zostać wykonany przez chór sierot, on Bartolo i hrabina 26 kwietnia zostali przyjęci podczas audiencji u papieża, któremu pragnęli przekazać dopiero co ukończone dzieło. Wysłano zaproszenia do królowej Małgorzaty, ministrów, podsekretarzy, prefektów, kwestorów i innych osobistości.
Wierni oraz zaproszeni goście już o godzinie siódmej, w niedzielę 5 maja, zajęli plac naprzeciwko Sanktuarium oraz przestrzeń wokół. Trzy godziny później zapełnione były już też trybuny zarezerwowane dla władz i dziennikarzy. Zespoły muzyczne dzieci więźniów oraz pochodzące z Angri i Cava de'Tirreni, dyrygowane przez mistrza Tortolana, wykonały hymny oraz marsze, między innymi Marsz triumfalny Wagnera. Biskup z Noli, otoczony miejscowym klerem, pobłogosławił dzieło pomnikowe, a zespoły zaintonowały Inno alia Pace Universale. Następnie przemówił Założyciel, który podkreślił szczególne znaczenie nowego dzieła. Miało ono świadczyć o ogromnych umiejętnościach "spadkobierców sztuki grecko-łacińskiej", więzi braterstwa, wiary i powszechnego miłosierdzia. Zakończył ciepłym apelem do słuchaczy: "Polecam wam to Sanktuarium. Z tą miłością, z jaką je wznieśliście, ukończcie je, strzeżcie i dbajcie o jego wzrost. Polecam waszemu sercu te sieroty i tych synów więźniów, których ocaliliśmy. Pod tarczą Matki Bożej Pompejańskiej i w łaskawych promieniach waszego miłosierdzia wychowają się ku dobru, ku uczciwości i pracy. Niech dzięki waszemu miłosierdziu wzrasta każdego dnia liczba pomagających. W ten sposób uratujecie jeszcze wiele innych opuszczonych i nieszczęsnych dzieci". Następnie mówcę ogarnęło silne wzruszenie, a jego ostatnie słowa zostały przygłuszone oklaskami wzniesionymi na placu. Uroczystości zakończyły się 8 maja przy udziale kardynała Prisca, który po odmówieniu Supliki, udzielił z "loży" pierwszego "papieskiego błogosławieństwa".
Pod koniec tamtego dnia Założyciel okazywał więcej niż zadowolenie. W Dolinie, która gdy przybył tu po raz pierwszy, była odludną wsią zamieszkałą przez biednych chłopów, zostały wzniesione Sanktuarium oraz miasto znane we Włoszech i za granicą. Najbardziej namacalnym znakiem nabożeństwa do Matki Bożej Pompejańskiej wydawały mu się te cztery miliony podpisów wraz z dołączonymi do nich ofiarami. Kiedy Longo wyjawił Leonowi XIII, że pragnie ujrzeć go w Pompejach, papież się uśmiechnął. Byłoby interesujące poznać znaczenie tego uśmiechu. Było jednak jeszcze zbyt wcześnie i nie wszystkim podobał się pomysł ujrzenia papieża, jak błogosławi tłumy z loży bazyliki w Pompejach. Nikt jednak nie odbierze Założycielowi cech prorockich: Pompeje doczekały się wizyt papieży.
Koszty fasady były znacznie wyższe, niż przewidywano. Konieczność pozyskania funduszy na ukończenie budowy skłoniła Longo w marcu 1901 roku do ogłoszenia "Drugiego Plebiscytu Światowego dla Pokoju Powszechnego" i do zgłoszenia swojej kandydatury do Pokojowej Nagrody Nobla w roku 1902. Przedstawione powody zgłoszenia to dwa światowe plebiscyty dla pokoju, wzniesienie pomnika dla pokoju powszechnego oraz założenie przytułku dla dzieci więźniów w Pompejach. Jak stwierdzono w krótkiej rozprawie naukowej przygotowanej przez profesora Tarquinia Fuortesa i przedstawionej Komisji konkursowej, "wciąż widać walczące ze sobą narody, które jednoczą się we wzniosłym wyścigu miłosierdzia. Francuz posyła chleb synowi niemieckiego więźnia, Anglik synowi skazanego Austriaka". Kandydatura była dyskusyjna i została odrzucona. Pewien biograf Adwokata dowiedział się nawet, że kazał on modlić się dzieciom. Mimo że chwilowo wydawał się rozgoryczony, nie rozpaczał, co więcej, na koniec żartował sobie nawet ze swojego niepowodzenia.

ROZDZIAŁ XIII
OSTATNIE DZIESIĘCIOLECIE XIX WIEKU

NOWY KOŚCIÓŁ PARAFIALNY
Kardynał Raffaele Monaco La Valletta zmarł 14 lipca 1896 roku w Ageroli. Lekarze doradzili mu, aby udał się do tej przyjemnej miejscowości na Wybrzeżu Amalfitańskim, dokąd dotarł 2 lipca. Miał tam skorzystać z klasycznego remedium, jakim jest czyste powietrze. W obszernym rysie biograficznym, który pojawił się na łamach jego miesięcznika, Longo oprócz funkcji, jakie pełnił wybitny zmarły, podkreślił jego miłosierdzie i osobistą bezinteresowność. Następnie zadbał o to, by sprowadzić do Pompejów kardynała wikariusza cieszącego się jego uznaniem, Camilla Mazzelłę.
Oficjalna nominacja kardynała jezuity nastąpiła 26 sierpnia, a na telegram z życzeniami otrzymany od Założyciela odpowiedział on ciepło w liście: "Pociesza mnie to, że znam już samo sanktuarium oraz szczerą i skuteczną gorliwość jego założycieli, z którymi, jestem pewien, że zawsze będę pracował w zgodzie dla chwały Przenajświętszej Maryi i dla dobra wielu dusz". Nowy wikariusz 15 września wkroczył uroczyście do Pompejów. Ksiądz Carcani, dzięki serdecznym naleganiom Adwokata i De Fusco, zgodził się nadal zajmować swoje stanowisko.
Kardynał Rampolla od dawna prosił Longa, na mocy dokumentu ważnego wobec władz cywilnych, o odstąpienie pewnej części sierocińca na dom mieszkalny dla duchownych pracujących w Sanktuarium. On zaś był skłonny podarować papieżowi nie tylko plebanię, ale również instytuty. Niestety powolność urzędów Kurii Rzymskiej oraz choroba kardynała Monaco La Valletty opóźniły realizację tego zamierzenia. Dzięki zdecydowanej interwencji Mazzelli, który, by pokonać opór Kurii, postanowił zwrócić się bezpośrednio do papieża, 12 maja 1898 roku notariusz Raffaele Merola mógł sporządzić akt darowizny plebanii dla papieża.
Kolejną zasługą kardynała jezuity było podjęcie działań na rzecz rozwiązania problemu parafii Najświętszego Zbawiciela. Po śmierci księdza Giovanniego Cirilla, 7 lutego 1887 roku, biskup z Noli powierzył tymczasowo zarząd parafii księdzu Gennarowi Federicowi. Wybrany następnie "głosem ludu zgodnie z prawem przodków", po zdaniu egzaminu, 22 listopada tego samego roku otrzymał nominację na proboszcza. Bartolo nie krył zadowolenia z wyboru księdza z Doliny, który był jednym z jego pierwszych przyjaciół. Dziś Matka Boża go nagrodziła, napisał w swoim miesięczniku, "za bezustanną troskę o wzniesienie Sanktuarium".
Zgodnie z archiwalną dokumentacją ksiądz Gennaro poczynił pierwsze kroki w porozumieniu z Longiem. Ze względu na ciasnotę kościoła parafialnego, 31 stycznia 1888 roku proboszcz poprosił biskupa z Noli o możliwość wykonywania w Sanktuarium niektórych działań pastoralnych: nauczania katechizmu, odprawiania mszy dla parafian wraz z głoszeniem kazania w dni świąteczne, prowadzenia uroczystości Wielkiego Tygodnia i procesji Corpus DominCp odprawiania święta Najświętszego Zbawiciela, nauczania rekolekcyjnego oraz misyjnego dla ludu. Następnego dnia wikariusz z Noli wydał pozwolenie, napominając, by zawiadomił Bartola, co ksiądz Gennaro uczynił niezwłocznie. Niedługo potem Adwokat, po śmierci ojca Radentego, zasugerował biskupowi, by przekazał funkcję rektora Sanktuarium samemu proboszczowi. Nie wiadomo, czy i jak zostały uregulowane stosunki między Sanktuarium a parafią z Doliny, położonymi tuż obok siebie i mającymi odrębne duszpasterskie oraz administracyjne potrzeby. Wybór księdza Gennara na rektora Sanktuarium, podjęty za wspólną zgodą wielebnego Agnella Renzulla i Longa, jeśli nawet był nagrodą dla kapłana z Doliny, to z całym prawdopodobieństwem miał na celu także uniknięcie konfliktów.
Z trzech bram wychodzących na ulicę przez dwie wkraczało się do Sanktuarium, a przez trzecią po prawej - do kościoła parafialnego. Longo w kronice spisanej w 1899 roku stwierdził, że to "szkaradzieństwo" umniejszające godności i dostojeństwa Sanktuarium. Tak naprawdę musiało dostarczać kłopotów również parafii, nie mówiąc już o tym, że z biegiem czasu mały kościółek przestał być wystarczający dla potrzeb ludności, której liczba rosła w błyskawicznym tempie. Przekonany o możliwości przeniesienia gdzie indziej siedziby parafialnej, również po to, by uzyskać dodatkową wolną przestrzeń dla działalności Sanktuarium, Założyciel rozmawiał o tym z kardynałem La Vallettą. Niestety nie można było ustalić, gdzie ją zbudować. Proboszcz, który w pierwszej chwili chciał ją postawić w pobliżu rzeki Sarno, później optował za drogą do Boscoreale. Longo natomiast myślał o zbudowaniu jej przy ulicy Provinciale. Chwilowo pomyślano nawet o przeniesieniu zarządu parafialnego do kościółka S. Paolino przy Porta Stabiana.
Ponadto Adwokat musiał liczyć się z kardynałem La Vallettą, który chciał, aby wydano możliwie jak najmniej pieniędzy.
Nominacja nowego papieskiego wikariusza, kardynała Camilla Mazzelli, pozwoliła wreszcie na rozwiązanie drażliwej kwestii. Odłożywszy na bok pomysł o przeniesieniu parafii na Porta Stabiana i ze względu na to, że trwające prace uniemożliwiały wejście do kościółka Najświętszego Zbawiciela, zatroszczono się o otwarcie bocznego wejścia. Bartolo natomiast obiecał przyspieszenie prac. Nowa budowa powstanie na ulicy prowadzącej do Boscoreale, zatem na tyłach Sanktuarium, na gruncie należącym do jego własności. Kamień węgielny położono 6 grudnia 1896 roku, a 30 maja 1898 roku biskup z Noli pobłogosławił nowy budynek sakralny, zaprojektowany przez architekta Giovanniego Rispoliego. Longo wydał dwadzieścia osiem tysięcy pięćset osiemdziesiąt siedem lirów i kolejne tysiąc osiemset na zakup terenu i organów. Rankiem 11 września 1914 roku po długich cierpieniach zmarł ksiądz Gennaro. Adwokat napisał, że "był łagodnego ducha, skłonny do współczucia, niezmiernie miłosierny, pomagał w niedoli wielu nieszczęśnikom, a zwłaszcza biednym wdowom".

DOMINIKANIE W SANKTUARIUM
Pomimo napięć w stosunkach z ojcem Cicognanim wiosną 1890 roku Założyciel zachował swoje oddanie Zakonowi Kaznodziejskiemu. Po śmierci biskupa dominikanina Tommasa Michelego Salzana 12 września tego samego roku oznajmił chęć jego wspomnienia, by opłakiwać "taką stratę" razem z dominikańską rodziną, czczoną przez niego i kochaną. Niemniej jednak w lutym następnego roku ojcu Vincenzemu Lombardowi, staremu przyjacielowi Longa, odmówiono możliwości wygłoszenia kazania w Sanktuarium z powodu istniejących "relacji" pomiędzy tym ostatnim a neapolitańską prowincją zakonu. Do tych dołączyły inne nieporozumienia, jak wynika z rękopisu Longa, datowanego na 14 października 1891 roku i skierowanego do kardynała Monaco La Valletty. Prosił go w nim, by powstrzymał "szkody", jakie bracia przysparzają przede wszystkim sierocińcowi, gdzie przebywały osiemdziesiąt cztery osoby do utrzymania. Ponadto prosił go o przekazywanie wszystkiego nowemu mistrzowi generalnemu dominikanów, który, jak mu powiedziano, jest człowiekiem "o mądrych zasadach i ponad wszelkimi podłościami".
Tym zaś był ojciec Andrea Frühwirth, wybrany 19 września tego samego roku. Najprawdopodobniej przekonanie, iż ma do czynienia z przykładnym zakonnikiem, zachęciło go do wyrażenia na papierze swojego szacunku. Korzystając następnie z okazji, poinformował, że ojciec Giuseppe Maria Larroca, który przed nim pełnił funkcję Generała, często przyjeżdżał do Pompejów. Jeśli Jego Wielebność postanowi tu przybyć, kontynuował, zadowoli moje najgorętsze pragnienie. Ojciec Frühwirth odwiedził Sanktuarium 19 marca 1892 roku, umacniając w ten sposób dobre stosunki pomiędzy Założycielem a zakonem.
Spotkanie przyniosło dobre efekty. Ojciec Lombardo uzyskał pozwolenie na głoszenie kazań w Pompejach. Adwokat, który zamierzał poprosić ojca Mariana Angela Rossiego o pełnienie służby w Sanktuarium, zaprosił go do wygłoszenia homilii podczas jednego z majowych dni. Otrzymawszy zgodę, nie tracił czasu i zwrócił się z zapytaniem do ojca Friihwirtha, który 17 maja oznajmił, że poinformował już brata zakonnego przebywającego w Genui, by przygotował się do wyjazdu. Tego samego dnia ojciec Rossi doniósł Longowi, że spotkał się ze swoim przełożonym., Podkreślał, że ten kocha Sanktuarium oraz jego założyciela i pragnie, aby zakon miał go przy sobie, "jeśli i kiedy Bóg zechce. Posłałby mnie tam chętnie, by spełnić własne i pana pragnienia, ale chciąłby usłyszeć popierające słowo" papieża lub kardynała opiekuna. Gdy otrzymał przychylną opinię tego ostatniego, ojciec Rossi wyjechał bez zwłoki w nowym kierunku, a 28 lipca napisał z Pompejów do przełożonego zakonu, iż odbył szczęśliwą podróż i został serdecznie przyjęty, przede wszystkim przez Bartola i hrabinę. "Zapoczątkowałem już - kontynuował -sporządzanie inwentarza oraz duchowe kierownictwo sierocińca. Zarówno Pan Adwokat, jak i ja przestrzegamy ściśle poleceń Jego Ekscelencji Kardynała Monaca, wydawanych w porozumieniu z Waszą Przewielebnością".
W marcu 1893 roku, podczas gdy odstępował Sanktuarium papieżowi, Longo myślał o tym, by powierzyć sierociniec dominikanom, a 12 stycznia następnego roku pozwolono mu na przyłączenie się do zakonu. Tymczasem nalegał na otrzymanie jakiegoś konwersa i kilku innych ojców. W pierwszych dniach czerwca ojciec Frühwirth poinformował go, że wkrótce dotrze do niego jeden brat zakonny, a potem także ojciec. Jednak jeszcze na początku grudnia Bartolo prosił, aby przydzielił mu kilku młodych dominikanów, którym będzie mógł powierzyć zajmowanie się korespondencją i innymi sekretarskimi obowiązkami. Jednak 10 sierpnia 1898 roku niespodziewana choroba przerwała ziemskie pielgrzymowanie ojca Rossiego. Założyciel napisał, że stracił "przyjaciela, wytrwałego i niestrudzonego promotora chwały oraz interesów" pompejańskiego dzieła. Pragnął "ujrzeć ukochane sanktuarium zapełnione białymi habitami swoich braci. Tam, gdzie kiedyś biel szat św. Dominika i św. Katarzyny odbijała się w bieli szat jego i współbrata, którego sprowadził z Niemiec, oraz dwóch innych braci świeckich".
We wrześniu Generał sprowadził dla niego ojca Giuseppe Cecchiniego, który przybył w towarzystwie ojca Umberta Lorenzettiego, oraz dwóch braci świeckich, zastąpionych później innymi zakonnikami. Nie obyło się bez nieporozumień pomiędzy Cecchinim a Adwokatem, przede wszystkim gdy sprawa dotyczyła Córek Różańca. W każdym razie wydawał się zadowolony z duszpasterskiej pracy braci. W marcu 1902 roku, gdy wysyłał życzenia wielkanocne kardynałowi Rampolli, prosił go, by poinformował papieża, że Sanktuarium nigdy nie było "w takim komplecie jak dziś". Była wystarczająca liczba duchownych do dyspozycji wiernych, a także zagraniczni goście mieli dzięki zakonnikom możliwość wyspowiadania się i opuszczenia świątyni jako osoby podniesione na duchu. Mniej zadowoleni natomiast musieli być dominikanie. Zycie w Dolinie, wówczas będącej jeszcze otwartą przestrzenią, przysparzało wielu kłopotów. Latem 1890 roku, gdy ksiądz Carcani radził Longowi i De Fusco, aby nie byli zbyt skłonni do zapraszania duchownych do pracy w Sanktuarium, przestrzegał: "By przyjechać na stałe do Pompejów, powinni być księżmi dobrze znanymi i świętymi, ale nie tylko. Widziałem, jakie tam życie muszą prowadzić i powtarzam wam, zostaną tylko ci, którzy są bohaterami wyrzeczenia!". W ciągu dziesięcioletniego okresu życie niemal się nie zmieniło, podczas gdy pracy duszpasterskiej przybyło. Jakiś zakonnik poprosił o przeniesienie do innego domu, a Generał nie miał nikogo, kto mógłby go zastąpić. Leon XIII był już u kresu swojego długiego życia, więc do jego następcy będzie należeć uporządkowanie kwestii dominikanów.

CZŁONKOWIE KONGRESU MIĘDZYNARODOWEJ PRASY W POMPEJACH
Dzięki inicjatywom wydawniczym Założyciela zarówno sanktuarium, jak i miasto powstałe w cieniu Wezuwiusza stały się znane we Włoszech i za granicą. Rozwój cywilizacyjny Pompejów przyciągał nieustannie uwagę czwartej władzy.
Ponieważ wiosną 1899 roku członkowie międzynarodowej prasy zbierali się w Neapolu i zamierzali zwiedzić wykopaliska w Pompejach, Adwokat postarał się, aby publicyści przybyli również do Doliny Pompejańskiej i zobaczyli to, co "religia, sztuka i miłosierdzie"potrafiły dokonać we Włoszech. Pierwszego kwietnia tamtego roku zlecił przyjacielowi, adwokatowi Francescowi Auriemmie, by porozmawiał o tym z burmistrzem Celestinem Summontem. Ten, pełniąc funkcję przewodniczącego Komisji, mógł tak wszystko zorganizować, żeby dziennikarze po wizycie w wykopaliskach mogli przyjechać do Doliny. Zawiadamiał: "Oczywiście będę skłonny uczynić co tylko trzeba, by ułatwić burmistrzowi Neapolu zadanie". Tego samego dnia przedstawił wniosek senatorowi Romualdowi Bonfadiniemu, przewodniczącemu stowarzyszenia prasy. Dolina Pompej ańska, podkreślał, stała się celem pielgrzymek ludzi ze wszystkich warstw społecznych i wszelkiego wyznania: od królowej Małgorzaty po Ruggiera Bonghiego, od Crispiego po Di Rudini, od Zanardellego po Giovanniego Bovia i naukowców, jak ojciec Francesco Denza.
Wycieczka została zaplanowana na dzień 11 kwietnia, a on zabrał się do pracy, by wprowadzić w ruch machinę organizacyjną. Przewidywano bowiem przyjazd pięciuset siedemdziesięciu czterech włoskich i zagranicznych dziennikarzy. By pomóc tym ostatnim, zatroszczył się o rozprowadzenie niektórych publikacji w różnych językach. Następnie, przewidując, że pojawi się spora liczba katolickich publicystów, kazał przygotować sześćset paczek z koronkami, medalikami i świętymi obrazkami w małych kopertach. Wszystkie zostały rozdane, jak doniósł Longo, z wyjątkiem jednej, dla dziennikarza wyznania islamskiego. Pojawiła się liczna i wykwalifikowana grupa dziennikarzy, wśród których znaleźli się Matilde Serao, Salvatore Di Giacomo, Nicola Misasi, Giacomo Pastore i Raffaele Ferrara Correrá.
Wśród władz wyróżniał się burmistrz Neapolu, Celestino Summonte. Zwiedzili świątynię, sierociniec, laboratoria, przytułek i szkołę drukarską. Zespół muzyczny dzieci więźniów, kierowany przez mistrza Tortolana, wykonał szeroki program z zakresu muzyki włoskiej, hiszpańskiej i węgierskiej. My sami, opowiedział później Bartolo, "byliśmy przewodnikami dla tych, dla których mogliśmy. Nieco dłużej zabawiła pani doktor Anna Kuliscioff, kobieta, którą dręczy palący ból". Z nią była jej córka Andreina Costa Kuliscioff, adwokat Carlo Altobelli, Pasqaule Guarino z pisma "Roma" "oraz wielu innych, hojnych w dodawaniu nam motywacji i okazywaniu życzliwości". Członkowie kongresu wyruszyli w drogę powrotną w godzinach popołudniowych.
To wyjątkowe wydarzenie stało się przedmiotem komentarzy włoskiej i zagranicznej prasy. Poza polemicznym tonem jakiejś gazety, wszyscy zgadzali się co do tego, iż spędzili w Pompejach wspaniały dzień. Dla kronikarza z pisma "Roma" był on nawet przezabawny. Zaistniało tylko jedno nieporozumienie, o którym donosiły wszystkie dzienniki. Reporter z "LItalia Reale" z Turynu napisał, że jak tylko goście i uczestnicy kongresu przybyli do Pompejów, część z nich zaczęła myśleć o zaspokojeniu głodu. Inni natomiast "zanurzyli się w archeologicznych rozważaniach". Pierwsi, ze względu na to, że słońce paliło, a kurz dokuczał, skierowali się natychmiast do przytułku. W ten sposób, gdy "miłośnicy starożytności oderwali się od pompejańskich ruin i dołączyli do bardziej przewidujących towarzyszy, wszystko było już zjedzone. Nie pozostało im nic innego, jak tylko zebrać resztki".

UROCZYSTOŚCI W 1900 ROKU
Pierwszy numer miesięcznika z 1900 roku otwierała pobożna myśl skierowana do papieża, który pragnął poświęcić ten rok "Jezusowi Zbawicielowi, Królowi Ludzkości i Królowi wieków". Jubileusz tego ostatniego roku XIX wieku, dzięki "udzieleniu przebaczenia narodom", spowoduje, że "zmierzch stulecia słynnego ze swoich apostazji przekaże następnemu publiczne świadectwo wiary". W tym roku przypadała dwudziesta piąta rocznica sprowadzenia obrazu Matki Bożej do Pompejów. "Pamiętacie to? - pytał retorycznie Założyciel swoich czytelników - Ten święty wizerunek różańcowy, który dziś jest dla nas najdroższy, ponieważ stał się źródłem życia materialnego i moralnego wielu istot, rodzin, miast, narodów, dotarł do Doliny Pompejańskiej na wozie z gnojem, obnażony, nieznany, o zmierzchu, w poniedziałek 13 listopada 1875 roku". Zbliżający się więc dzień 13 listopada był pamiętną datą. Zapraszał zatem wiernych, by przybyli do Pompejów i uczestniczyli w zaplanowanych uroczystościach. Specjalne zaproszenie kierował do pielgrzymów udających się do Rzymu, albowiem w Wiecznym Mieście otrzymają przebaczenie, lecz radości z otrzymanego przebaczenia skosztują w mieście Maryi.
Już od początku roku napływ pielgrzymów był wyjątkowo obfity: 20 stycznia przybyło ich trzystu z Ligurii, a 2 lutego ośmiuset pięćdziesięciu z Piemontu. Niektórzy proboszczowie, jak informował Longo, kiedy zachęcali swoich parafian do odbycia podróży do Rzymu, usłyszeli: pojedziemy do Rzymu pod warunkiem, że odwiedzimy także Pompeje. Z kolei 16 lutego przybyło czterystu Piemontczyków, a w następnych dniach tyle samo Lombardczyków, po których zjawili się Abruzyjczycy, mieszkańcy Lukanii na czele z biskupem Ignaziem Monterisim i Sycylijczycy pod przewodnictwem biskupa z Nicosii.
Tymczasem 20 marca tegoż roku kardynał Camillo Mazzella oddał duszę Bogu w swojej rzymskiej siedzibie. Bartolo tak streścił dzieło zmarłego w nekrologu opublikowanym w swojej gazecie: zaledwie w trzyletnim okresie "zostawił nam wspaniałe świadectwa swoich trosk i ojcowskiej łaskawości". Również tym razem nie zrezygnował z przekazania własnego słowa Rzymowi. Jeśli papież nominuje na swojego wikariusza kardynała Prisca, przekazał w pierwszych dniach kwietnia kardynałowi sekretarzowi Stanu, otrzymamy ogromne materialne i moralne wsparcie. Jego powinnością będzie, między innymi, "zaopatrzyć nas w spowiedników i udzielić niezbędnej pomocy, ponieważ zna bardzo dobrze nas oraz dzieło". Kardynał Rampolla 6 kwietnia zakomunikował mu, że niedawno papież wyznaczył na wikariusza Pompejów kardynała arcybiskupa Neapolu i że zostało mu już wysłane pismo z nominacją. Kardynał 29 kwietnia wkroczył uroczyście do Pompejów, gdzie został serdecznie powitany przez Założycieli i księdza Carcaniego, który - poproszony przez kardynała - zgodził się nie opuszczać swojego stanowiska.
W marcu i kwietniu, podczas gdy wiosna sprzyjała przyjazdom pielgrzymów, Longo organizował majowe i czerwcowe święta. Stanowiły one jedynie przygotowanie do bardziej uroczystych obchodów jubileuszowych. W sierpniu wystosował jeden ze swoich płomiennych apeli. W swoim wywodzie zwrócił uwagę: "Aż do 1860 roku w Neapolu zwykle witano wizerunek Dziewicy Różańcowej na Largo Castello armatnimi wystrzałami. My nie posiadamy armat, ale również pragniemy, by ten dawny zwyczaj został utrzymany. Pomyśleliśmy więc, aby uczcić triumfalne wejście Królowej Różańca do swojego Pałacu wystrzałem pięciuset rakiet, które zostaną odpalone z pom-pejańskich wzgórz". Następnie zadał pytanie: a jeśli będzie padać? To nie jest pytanie, jakie zadawać sobie będą miłujący Maryję, więc odpowiadał: "Nawet poganie mówili: Omnia vincit Amor! Jeśli będzie padać, będziemy jeszcze bardziej dumni, że niesiemy w procesji naszą Królową, a siła hymnów wyrywających się z piersi pokona huragany i wysiłki burzowej zawieruchy. Zatem nie bójmy się! Czy będzie padać, czy nie, wizerunek naszej Matki zostanie poniesiony w procesji, a na pięterku przytułku wychowawczego, przekształconego w tymczasowy kościół, odmówimy Suplikę świąt".
Komandor w dniach poprzedzających święto, obawiając się, że przewidywany liczny napływ wiernych może skłonić jakichś niegodziwców do mało pobożnych czynów, poprosił prefekta i kwestora o wsparcie karabinierów i policji. Kardynał Prisco w liście pasterskim zwrócił się z ciepłą zachętą do wiernych: "Przybądźcie, ilu was jest, o wierni, wzywani z każdej strony świata, by uczcić ten pamiętny dzień. A kiedy zebrani w dniu Jej święta będziecie mieli w sercu najświętszy entuzjazm pobożności, prześlijcie pozdrowienie Wikariuszowi Chrystusa".
Noc z 6 na 7 października upłynęła na modlitwie. Rankiem w niedzielę Dolina Pompejańska prezentowała się bardzo okazale. Na rogu ulic zostały poustawiane wielobarwne chorągwie i łuki triumfalne, z okien i tarasów zwisały okazałe kobierce i flagi wszelkiego koloru, mury były pokryte inskrypcjami wychwalającymi Matkę Bożą, a u wylotów dróg i na dziedzińcach stały oddziały żołnierzy piechoty i karabinierów na koniach. Pisząc kronikę z tamtego dnia, Bartolo, jako doświadczony dziennikarz, nie przepuścił okazji, by nakreślić kilka ciepłych słów. "Wspaniale było zobaczyć tłum ludzi przeróżnie ubranych: pióropusze karabinierów na koniach pomiędzy gęstymi szeregami powozów, hełmy strażaków z Neapolu i strażników pompejańskich wykopalisk przemieszane z kapeluszami kapłanów, panów i dam, a także mężczyzn i kobiety w średniowiecznych kostiumach z Sardynii, ze Wzgórz Irpinii, Molise, Basilicaty, Kalabrii, Apulii, imponujące mundury oficerów armii, czapki kolarzy i turystów fotografów".
Około godziny jedenastej procesja zaczęła wychodzić z Sanktuarium, podczas gdy orszak chorągwi na czele ze sztandarem Doliny Pompej ańskiej opuszczał dziedziniec sierocińca. Za proporcami szły konfraternie, spora grupa kleryków, hebdomadariusze z katedry w Neapolu, duchowni z Sanktuarium, kanonicy ze Scafati, biskupi i arcybiskupi. Za obrazem Matki Bożej Pompejańskiej, niesionym przez Kawalerów, kroczyli kardynał Achille Manara, ksiądz wikariusz Carcani, burmistrzowie i przedstawiciele przeróżnych gmin, dygnitarze kościelni w prałackich szatach oraz kapłani. Procesja, jak komentował Adwokat, stanowiła "naprawdę niesamowicie imponujące widowisko. Wszyscy stłoczeni, ściśnięci, napierani przez tłum, godzinami rażeni przez promienie palącego słońca stali tam bez wytchnienia. W ten sposób nasza Matka kroczyła triumfalnie, błogosławiąc wszystkiemu, co mijała. Podczas gdy przyjmowała westchnienia świata i pieśni ludu oraz duchownych, sieroty, zamykając pochód, jak aniołki w oddali śpiewały z dziecięcym czułym zapałem: Ave, Gwiazdo morza, Ave, Królowo Niebios, Salve, o Pani Aniołów".
W SPRAWIE ZDEFINIOWANIA DOGMATU o WNIEBOWZIĘCIU
We wrześniu 1900 roku po wstępnych refleksjach dotyczących zbliżających się uroczystości, które zgromadzą w Pompejach wielu biskupów, Longo powierzał czytelnikom swoją myśl: w tym podniosłym dniu będę modlił się do Dziewicy Maryi, by nakłoniła tych biskupów do przedłożenia uwadze papieża "pewnej woli, pragnienia", a mianowicie ogłoszenia dogmatu wiary o Wniebowzięciu Maryi Panny. Ta myśl została mu podpowiedziana przez pokorną siostrę zakonną i przez ojca Leone, jego spowiednika. Adwokatowi nie wydawało się stosowne, aby osoba świecka zajmowała się kwestiami wiary. Pobożny zakonnik doradził mu, by ograniczył się do przedstawienia swojej woli biskupom. Niech pomyśli o rozpaleniu iskry, a wiara episkopatu roznieci ogień. Do rozwiania jego wątpliwości przyczynił się przyszły kardynał Casimiro Gennari, napotkany 19 września tamtego roku w pobliskim Castellammare di Stabia. Wyjaśnił mu szczegółowo celowość ogłoszenia dogmatu o Wniebowzięciu i zasugerował przedstawienie "założeń" biskupom 7 października, czyli w dniu, kiedy spotkają się w Pompejach, by uczestniczyć w procesji.
Ostatecznie zdecydowany, nie tracił więcej czasu, jak miał w zwyczaju. Następnego dnia podyktował stenografowi artykuł, który dał do zweryfikowania neapolitańskiemu duchownemu Pasqualemu Ricolowi, sekretarzowi Szacownego Kolegium Teologów. Ten w następnych miesiącach opublikował serię artykułów zatytułowaną Del recente movimento dei cattolici per la definizione dogmática dell'as-sunzione corpórea di Maria a 7 października, po procesji i przyjęciu dla kardynała Manary oraz biskupów, specjalnie zaproszony na tę okazję jezuita ojciec Raffaele Ballerini rozmawiał ze zgromadzonymi na temat dogmatu o Wniebowzięciu Maryi Panny. Dodał, iż "byłoby to najwyższą chwałą dla Dziewicy Różańcowej, gdyby każdy biskup, powróciwszy do swojej diecezji", wysłał prośbę do papieża o "włożenie na głowę Dziewicy ostatniego klejnotu jej korony". Pod koniec 1900 roku i przez cały następny około stu biskupów włoskich i zagranicznych odpowiedziało na apel. Kardynał Maratea próbował podtrzymywać ten płomień. Leon XIII, mimo że pochwalał pobożne życzenie wielu biskupów i wiernych, nie sądził jednak, iż nadszedł odpowiedni moment na "uroczyste zdefiniowanie". W dniach od 18 do 21 sierpnia 1902 roku odbył się we Fryburgu Międzynarodowy Kongres Maryjny. Założyciel, choć został zaproszony, nie wziął w nim udziału, niemniej jednak nie chciał, aby jego wkład został pominięty. Uczonym zebranym w szwajcarskim mieście przekazał głosy, jakie dotarły do niego aż do tej pory z całego świata. Nie mógł ich opublikować w swoim miesięczniku, ale były oprawione w eleganckie woluminy. W ostatnich dwóch numerach z 1906 roku opublikował kolejne głosy biskupów, potem nagle umilkł. Archiwalne dokumenty wyjawiają, że decyzja o zaprzestaniu pisania na ten temat została mu narzucona. On zaś, katolik oddany papieżowi, natychmiast okazał posłuszeństwo.

ROZDZIAŁ XIV
OD LEONA XIII DO PIUSA X

ADMINISTRACJA SANKTUARIUM
Małżeństwo Longa miało wpływ na przeniesienie dzieci hrabiny do Pompejów, gdzie mieli swoje interesy gospodarcze. Giovanna De Fusco, panna mieszkająca od zawsze ze swoją matką, stała się z biegiem czasu jej ścisłą współpracowniczką przy pompejańskiej administracji. Według księdza Carcaniego była kobietą "spokojną i mądrą", o wielkiej delikatności sumienia. Francesco i Vincenzo De Fusco, zawarłszy małżeństwa w 1886 roku, z woli Założyciela nie zajmowali się nigdy sprawami administracyjnymi Sanktuarium. Jednak finansowe perypetie pierwszego i rozpasany tryb życia drugiego przyczyniły się do splamienia ich dobrego imienia.
W 1891 roku młoda żona Vincenza, dotknięta obłędem, została oddana do domu opieki, a hrabinie przypadła troska o syna i wnuki. Oddalenie od żony, pragnienie łatwego życia i spotykanie się z kobietami o wątpliwej moralności uszczupliły jego majątek, dlatego często potrzebował pieniędzy, o które prosił matkę. W maleńkim miasteczku rozrywkowe życie De Fusco szybko przyciągnęło uwagę pewnych osób, które powiadomiły o wszystkim Rzym. Następnie władze kościelne dowiedziały się też o jego pozamałżeńskim związku.
Hrabia Francesco De Fusco, oddany rodzinie, również miał prawo do części spadku. Lecz jego zgubna działalność finansowa, zwłaszcza ta, którą podjął z pomocą zleceniobiorcy Michelego Sorrentina, wpakowała go w kłopoty i w konsekwencji zniszczyła dobre imię Longa. Ten zleceniobiorca od dawna był w dobrych stosunkach z hrabią i jego rodziną. W 1888 roku pomagał mu podczas długich miesięcy jego choroby, która dotknęła go zaraz po ślubie. Kiedy Bartolo zlecił Sorrentinowi prace nad fasadą Sanktuarium, Francesco De Fusco przekazał mu pieniądze na jej rozpoczęcie. W ten sposób zaczął angażować się w interesy z Sorrentino, udzielając mu poręki wekslowej na podjęte już zobowiązania i na te, które dopiero podejmował. Zleceniobiorca, potrzebując wciąż pieniędzy, przedstawił hrabiemu kolejne weksle, na których ten złożył swój podpis. Co więcej, tym razem, będąc członkiem i prawnym przedstawicielem fabryki makaronów La Rana-De Fusco, podpisał się również jako zarządca spółki. Gdy sprawa wyszła na jaw, członkowie nie oszczędzili mu krytyki. Wszystko to pchnęło go w styczniu 1903 roku do usiłowania popełnienia samobójstwa. Chciał wyskoczyć z balkonu. Wiadomość o tym incydencie doszła do uszu Leona XIII, który do tej pory patrzył przychylnym okiem i z sympatią na pompejańskie dzieło oraz jego twórcę.
Można zadawać sobie pytanie, co też uczyniono podczas procesu beatyfikacyjnego Longa, jaka była postawa hrabiny De Fusco, która wniosła istotny wkład w narodziny i rozkwit dzieła. W swojej pracy otrzymywała pomoc od córki Giovanny. Jak jednak zachowywała się w stosunku do syna Vincenza, który prosił o pieniądze na prowadzenie rozwiązłego życia i wobec syna Francesca, będącego często w ogromnych kłopotach przez nieostrożne operacje finansowe? I jeszcze inne, a mianowicie, jakie było zachowanie Longa względem żony i pasierbów? By dać odpowiedź na te pytania, biorąc pod uwagę rozproszenie archiwalnych dokumentów, trzeba koniecznie powołać się na świadectwa złożone w związku z jego procesem beatyfikacyjnym.
Teksty zgadzały się co do tego, że administracja była pod opieką Bartola Longo i przede wszystkim hrabiny De Fusco. Jej przekazywano wszystkie pieniądze. Te same źródła wyjawiły ogromną dbałość Błogosławionego o to, co dotyczyło odprawiania intencji mszalnych, zaznaczanych w specjalnych rejestrach, do których dopuszczał hrabinę lub innych. Kiedy Giovanna De Fusco otrzymywała od matki pieniądze na odprawianie mszy, przekazywała je bez zwłoki ojczymowi. Ten, by naprawić ewentualne błędy w rejestrze sekretarzy, każdego dnia kazał celebrować trzy msze za pieniądze, którymi mógł swobodnie dysponować. Pomoc ekonomiczna udzielona synom przez De Fusco, wciąż zgodnie z tym, co mówią teksty, mogła być również usprawiedliwiona jako zapłata za to, co zrobiła i w dalszym ciągu robiła, a także za to, co mąż wkładał z własnej kieszeni do kasy Sanktuarium. Ponadto hrabina posiadała własny majątek, którym mogła swobodnie rozporządzać. Longo ze swojej strony natomiast nigdy nie aprobował pobłażliwości żony w stosunku do dzieci, zwłaszcza dla Vincenza. Nigdy nie dał mu ani centa.
Kto patrzył na wszystko z zewnątrz, mógł tego nie dostrzegać i w konsekwencji wydać pochopne i zbyt surowe sądy. Obracanie milionami, dziś powiedzielibyśmy miliardami, jak napisał pewien badacz ponad trzydzieści lat temu, "pobudzało fantazje, podsycało podejrzenia i czyniło bardziej nieprzychylnym profil adwokata na szczycie swoistego imperium, które osobiście stworzył w niedługim czasie"504. Krążyły pogłoski, że De Fusco za zgodą małżonka wspierała próżniacze życie synów ofiarami docierającymi do Pompejów z całego świata.
Podejrzewano nawet, że Michele Sorrentino, który zobowiązał się do wykonania fasady, szantażuje oboje małżonków i że De Fusco, by opłacić weksle zatwierdzone przez syna, czerpie obficie z kasy Sanktuarium. Podejrzenia szybko przerodziły się w oszczerstwa, a te znalazły żyzny grunt w sposobie prowadzenia się Vincenza. Adwokat cierpiał niezmiernie z powodu nieuporządkowanego życia tego ostatniego i nie omieszkał działać na rzecz jego nawrócenia. Nie był jednak na tyle naiwny, by uwierzyć ślepo w obietnice poprawy, nie pozwolił też na szantaż z jego strony. Dzieląc się z wielebnym Augustem Siljem "pocieszającą nadzieją" na skruchę Vmcenza, 5 sierpnia 1918 roku mówił: Wasza Ekscelencjo, której tak zależy na "powrocie do Boga tego naszego nieszczęsnego syna, [...] ponieważ nie możemy dłużej opierać się myśli o jego wiecznym potępieniu, zechciej za pośrednictwem swoich świętych modlitw uzyskać tak pożądany skutek".

RACHUNKI I SPRAWOZDANIA
Na mocy papieskiego pisma z 13 marca 1894 i listu kardynała sekretarza Stanu z 11 maja oboje małżonkowie stali się dożywotnimi administratorami Sanktuarium, którego właścicielem był papież. Papieski dokument milczał na temat ewentualnych sprawozdań do przedstawienia papieżowi lub jego pełnomocnikom, co więcej, chwalił ich administrację i przyznał Założycielowi tytuł Komandora Orderu Świętego Grzegorza Wielkiego. Wielu natomiast kardynałów sądziło, że oboje jako administratorzy powinni składać raporty papieżowi, a zatem odpowiednim biurom Kurii Rzymskiej. W 1893 roku w sprawozdaniu z reorganizacji Archiwum Bartola Longa napisałem, że dział księgowości był tym najlepiej uporządkowanym. Obecnie można jasno powiedzieć, że Bartolo nie tylko zachowywał porządek w dokumentach rachunkowych, był też na bieżąco z zarządzaniem finansami dzieła. Niemniej jednak nigdy nie przedstawił sprawozdań, co było mu wypominane nawet przez Carcaniego. Jedna z notatek znaleziona pośród jego kart pozwala zrozumieć nieco powody tego zaniechania. Komandor pisał: "Moją powinnością jest zdać moralny rachunek z tego, że wydałem pieniądze, ale nie ze sposobu, w jaki to uczyniłem. Ja nie stworzyłem punktu dochodów dla siebie, muszę to udowodnić. Oto rachunki. Nie chodzi o to, czy [wydałem] na posąg, czy na świętego, czy na kolumnę. Nie liczy się forma przedmiotu, ponieważ ofiara jest oparta na zaufaniu. Uznałem, że lepiej stworzyć posąg niż organy, lepiej sierociniec niż szpital, lepiej dworzec niż teatr. Wydałem pieniądze i to wystarcza. Źle wydałem? Gorzej dla tego, kto mi zaufał. Ja nie jestem winny". Wydaje się, że Longa interesował wyłącznie sąd Boży oraz świadectwo własnego prawego sumienia, mało zaś przejmował się opinią ludzką, łącznie z opinią ważnych kardynałów Kurii Rzymskiej. Bezustannie troszczył się, by wydawać dla dobra innych to, co otrzymywał od wiernych z całego świata. Jedynie z tego czuł się w obowiązku zdawać relację, a nie ze sposobu, w jaki wydawał pieniądze. Z drugiej strony, dodawał, papież zawsze mówił, że ma zaufanie do jego osoby.
Oczywiście nie było to jasne dla tych, którzy go nie znali i nie byli nigdy w Pompejach, by wszystko zrozumieć. Nie pozostanie to bez konsekwencji po śmierci Leona XIII.

DUCHOWIEŃSTWO SANKTUARIUM
Usługi religijne Sanktuarium, którymi Longo i De Fusco administrowali, były przyczyną skarg. W Pompejach brakowało księży, przede wszystkim dobrych spowiedników i Bartolo podczas niektórych specjalnych okazji prosił o pomoc zaprzyjaźnionych kapłanów, a ci udzielali mu jej z wzorcową bezinteresownością. Nie mogli jednak zająć się wszystkim. Potrzebni byli, jak łatwo wywnioskować, duchowni rezydujący na stałe w Pompejach. Wielu, zgodnie z notatkami Longa, informowało go, że są chętni pracować w Dolinie, ale gdy przyszło co do czego, okazywało się, że szukają tylko dobrze płatnego zajęcia albo że nie nadają się do pełnienia posługi duszpasterskiej, wymagającej tak wielkiego poświęcenia. Z tego powodu nie zawsze przyjeżdżali do Doliny duchowni potrafiący stanąć na wysokości zadania. Adwokat, mimo dobrej woli, nie mógł narzucić im postawy bardziej stosownej do ich misji.
Nie brakowało biskupów albo zwykłych duchownych, którzy przy okazji odwiedzin w Pompejach, odnosili niemiłe wrażenie "co do sposobu, w jaki były prowadzone sprawy Sanktuarium". Z oczywistych powodów ignorowali gorycz, jakiej przysparzały Komandorowi niektóre zachowania księży. Ten w notatce skreślonej podczas trzyletniego okresu wikariatu w Sanktuarium kardynała Mazzelli skarżył się "na mało uprzejme zachowania"jakiegoś kapłana. Często pozostawiała wiele do życzenia punktualność spowiedników i celebrantów. "O niektórych porach - notował - było ich wielu, o innych natomiast nie pojawiał się żaden ksiądz". Niestety, wnioskował, "brakuje kapitana".
Jednemu z biskupów też wydawało się dziwne, że w Pompejach wszystko zależy od pary małżonków. Kiedy 21 października przybyli do Doliny pielgrzymi powracający z Palestyny pod przewodnictwem kardynała Andrei Carla Ferrariego, ten zanotował w swoim dzienniku: "Ciekawe, że przed Sanktuarium i w tym samym budynku znajduje się Urząd Miasta, Poczta,Telegraf. Wszystko w domu Bartola Longa". Najprawdopodobniej święty arcybiskup z Mediolanu musiał poczuć zakłopotanie, gdy zobaczył, że dwoje małżonków nadzoruje wszystko - od Sanktuarium po instytuty, od pracowni i szkół aż po utrzymanie dróg i publicznych budynków.
Oczywiście Stolica Apostolska nie mogła udawać, że nie wie, ani też przymykać oczu na oskarżenia o wykroczenia administracyjne, prawdziwe czy niejakie docierały z Doliny Pompejańskiej. Krążyła tam nawet plotka, że synowie hrabiny poczynili już plany dotyczące części spadku, który przypadnie im w udziale w chwili śmierci Założycieli. Trzeba było otworzyć oczy, by nie zaszkodzić przyszłości Sanktuarium i wizerunkowi Stolicy Apostolskiej przed światem. Papież Pecci już miał przystąpić do zbadania drażliwej sprawy, ale niespodziewana śmierć 20 lipca 1903 roku zostawiła rozwiązanie tej kwestii jego następcy.

NOWY PAPIEŻ
Kardynał Giuseppe Sarto, przekraczając pięćdziesięcioma głosami wymagany wskaźnik dwóch trzecich wszystkich głosów, 4 sierpnia 1903 roku został wybrany papieżem i przybrał imię Piusa X. Nowy papież nie był nigdy w mieście Wezuwiusza, ale z pewnością słyszał o Longu i Pompejach. W czerwcu 1893 roku reporter tygodnika z Vicenzy "La Riscossa", w kronice wydarzeń z majowych uroczystości, które odbyły się w Dolinie, napisał, że "słodkim nutom wiary i miłosierdzia" wtórowało wiele innych "nieharmonijnych nut", w tym "nagradzane oklaskami i wiwatami w świątyni Boga wsparcie Sabaudów". Najwyższy czas, komentował dziennikarz, by katolicy przestali "żebrać o pewne sympatie i pewne protekcje". W dniu 7 maja 1897 roku przybyło do Pompejów tysiąc pielgrzymów na czele z wielebnym Gottardem Scottonem. Nic nie wiadomo na temat wrażeń weneckiego duchownego, ani czy rozmawiał z braćmi i przyjacielem, wielebnym Giuseppe Sartem, który jako papież Pius X był ich opiekunem. Ten, wówczas patriarcha Wenecji, w pierwszych dniach sierpnia 1898 roku polecił Bartolowi jednego swojego diecezjanina. Szukał on pracy, by utrzymać rodzinę. Odpowiedź była odmowna. Nie mógł spełnić jego życzenia, ponieważ miał już dwóch urzędników, którzy stali się "niepotrzebni"z powodu przyjazdu pijarów, gdyż ci przejęli kierownictwo przytułku.
Jak Carcani opowiadał w zaufaniu Longowi 11 maja 1905 roku, Pius X "od kiedy był kardynałem, patrzył nieprzychylnym okiem na pismo papieskie, według którego zarząd nad nadzwyczajnym Sanktuarium papieskim przyznaje się mężowi i żonie, nawet jeśli są oni jego założycielami". A kardynałów myślących takjak on było wielu. Nie należy zapominać też, jak słusznie stwierdzono, że przyszły papież "dotarł do ołtarza w Wenecji Euganejskiej pod panowaniem Austrii, w czasach, gdy ksiądz był księdzem w pełnym tego słowa znaczeniu. Dlatego byłoby absurdem pójście na kompromis z godnością, jaką mu przyznawano względem osób świeckich. Dla weneckiego papieża osoby świeckie mogły pełnić zadania zwykłych członków lub pomocników, nic więcej". Longo i Carcani, którym z całym prawdopodobieństwem nie umykało to, co wrzało w kotle Kurii Rzymskiej, pragnęli jak najszybciej poinformować Piusa X o tym, jak postępowano w Pompejach. Adwokat, za radą kardynała Prisca i Carcaniego, poprosił o audiencję u papieża, przez którego został przyjęty rankiem 24 listopada 1903 roku. Nie znamy treści tej rozmowy, ale Bartolo, w odniesieniu do tego spotkania, zanotował lapidarnie w swoich osobistych wspomnieniach: "Wziął mnie za złodzieja; pokazali papieżowi "Dzienniki hrabiego"". Gdy przekazywał wiadomość o audiencji na łamach swojego miesięcznika, napisał, że Pius X chce być o wszystkim informowany. Słuchał uważnie i "od czasu do czasu na dużej kartce, którą położył na stoliku, własną ręką robił notatki z tego, co wydawało mu się najważniejsze".
Kardynał Merry del Val spotkał się 29 listopada z Carcanim. Od niego dowiedział się o nieścisłościach, jakie dotarły do Rzymu na temat Założycieli. Wśród argumentów poruszonych podczas rozmowy nie zabrakło wzmianki o przykrej sprawie hrabiego Francesca De Fusca. Carcani wyjaśniał: "Pokazałem kardynałowi deklarację podpisaną 12 stycznia 1903 roku przez zleceniobiorcę Michelego Sorrentina w obecności notariusza, w której oświadczał, że jest dłużnikiem całej sumy weksli zatwierdzonych przez hrabiego De Fusco". Gdy kardynał zauważył: "Ale ponieważ są weksle, kapitał był pobierany z funduszy Sanktuarium", odpowiedział "Nie, Wasza Ekscelencjo, Sorrentino z trzecim podpisem hrabiego na wekslach pobierał pieniądze z banków, a nie z Sanktuarium. Dlatego wierzycielami są banki, a nie Longo. Rozumiecie więc, jaki niepokój zastał zasiany w ludziach, którzy nie mają o tym pojęcia, nie wiedzą nawet, czym są weksle!". Sekretarz Stanu obiecał Carcaniemu, że spotka się z nim ponownie, ale od tamtej chwili ten ostatni nie został już więcej przyjęty przez kardynała.
Następnie 31 grudnia 1903 roku Carcani został przyjęty na audiencji u Piusa X, któremu mógł dokładniej zreferować to, co powiedział miesiąc wcześniej Merry emu del Val. Obawiając się, że papież mógł być pod niemiłym wrażeniem plotek na temat usiłowania samobójstwa przez hrabiego, podkreślił przede wszystkim dokładność rejestrów i odprawiania mszy oraz opowiedział o perypetiach związanych z budową fasady, która została całkowicie opłacona. Zwrócił uwagę również na fakt, że Komandor, by zlikwidować deficyt wynoszący pół miliona, musiał wykorzystać środki pieniężne, które dobroczyńcy dali mu w zaufaniu na fundusz sierocińca i domu dla dzieci więźniów. Wyjaśnił, że te dwa przytułki, ze szkodą dla nich, pomogły Kościołowi i sprawiły, że ten nie ma żadnego zadłużenia. Podczas trwającej pół godziny rozmowy papież pozwolił mówić swojemu rozmówcy, w ogóle nie przerywając, chociaż Carcani uprzedził, że jest gotów udzielić wszelkich możliwych wyjaśnień. Dopiero gdy wspomniał o Sanktuarium i mszach, Pius X rzekł: "Tak, tylko to mnie interesuje". To był ostatni raz, gdy wikariusz miał możliwość przedstawienia władzom Kurii Rzymskiej rzeczywistego obrazu sytuacji, która miała miejsce w Pompejach. Przekonani, że jest on przyjacielem Longa, a więc obrońcą status quo, Pius X i Merry del Val nie zapytali go już więcej o opinię.

ROZDZIAŁ XV
PRZENIESIENIE PRAW NA RZECZ PAPIEŻA

WSPÓLNOTA DOMINIKAŃSKA I ZAŁOŻYCIELE
W ostatniej dekadzie lutego 1904 roku ojciec Cecchini, niedawno nominowany prałatem Altamury i Acquavivy delle Fonti, szykował się do wyjazdu do nowej siedziby. Dominikanie, którzy - jak już wspomniano - nie byli zadowoleni ze swojej pozycji, według nich mało oczywistej i niepewnej, teraz, kiedy był nowy papież, mieli nadzieję na osiągnięcie wreszcie lepszego stanowiska. W dniu 19 kwietnia 1904 roku do Doliny przyjechał ojciec Giacinto La Camera, nowy rektor Sanktuarium, zaopatrzony w kilka instrukcji od swojego przełożonego generalnego. Nieznana jest treść tych wytycznych, ale w świetle tego, co się wydarzyło kilka miesięcy później, nie odbiega za daleko od prawdy myśl, że streszczały one plan nakreślony w marcu przez dominikański zarząd. Niemal na pewno został on przedstawiony papieżowi, który na własny rachunek zamierzał znieść dokument papieski z 13 marca 1894 roku. W planie był między innymi przewidziany wyraźny podział między Sanktuarium, za które odpowiedzialny był tylko rektor, a instytutami wciąż zarządzanymi przez Longa i De Fusco.
W tej atmosferze nieufności oraz podejrzeń znalazły łatwy posłuch różne "spostrzeżenia" dokonane przez pewnego dominikanina na zlecenie Generała, a następnie przekazane Piusowi X. Odnośnie zapisywania ufundowanych mszy, których kapitały Adwokat przekazał papieżowi, insynuowano, że nie przedstawiają "żadnego poręczenia, jakoby wszystkie datki otrzymane na msze zostały odnotowane i że zobowiązania zostały dokładnie wypełnione". Anonimowy pisarz wydał co najmniej bezpodstawną opinię, ale zapominał o tym, co Komandor napisał do Generała. Otóż wypełnienie zobowiązań mszalnych było zawsze kontrolowane przez Carcaniego i kardynałów wikariuszy, nie wspominając, że większa część sum przeznaczonych na odprawianie mszy została ofiarowana przez Bartola i De Fusco. Kiedy wreszcie po wyjaśniającej rozmowie między Carcanim a ojcem Frühwirthem ten ostatni przekonał się wreszcie o dobrej wierze Założyciela, obiecał, że będzie go bronił przed papieżem. Nie wiemy czy i kiedy to uczynił, ale pogłoski miały już wówczas większe znaczenie niż fakty. Ojciec Fruhwirth opuścił stanowisko Generała 21 maja tego samego roku, a na jego następcę został powołany ojciec Giacinto Cormier.
Kongregacja Soborowa 11 maja 1904 roku z woli Piusa X wydała dekret zobowiązujący rektorów i administratorów do oddawania kapłanowi celebransowi całej jałmużny otrzymywanej od wiernych. W związku z tym z końcem roku, jak zawiadamiał dokument, wygasną wszelkie uprzednio otrzymane koncesje. Dekret dotykał bezpośrednio także administratorów pompej ańskiego sanktuarium, którzy w przeszłości poprosili o szczególne pozwolenia i uzyskali je, by pokryć wysokie koszty poniesione na budowę i utrzymanie Sanktuarium oraz instytutów. Wierni dawali dwa, pięć, dziesięć, a czasem nawet pięćdziesiąt lirów za odprawienie mszy, podczas gdy administracja Sanktuarium oferowała celebransom wynagrodzenie w wysokości dwóch lirów. Dostawali też zwrot kosztów za podróż, a w przypadku przedłużonego pobytu w Dolinie również pożywienie i zakwaterowanie. Ponadto Sanktuarium ponosiło wydatki związane z kultem, działaniem poczty i sekretariatu. Pielgrzymom, którzy ofiarowali choćby tylko jednego lira, dawano zwykle różaniec i jakąś pamiątkę. Zastosowanie dekretu w formie, w jakiej był sformułowany, niosło za sobą potężne obciążenie ekonomiczne, zwłaszcza że Adwokat zaangażował się w kosztowne prace nad fundamentem pośrednim świątyni.
Wszystkie te problemy były przedmiotem korespondencyjnej dyskusji między tym ostatnim a Carcanim w okresie letnim. Ostatecznie zdecydowano, by złożyć wniosek do Kongregacji Soborowej. Petycja, przygotowana przez Carcaniego i zatwierdzona przez kardynała Prisca, 16 listopada została powierzona księdzu Giovanniemu Battiście Coście, który będąc w tamtych dniach w Pompejach, zaoferował, że przekaże ją do rąk papieża. Podczas gdy Carcani i Longo czekali na odpowiedź z Rzymu, papież myślał, jak zrealizować to, co już postanowił uczynić. By rozważnie podjąć decyzję, wysłał do Pompejów kilku zaufanych ludzi, aby zbadali in voco,jak się sprawy rzeczywiście mają. W początkach września przyjechał do Doliny jego specjalny sekretarz, ksiądz Giovanni Battista Bressan. Pod koniec października przyszła kolej na kardynała Serafina Vannutellego, a zaraz po nim przybył na inspekcję wspomniany wyżej ksiądz Costa.
Powziąwszy decyzję, papież zlecił Kongregacji Soborowej przygotować dekret, który stał się oficjalny 23 grudnia 1904 roku, a wysłany został do Założyciela po świętach Bożego Narodzenia.
Głównym celem nowego dokumentu było uporządkowanie wszystkiego, co powstało w Pompejach. Papież wyraźnie rozdzielił dwie rzeczy. Sanktuarium powierzył dominikanom, którzy mieli obowiązek składać sprawozdania Kongregacji Soborowej, podczas gdy administracja instytutów pozostawała w rękach Założycieli. Nieposłuszeństwo wobec papieskich dyspozycji karane było ekskomuniką.

DEKRET Z 23 GRUDNIA 1904 ROKU
W tej publikacji ważniejsze od drobiazgowego przedstawienia faktów jest zrozumienie, jak doszło do tego, że dwie osoby o wielkiej prawości i osobistej bezinteresowności, jakimi byli papież Sarto i Bartolo Longo, weszły w konflikt i stały się dla siebie powodem zmartwień. Przede wszystkim należy zrozumieć, co przeszkodziło Piusowi X i jego najbliższym współpracownikom w uświadomieniu sobie rzeczy, które rzeczywiście zaszły i nadal miały miejsce w Pompejach, co nie pozwoliło mu uzyskać dokładnego pojęcia na temat osób, które tam działały.
Longo i jego doradcy, dominikanie, Carcani i kardynał Prisco szybko zdali sobie sprawę, że niełatwo wprowadzić w życie dekret z 23 grudnia, podczas gdy ekskomunika grożąca naruszającym prawo budziła przerażenie ojca La Camerze i Bartola. Oddzielenie Sanktuarium od dzieł, narzucone niespodziewanie, stało się przyczyną serii problemów, które należało jak najszybciej rozwiązać. Przede wszystkim kłopot stanowiła kwestia podziału przychodów i rozchodów. Zwłaszcza ofiary przychodzące drogą pocztową adresowano na Longa. Był on bowiem jedyną znaną osobą i cieszył się zaufaniem opinii publicznej. Ponadto bardzo często ofiary były ogólne, ponieważ wierni mieli zwyczaj wysyłać je dla Matki Bożej, bez sprecyzowania, czy mają być wydane na sprawy związane z kultem, czy na budowę, utrzymanie instytutów itd. To samo trzeba powiedzieć o sumach zebranych przez zelatorów, których Adwokat zaopatrywał w religijne przedmioty i prasę.
Nie mniejszą trudność sprawiał podział obciążeń finansowych. Adwokat pokrywał koszty związane z prasą, sekretariatem i pocztą, ofiarował mieszkanie, pożywienie i zakwaterowanie dominikanom i innym kapłanom.Teraz te obciążenia, zgodnie z reskryptem z 23 grudnia, mieli wziąć na siebie bracia zakonni, od chwili, kiedy zaczną pobierać ofiary na msze i sprawy związane z kultem. Ale w jakim zakresie? Ponadto Longo, który dzięki pieniądzom otrzymanym na utrzymanie instytutów dał początek kosztownym pracom nad pośrednimi fundamentami świątyni, teraz powinien zostać spłacony. Każda rzecz była legalnie na niego zapisana, a on odpowiadał za nią karnie. Jeszcze drażliwszy problem stanowiła kwestia urzędników, robotników zatrudnionych na budowie, utrzymanie instytutów oraz personelu.
Tymczasem zarówno Carcani, jak i kardynał Prisco, byli kompletnie pozbawieni władzy. Ten ostatni już od września pisał do papieża, by informować go, co się dzieje w Pompejach, kończąc słowami kardynała Mazzelli: jeśli zmieni się "porządek, jaki narzucili nam Założyciele, dzieło zostanie zdruzgotane". Lecz "biedak - mówił Longo Carcaniemu - tak zakończył: moich listów, które wysyłam do Rzymu, albo nie czytają, albo nie biorą w ogóle pod uwagę, zatem nie ma sensu więcej pisać". W liście wysłanym Komandorowi 11 lutego 1905 roku kardynał pisał: "Nie cieszę się już więcej zaufaniem, kiedy was bronię. To umartwienie jakie przyjmuję z rąk Bożych".
Skoro papież postanowił zająć się osobiście sprawą Pompejów, nie ufając osobom, które do tej pory się nią zajmowały, również główni przedstawiciele Kurii Rzymskiej nie darzyli Adwokata większym zaufaniem. Wśród nich trzeba wspomnieć przynajmniej o sekretarzu Kongregacji Soborowej, księdzu Gaetano De Lai, który cieszył się zaufaniem Piusa X. Swój wkład miał też ksiądz Costa, gdyż w nim przez jakiś czas pokładali nadzieję Bartolo i kardynał Prisco, licząc na to, że będzie w stanie oświecić Piusa X. Lecz kiedy został on wysłany do Pompejów, by zmniejszyć trudności, jakie niosło ze sobą wprowadzenie w życie dekretu z 23 grudnia 1904 roku, przeprowadził długie rozmowy z dominikanami i ich przyjaciółmi, dając się zgubnie zwieść fałszywymi wiadomościami, które od nich usłyszał na temat Komandora oraz członków jego rodziny i przyjaciół. Do Pompejów przybył wieczorem, 24 kwietnia 1905 roku, a wyjechał wczesnym rankiem 29 kwietnia, pewien, że dowiedział się wszystkiego, a 7 maja napisał do papieża o "tradycyjnych pantomimach" Adwokata, ponieważ podczas tych kilku dni miał "możliwość poznać doskonale wszystko i wszystkich". Ze zwierzchników Kurii Rzymskiej jedynym, który bronił sprawy Bartola, był kardynał Casimiro Gennari. Dał papieżowi do zrozumienia, że "wraz z tymi dyspozycjami niszczy się wszystko", że "administracja musi być jedna". Jednak najprawdopodobniej, także z powodu jego południowego pochodzenia, jego słowa nie znalazły posłuchu.
Wśród problemów narzuconych przez Dekret znalazła się też kwestia jak Bartolo ma poinformować o wszystkim wiernych. Jak miał w zwyczaju, skonsultował się z Carcanim.Ten 4 lutego 1905 roku zasugerował mu, by zapytał samego papieża, jakimi słowami ma zakomunikować wiernym jego decyzję. Adwokat napisał 8 maja do Piusa X: "czcigodne Wasze rozkazy, Błogosławiony Ojcze, są i będą dla mnie rozkazami Bożymi. Okażę im z najpilniejszą czcią, najbardziej ślepe i bezwarunkowe posłuszeństwo". Oznajmiał też, że jest gotów opuścić Pompeje, jeśli papież tego zechce. Napisał już list skierowany do wiernych, którego kopię załącza, pytając, czy powinien opublikować go razem z obwieszczeniem podyktowanym przez papieża.
Odpowiedź papieża przyszła natychmiast za pośrednictwem jego specjalnego sekretarza. Odradzał mu publikację listu i sugerował, żeby zamieścić w czasopiśmie następujący tekst: "Jego Świątobliwość Pius X Dekretem Świętej Kongregacji Soborowej zarządza, że od i stycznia 1905 roku administracja Sanktuarium zostanie całkowicie oddzielona od administracji dzieł miłosierdzia na utrzymanie sierot i dzieci więźniów. Zatem wszystkie jałmużny podarowane na celebrację mszy i ofiary na rzecz sprawowania kultu oraz dekoracji Sanktuarium - czy to w pieniądzu, świecach woskowych czy drogocennych przedmiotach - muszą być odtąd kierowane do Wielebnego Ojca Rektora Sanktuarium i przyjmowane przez niego albo innego z ojców dominikanów przez niego wyznaczonych". Longo, zaniepokojony kłopotami, w jakie dekret pakował jego osobę i przyszłość Sanktuarium, dołączył do tekstu z dyspozycjami otrzymanymi z Rzymu swój "komunikat", by uspokoić wiernych. Ostatecznie byli przecież fundatorami tego, co zostało wykonane i co nadal było robione w Pompejach. Dopóki będę żył, poświęcę wszystkie siły na "utrzymanie w tym rozkwicie, do jakiego doprowadziliśmy, wszystkich dzieł społecznych chrześcijańskiego miłosierdzia". Do ostatniego tchnienia "będę rozpowszechniać nabożeństwo świętego różańca oraz promować, tak jak w przeszłości za pośrednictwem książek i czasopism, chwałę miłosiernej Królowej Najświętszego Różańca w Pompejach".
To wszystko nie uspokajało jednak ludzi, którzy pracowali w cieniu Sanktuarium. Wzbudzało też podejrzenia i plotki, również dlatego że Longo, stanąwszy nagle przed niepewną przyszłością, zawiesił prace nad poszerzeniem przytułku i zwolnił robotników. Jeśli Piusowi X trudno było zrozumieć, jak naprawdę mają się rzeczy w Pompejach, to tym bardziej objaśnienie mu ich stanowiło dla Założycieli spory problem. W tych niespokojnych miesiącach szczególną rolę odegrali dominikanie rezydujący w Pompejach. Swoimi informacjami wzmacniali podejrzenia, jakimi od dawna karmił się Rzym. Obok nich stanęli w szeregach niektórzy duchowni zatrudnieni do służby w Sanktuarium.
Ojciec Giacinto La Camera, przełożony niewielkiej wspólnoty, był od dawna żarliwie oddany Matce Bożej Pompejańskiej i rozpowszechnił jej kult w Ameryce Łacińskiej. Z tego powodu Bartolo, po nominacji Cecchiniego na prałata Altamury, poprosił mistrza generalnego, by został on kierownikiem Sanktuarium. Szybko się jednak zorientował, że dominikanin, świątobliwy brat zakonny, nie potrafił stanąć na wysokości zadania. Wszyscy "nadużywają jego dobrej wiary", napisał przełożonemu Zakonu. Ponadto, nie będąc w stanie pisać w poprawnej włoszczyźnie z powodu długiego pobytu w Ameryce Łacińskiej, powierzył współbraciom Alfonsowi Azzo-pardiemu, Alfonsowi Cenaniemu oraz ich przyjaciołom Antoniowi Pirollemu i Pasqualemu Catacchiowi sporządzenie brudnopisu listu, który on potem przepisał i wysłał papieżowi, a także swojemu przełożonemu generalnemu. Dziś wyłania się to wyraźnie z ekspertyzy grafologicznej jego rękopisów. W niektórych listach napisanych do przełożonego generalnego na zakończenie sporu widać, że był wrogo nastawiony do Założyciela.
Poliglota maltański ojciec Alfonso Azzopardi przybył do Pompejów w ostatnich miesiącach 1902 roku, by spowiadać zagranicznych pielgrzymów. Cecchini opowiadał 20 stycznia 1905 roku w zaufaniu ojcu Cormierowi, że pewien neapolitański ksiądz, dobry znawca pompejańskich spraw, doniósł mu, że ojciec Azzopardi "nie był mile widziany, generalnie przez swoje maniery i sposób postępowania". Bartolo Longo, zobowiązany w sumieniu przez ojca Losita, napisał do kardynała Domenica Ferraty, że ten brat zakonny przez swoje "nadmiernie swobodne" zachowanie jest powodem "skandalu". Wizytator Zakonu w pierwszych dniach wiosny 1906 roku sugerował Generałowi usunięcie go z Sanktuarium, ponieważ był "kompletnie rozpustnym człowiekiem" i dość nieostrożnym.
Najmłodszym z dominikanów był ojciec Alfonso Cenani, który jako jego współbrat dopuścił się lekkomyślności, przede wszystkim przyznając kredyt niejakiej Filomenie Sposato. Kobieta z powodu niemoralnego prowadzenia się i wplątania w oszustwa oraz fałszerstwa siedziała nawet w więzieniu. W Pompejach rozeszła się plotka o jej cudownym uzdrowieniu za sprawą Dziewicy Maryi, którą widziała codziennie. Na próżno Adwokat i hrabina próbowali dać do zrozumienia dwóm zakonnikom, aby trzymali się z dala od Sposato. Pod koniec września 1905 roku, mimo obrony w jego imieniu ze strony ojca La Camery, przełożeni Zakonu wydalili go z Doliny. Zupełnie inny był ojciec Alano Foy, zatrudniony przy zakrystii i do spowiadania francuskich pielgrzymów.
Brudnopisy niektórych listów ojca La Camery sporządził także Antonio Pirollo, który zwolniony przez Longa w kwietniu 1905 roku przeszedł do sekretariatu dominikanów, a 15 stycznia tegoż roku przygotował brudnopis pierwszego listu wysłanego przez brata zakonnego do księdza Costy. Adwokat był w nim nazwany "wyniosłym Smokiem", który "pożerał bez miłosierdzia i litości to, co wiara wiernych" posyłała do Pompejów. Wezwany później przez papieskiego wysłannika, wielebnego Augusta Silja, świadczył usługi w pompejańskiej administracji. Podczas procesu kanonizacyjnego Longa zeznał: ponieważ ojciec La Camera "niemal zapomniał pisać poprawnie po włosku, powierzał mi sporządzanie szkiców listów, które co najmniej raz w tygodniu wysyłał Ojcu Świętemu jako sprawozdanie z tego, co się tutaj działo". Odnośnie prowadzenia się Komandora oświadczył: "Sługa Boży w sposobie postępowania, mówienia i pisania, w czasach konfliktu zawsze zachowywał spokój, prawość i miłosierdzie".
Od września 1903 roku przebywał w Dolinie Pasquale Catacchio, ksiądz z diecezji Molfetta, gdzie urodził się 3 sierpnia 1879 roku. Longo poznał go, przejeżdżając przez apulijskie miasto. Gdy dostrzegł jego zalety, zapytał swojego biskupa, czy może mieć go u siebie. W ten sposób młody duchowny przeniósł się w cień Wezuwiusza, by pomagać Bartolowi w zajmowaniu się korespondencją i pisaniem artykułów do miesięcznika. Poza kilkoma mało znaczącymi nieporozumieniami, nie wydaje się, żeby zaistniały między nimi jakieś poważne konflikty, choćby dlatego, że Komandor dotrzymywał wiernie umowy. Wiadomo tylko, że 13 kwietnia 1905 roku Catacchio, gdy został zwolniony, podpisał pokwitowanie o wartości sześciuset lirów, otrzymanych jako premia za pracę w sekretariacie sanktuarium. Tydzień później zatrudniono go u ojców dominikanów. Nieznane są powody zwolnienia Pirolla i Catacchia, którzy, jak się wydaje, nie mieli nic wspólnego z konfliktem wynikłym z dekretu z 23 grudnia 1904 roku.
W tych trudnych miesiącach nie było też spójne zachowanie księdza Giuseppe Cecchiniego, który cieszył się zaufaniem Piusa X. Odpowiadając 20 stycznia 1905 roku ojcu Cormierowi na pytanie, co robić, by rozwiązać ten przykry spór, wydał ostry sąd o Założycielach: "ludzie, którzy działają przebiegle i w krętaczy sposób". Ci "Państwo pragną potwierdzać przed światem swój prestiż". Komandor "zgromadził wokół siebie krąg urzędników, robotników itd. Zjadają oni sporą część przychodów Sanktuarium. Niewiele robią ci ludzie, począwszy od dziesięciu sekretarzy, którzy próżnują całymi dniami. Lecz ten paskudny człowiek ma wielką manię posiadania wokół siebie orszaku... nierobów!". Dowiedziawszy się później, że Longo i jego doradcy myśleli o nim jako osobie odpowiedniej do rozstrzygnięcia sporu, dodawał: "Nie wiem też, jak mogą myśleć w Pompejach, że ja kierowałbym Sanktuarium, jak mi pisze Wasza Wielebność. Ja tymczasem mogę Was zapewnić, że podczas mojej wizyty w Sanktuarium w sierpniu ci Państwo przyjęli mnie bardzo chłodno... Moja obecność była tolerowana".
W rzeczywistości Założyciel, któremu umykała prawdziwa myśl Cecchiniego, próbował wielokrotnie nakłonić go do przybycia do Doliny, aby rozwiązał sprawiedliwie bieżące problemy, lecz jego listy docierały regularnie na biurko Piusa X. Wszystko to przekonało papieża, by nie korzystać z pośrednictwa Cecchiniego., chociaż uważał go za zdolnego do "naprawienia wszystkiego w Pompejach", gdyż "zerwał stosunki z Bartolem". Tak Cecchini napisał do Carcaniego wiosną 1905 roku i w ostatniej dekadzie maja następnego roku przekazał wszystko hrabinie. Jednak w świetle dostępnej obecnie dokumentacji należy zadać przynajmniej pytanie, czy prałat z Altamury był rzeczywiście odpowiednią osobą, zdolną "naprawić wszystko" sprawiedliwie i bezstronnie.
Zainteresowany kwestią był, z oczywistych powodów, Generał dominikanów. Ale skoro Pius X zajął się sprawą, ojciec Cormier ograniczył się do przekazywania papieżowi listów, jakie otrzymywał od Bartola i swoich współbraci. Uległ też wpływowi tego, co pisano do niego z Pompejów. Przekazał swoją opinię papieżowi, który sugerował mu odpowiedzi. Ponadto przy jakiejś okazji dodał do listów przekazywanych Piusowi X własne refleksje, które mogły posłużyć i rzeczywiście posłużyły do umocnienia w papieżu przekonania, że Założyciel "dąży do ukrytych celów". Prawdą jest, że ojciec Cormier nie interweniował "nawet na rzecz swoich błagających współbraci, kiedy byłoby to dla niego łatwiejsze, i wielokrotnie osądził ich raporty jako przesadzone".Trzeba też powiedzieć, że Generał otrzymywał nie zawsze pozytywne informacje na temat swoich współbraci z Pompejów. Niemniej jednak, kiedy przekazywał Piusowi X listy ojca La Camery i ojca Azzopardiego, przyznawał, że mogą przesadzać. Mimo to nie omieszkał potwierdzać, iż są "dobrymi zakonnikami"! "ludźmi sumienia". Wszystko to, zauważył sprawozdawca zatrudniony przez historyczną sekcję Kongregacji ds. Obrzędów do zbadania tej kwestii, wytwarzało w papieżu "przekonanie, w sposób obiektywny błędne, że ojcowie dominikanie byli ofiarami niesprawiedliwości Longa".

NAJSMUTNIEJSZE CZTERNAŚCIE MIESIĘCY
Pier Marino Frasconi, który był wychowankiem instytutu dla dzieci więźniów, a następnie pracował przy pompej ańskiej administracji, napisał, że wcielenie w życie dekretu z 23 grudnia 1904 roku dało początek poważnym niedogodnościom. Pewne z nich dostrzegalne były dla wszystkich. W sali przeznaczonej do przyjmowania ofiar siedzieli, jeden obok drugiego, sekretarz Longa i dominikański brat, którzy rywalizowali o datki ku wielkiemu zmieszaniu wiernych, zszokowanych tym, co się działo.To, o czym doniósł biograf, znajduje potwierdzenie w archiwalnych kartach. Kiedy 6 lutego 1905 roku De Fusco napisała do wielebnego Carcaniego, że obecnie siedzą "przy ławce" dominikański konwers i urzędnik Bartola, przyjmując ofiary odpowiednio na sprawy związane z kultem i na dzieła, co skomentowała: "Jak źle to wygląda, nie potraficie sobie wyobrazić, dlaczego zadają sobie pytanie: co się stało? Osoba świecka bierze także pieniądze od zelatorów, które należą się Bartolowi".
Pracownicy tego ostatniego, słusznie czy nie, zaczęli snuć podejrzenia, że ofiary trafią do Rzymu, pozwalając w ten sposób umrzeć dziełom. Jeszcze bardziej pogorszyły się nastroje, gdy Longo musiał zwolnić osiemdziesięciu robotników z powodu braku pieniędzy. Z tego powodu plotki, oszczerstwa i oskarżenia pod adresem dominikanów, uznawanych za sprawców zdarzeń, dotarły do Rzymu.
Tymczasem Adwokat poprosił papieża o wysłanie do Pompejów delegata papieskiego, który posiadając wszelkie pełnomocnictwo, będzie w stanie rozstrzygnąć problemy. Następnie poprosił ojca Cormiera o przybycie do Doliny, by porozmawiać o tym, co zrobić. Nie będąc w stanie uzyskać żadnej z tych dwóch rzeczy, postanowił udać się do Rzymu, by przedstawić bezpośrednio papieżowi i Kongregacji Soborowej swoje problemy.
Przed wyjazdem porozmawiał z ojcem Antonim Lositem, swoim duchowym kierownikiem. Hojnie udzielał rad, o których można przeczytać w notatce Adwokata z 19 marca: "Przed papieżem. Spokój i milczenie. Pozwól cierpliwie mu mówić, ani też nie przerywaj mu. Potem powoli, spokojnie wyznaj krzywdę twojej żony, która została naprawiona przeze mnie, dzięki moim staraniom. Niech będzie dobrze widoczne, co Bóg uczynił ludzkości w ciągu trzydziestu lat! Bóg zwycięży! Królowa Zwycięska zatriumfuje!".
Został przyjęty na audiencji u Piusa X 26 marca 1905 roku. Longowi leżał przede wszystkim na sercu zwrot wydatków poniesionych od pierwszego stycznia na sprawy związane z kultem i na utrzymanie dominikanów, którym wypłacił z góry dwa tysiące lirów, by umożliwić im stawienie czoła pierwszym opłatom. Opłacał im też w dalszym ciągu wszystko i przekazał jałmużny otrzymane na msze oraz dary wotywne.
Przedstawił również bilans wydatków poniesionych w styczniu i lutym, ale nic mu nie zostało zwrócone. O tym wszystkim powiedział papieżowi tamtego ranka. Tego samego dnia doniósł hrabinie: "Kiedy papież dowiedział się o moich długach i odniesionych szkodach, okazał swój żal i stwierdził, że nie ma funduszy, by je naprawić, a nie ruszy pieniędzy z Sanktuarium. Dodał też, że pod koniec roku to, co zostanie w nadwyżce, odda na nasze dzieła". Pokazałem przedstawione rachunki ojcu Azzopardiemu, a on odpowiedział: "wszystko trzeba zapłacić. Przy dochodach muszą być też rozchody. To jest nowy i sekretny kierunek, jaki mi wskazał papież".
W Rzymie Adwokat spotkał kilku zaprzyjaźnionych kardynałów i znalazł szczególną pomoc u jezuity Salvatora Brandiego. Dzięki współpracy z nim opracował "praktyczną propozycję", która przewidywała jedną kasę i jeden sekretariat dla zajmowania się korespondencją. Propozycja zasadniczo spotkała się z aprobatą papieża, lecz wszystko na próżno. Kiedy Komandor zjawił się przed ojcami La Camerą i Azzopardim, żeby nie było niedomówień w sprawie nadwyżek z ofiar, które mieli mu dostarczyć, ten ostatni odpowiedział, że nie ma pieniędzy, a ponadto nie otrzymał żadnych "rozkazów". Nie mogąc nic otrzymać, 12 kwietnia wrócił do Rzymu. Trzy dni później przedstawił Piusowi X bardziej szczegółowe propozycje odnośnie podziału ofiar, ale papież Sarto, uprzedzony listami dominikanów, postanowił obstawać w dalszym ciągu przy całkowitym rozdzieleniu Sanktuarium od dzieł. Dlatego też zakomunikował Błogosławionemu swoją wolę, zawiadamiając go, że wyśle do Pompejów dwóch swoich delegatów, którzy rozwiążą wszelkie problemy.
W roli wysłanników papieskich 24 kwietnia przybyli do Doliny ksiądz Giovanni Battista Costa, który całkowicie opowiedział się po stronie dominikanów, oraz adwokat Vincenzo Ferrari. Komandor poprosił o delegatów w nadziei, że będą potrafili sprawiedliwie rozwiązać bieżące problemy, ale papież do tego zadania dołączył uzyskanie prawnej cesji Sanktuarium. W dniach od 25 do 28 kwietnia rozmawiano o problemach, jakie wynikały z wprowadzenia w życie Dekretu. Nawet jeśli z wielkim trudem, delegaci i Założyciele podpisali szkic darowizny, dzięki której rozwiązywało się kwestię nadwyżek z ofiar. Miały być przekazane Longowi jako wkład w druk czasopisma i w utrzymanie dzieł. To także okazało się daremne, ponieważ jedynym, który przekazywał informacje papieżowi, był ksiądz Costa. Dominikanie wciąż dostarczali mu oszczercze listy, a on przekazywał je papieżowi. Wszystko to 9 maja skłoniło Kongregację Soborową do napisania ostrego listu, podyktowanego przez samego Piusa X, który przekazując brudnopis sekretarzowi Kongregacji, księdzu Gaetanowi De Lai, poinformował go: "Potrzebuję was, by powstrzymać, o ile to możliwe i zgodnie z życzeniem, tego słynnego Bartola... Ten Pan z pewnością da nam twardy orzech do zgryzienia, ale już czas, by położyć temu kres".
Wszystko to wstrząsnęło głęboko Adwokatem, który przyjmując wskazówki swoich doradców, w tym wielebnego Carcaniego i ojca Losita, schronił się w rodzinnym miasteczku, gdzie spędził około trzech tygodni. Tam spotkał się z krewnymi i przyjaciółmi, a ci hojnie udzielali mu uwag i rad. W Grottaglie 5 czerwca spotkał ojca Felicego Tanzarellę, z którym odbył długą rozmowę. Wskazówki otrzymane od jezuity czytamy w jednej z jego notatek: "Bądź przygotowany, aby mężnie cierpieć w walce. Tam, gdzie jesteś najbardziej atakowany lub pochylony, tam zostaniesz trafiony. Odbierz światu okazję do mówienia, że stworzyłeś wszystkie dzieła dla pieniędzy albo żeby się wywyższać. Co cię obchodzi, jeśli te dzieła zostaną zniszczone przez działania innych? Być może Matka Boża w poszanowaniu dla twojego poświęcenia zapewni im życie, utwierdzając je. Strzeż się tego, kto przyznaje ci rację, ponieważ podburza twojego ducha do walki, do sprzeciwu, do dochodzenia praw. W ten sposób stracisz zdrowie i pokój duszy".
Podczas gdy Longo próbował odzyskać pogodę ducha i energię, dominikanie nie próżnowali. Costa i Catacchio 13 czerwca zostali przyjęci przez Piusa X, który zlecił temu ostatniemu, by odpowiedzieć na kwestionariusz przygotowany najprawdopodobniej przez Costę, dotyczący małżonków Longo-De Fusco. Poradził mu: "nie zaniedbać sprawy, która choć nie jest rozważana w tymże Kwestionariuszu, może dać światło na otoczenie". Po powrocie do Pompejów 29 czerwca Bartolo zanotował jedną "przepowiednię" ojca Losita: "Wypowiedział do hrabiny - macie Serce Jezusa przy sobie, czego się obawiacie? Poczujecie się lepiej niż wcześniej". Lipiec i sierpień były wyjątkowo bolesne. A ponieważ Adwokat nie odpisał na list z 9 maja, 28 czerwca prefekt Kongregacji Soborowej nakazał mu dać odpowiedź w ciągu ośmiu dni. Pierwszego lipca Założyciel napisał do papieża, zapewniając o uległości: "Niech Wasza Świątobliwość wyda polecenie, co mam czynić i jestem gotów to wykonać". Prefekta Kongregacji Soborowej, oprócz wyjaśnienia powodów opóźnienia swojej odpowiedzi, poinformował o tym, że od sześciu miesięcy pokrywa wszelkie koszty, że przedstawił rachunki dominikanom, by zwrócili mu pieniądze, lecz oni nie zgodzili się na rozliczenie, twierdząc, że nie mają takiej zdolności.
Prośby po raz kolejny nie zostały wysłuchane. W lipcu wybuchł "skandal Sposato", który wciągnął bezpośrednio ojców Cenaniego i Azzopardiego, a pośrednio ich obrońców. W tych trudnych okolicznościach Komandor był skutecznie wspierany przez ojca Brandiego. Poczynił on odpowiednie kroki u zwierzchników Kurii Rzymskiej. Nawet przeniesienie tytułu własności Sanktuarium na Stolicę Apostolską, które odbyło się 12 sierpnia, nie przysłużyło się rozwiązaniu uciążliwego sporu. Jezuita zakomunikował 27 sierpnia, że dzień wcześniej został przyjęty na audiencji u papieża i rozmawiał z nim o Pompejach. "Powiedziałem mu - relacjonował - o listach, które do mnie pisaliście i o wiadomościach, jakie przekazywałem Kongregacji Soborowej. Ojciec Święty był pod wrażeniem i zapewnił mnie, że Komisja się tym zajmuje i że on ją ponagli, by zajęła się sprawą z jeszcze większą gorliwością".
Gorzkie wydarzenia ostatnich dwóch miesięcy osłabiły siły Longa. Na polecenie lekarza i swojego duchowego przewodnika zrobił sobie przerwę na odpoczynek. Do zajmowania się sprawami wyznaczył swoich alter ego, czyli adwokatów Federica Gleijesesa i Pelagia Rossiego. Poinformował o tym ojca Brandiego 20 września, a następnego dnia wielebnego De Lai. Komandor, i najprawdopodobniej także ojciec Losito, nie przewidzieli, że wyznaczenie pełnomocników przysporzy przykrości zarówno papieżowi, jak i ojcu Brandiemu. Efektem tego było przerwanie mediacji jezuity u papieża. W tamtych miesiącach napisał do Cecchiniego i ojca Cormiera, aby zrobili coś dla przywrócenia spokoju w Dolinie Pompejańskiej, ale listy docierały na biurko papieża, który sugerował odpowiedzi do napisania. Następnie za pośrednictwem swoich pełnomocników prosił usilnie o zwrot poniesionych i nadal ponoszonych kosztów, a 30 sierpnia napisał do ojca Brandiego, który miał być pozwany przez zleceniobiorcę trwających prac, ale w Rzymie byli przekonani, jak wyraził się wielebny Bressan w liście do ojca La Camery, że posiada on "skarby".
Od listopada 1905 do lutego następnego roku nie brakowało kolejnych przeciwności, a 9 grudnia ojciec La Camera dał znać papieżowi, że Longo dalej "robi to, co od początku roku robił ze szkodą dla Sanktuarium". W innym liście, wysłanym w dniu Bożego Narodzenia, dodał, że on "dalej, nie zmieniając frontu, wariuje". La Camera prosił wielokrotnie Rzym o "podyktowanie krótkiego ostrzeżenia dla wiernych, by nie ufali Bartolowi, dając do zrozumienia, że ofiarowane mu dary nie były przeznaczone dla Matki Bożej Pompejańskiej. Zamiast tego powinny być wysłane lub przekazane wyłącznie Rektorowi".
"L'Osservatore Romano" 8 stycznia 1906 roku opublikował komunikat Kongregacji Soborowej. Mówił on, że odkąd Longo odstąpił Sanktuarium Stolicy Apostolskiej, która powierzyła opiekę nad nim dominikanom, "wszystkie ofiary na sprawy związane z kultem i na cele religijne, jałmużny na odprawianie Mszy świętych, dary i wota na cześć Przenajświętszej Dziewicy" powinny być przekazywane tylko i wyłącznie rektorowi lub zakonnikowi przez niego wyznaczonemu. W przeciwnym razie "administracja sanktuarium nie odpowiada za właściwe spełnienie woli ofiarodawców".
Świątynia, mówił dalej komunikat, jest "bez domu mieszkalnego i chwilowo także bez przylegających pokojów oraz kwater dla Zakonników, [...] utrzymuje się jedynie z ofiar miłosierdzia i wiary". Obwieszczenie wywołało nową polemikę, która trafiła do gazet. Myśl Błogosławionego czytamy w niektórych jego notatkach: "Po artykule "L'Osservatore Romano" będę musiał udać się do Rzymu, by prosić papieża o błogosławieństwo. Nie by rozmawiać, ale jak ambasador się pożegnać. Musisz pójść na mszę do Sanktuarium. Chcą pokoi? Niech mają. Zostaw im.To są dzieła prawdziwe, ale należą do Matki Bożej. Sierociniec. Papież go chce? Daj mu go. Nie wyprzedzaj zdarzeń. Ja muszę umrzeć w Dolinie Pompejańskiej, a nie w Neapolu".
Bartolo Longo 19 stycznia zanotował: "Biorę udział w walce bez nadziei na zwycięstwo, która niszczy mi zdrowie, ale i duszę, zniszczy też pompejańskie dzieło. Złudna miłość własna. Ty żyjesz pokusą. Zatem: idź do Papieża i oddaj sierociniec, siostry zakonne, budynek, te trzy słynne pożądane pomieszczenia".

DONACJA
Tymczasem ku zgorszeniu wiernych narastały konflikty między pracownikami Longa a pracownikami dominikanów. Ojciec Losito nakazał Założycielom pojechać do Rzymu, by osobiście przedstawić poważny stan rzeczy, który czynił niepewną przyszłość Sanktuarium i wszystkich dzieł. By uzyskać audiencję u papieża, Komandor starał się znaleźć pośrednika w osobie pewnego redemptorysty, brata kardynała z Kurii Rzymskiej, który w tamtych dniach był z wizytą w Pompejach.
Chcąc ułatwić mu zlecenie, napisał do wielebnego Bressana, a ten 24 stycznia, na rozkaz przełożonego, zakomunikował: jeśli nadal pragną poznać wolę papieża, "niech skonsultują się ze Świętą Kongregacją Soborową, jej został powierzony ten bolesny zatarg". Pięć dni później Adwokat sporządził akt przeniesienia wszelkiej swojej własności na papieża, a następnego dnia wyruszył do Rzymu razem z małżonką i jezuitą Antoniem Domenicem D'Aragoną. Zjawili się 31 stycznia przed wielebnym Geatanem De Lai, któremu przedstawili swoje zamiary. Tego samego dnia poinformował on kardynała Vincenza Vannutellego, prefekta Kongregacji Soborowej, o tym spotkaniu. Odpowiedź purpurata była zwięzła: "Kujmy żelazo, póki gorące! Jeśli Bartolo zrozumiał wreszcie, że zerwanie ze Stolicą Apostolską oznacza dla niego upadek, skorzystajmy z tego chwilowego przebłysku świadomości. Jeśli chce odstąpić wszystko, zaakceptujmy to, zostawiając mu jakiś honorowy tytuł, oceniając dobrze to, co się bierze. Dzieła dobroczynne narodziły się razem z Sanktuarium i dla mnie wydają się nieodłączne od niego". Nie ufano wciąż temu ostatniemu, ale zaczęto dostrzegać słuszność tego, co próbował nadaremnie dać do zrozumienia Piusowi X i jego współpracownikom: Sanktuarium oraz dzieła nie mogły zostać rozdzielone bez ich zniszczenia.
De Lai dał znać Założycielowi 8 lutego, że nazajutrz papież będzie szczęśliwy, gdy się z nim zobaczy. Wiadomość o audiencji stała się oficjalna 10 lutego dzięki komunikatowi "L'Osservatore Romano": małżonkowie Longo-De Fusco "ku zadowoleniu Jego Świątobliwości i w pełnym porozumieniu ze Świętą Kongregacją Soborową położyli podwaliny pod stabilne porozumienie, mające na celu zapewnienie lepszego rozkwitu Sanktuarium i obecnego życia dzieł dobroczynnych". Wieść o negocjacjach, która dotarła do Pompejów, zaniepokoiła dominikanów i ich podwładnych. Gdy w Rzymie przygotowywano oficjalny komunikat o audiencji, 9 lutego ojciec La Camera poczuł się w "obowiązku" poinformować papieża, że w Dolinie krąży pogłoska, iż Bartolo wyjechał do Rzymu, "by zrzec się praw również do dzieł dobroczynności". Tymczasem w Pompejach nic się nie zmieniło. Urzędnicy Longa "jak zawsze przyjmowali ofiary i jałmużny mszalne". Następnego dnia De Lai zakomunikował mu, że owa wiadomość jest prawdziwa.
Z kolei 16 lutego prefekt Kongregacji Soborowej podał oficjalną wiadomość tym, którzy z różnych przyczyn byli zainteresowani sprawą, że Komandor "oddał" wszystko Stolicy Apostolskiej. Ponadto z godnym pochwały wyrzeczeniem zaakceptował fakt, że administracja Sanktuarium i przyległych do niego dzieł "przechodzi i będzie w rękach Delegata Stolicy Apostolskiej, pod najwyższym kierownictwem i nadzorem Świętej Kongregacji Soborowej".
Stanowisko to zostało powierzone księdzu biskupowi Augustowi Siljemu, który przybył do Doliny wieczorem, 20 lutego. Poinformowany o tym Piermarino Frasconi napisał, że Bartolo chciał, aby cała pompej ańska rodzina zebrała się na placu przed dworcem kolei łączącej miejscowości leżące u stóp Wezuwiusza. Gdy przyjechał pociąg, wszyscy skierowali spojrzenia w stronę biskupa. Założyciel wyszedł mu naprzeciw z odkrytą głową i "pokłonił się do ziemi przed papieskim delegatem", który natychmiast "go podniósł z troską i uścisnął". Ten gest rozproszył obawy obecnych i "wybuchły oklaski".
Sam Adwokat podał do wiadomości "akt zrzeczenia się i ofiary" na łamach swojego miesięcznika. Nawiązując do maksymy "człowiek się porusza, lecz Bóg go prowadzi", napisał: "Wyszedłszy z kłopotów poczuliśmy niewymownie głębokie uczucie wyzwolenia i pokoju, ale dziś, po miesiącu czasu od tamtego czynu, zdumieni i wzruszeni widzimy, jak Bóg posłużył się pompejańskimi wydarzeniami, by przygotować Błogosławionej Matce w Dolinie Wezuwiusza najchwalebniejszą cześć. W wielkim teatrze życia wszyscy ludzie, mimo że działają swobodnie, ostatecznie współuczestniczą w wielkich poematach, które poprzez wieki komponuje czujna i wszechmocna Boża Opatrzność. Także w Dolinie Pompejańskiej ludzie, działając według różnych kryteriów, nawet o tym nie myśląc, stworzyli ostatecznie nowy poemat Bożego miłosierdzia".
Wiedział on, że wierni przez trzydzieści lat utożsamiali pompejańskie dzieło z jego osobą. Trzeba było dodać im otuchy, a on się nie cofnie. "Wszystkiego się wyrzekliśmy, gotowi także wycofać się, by nie widzieć naszych instytucji miłosierdzia odseparowanych od Sanktuarium, z którym są nierozerwalnie złączone, by nie widzieć oddzielonych od własnej matki jej drogich dzieci, którymi są dzieci więźniów i niewinne sieroty. Lecz Papież postanowił, że pozostaniemy na placu. A my, żołnierze wiary i miłosierdzia, na czcigodne słowo Głowy Kościoła poczuliśmy obowiązek nie odrzucać pracy. Powróciliśmy do dzieł dobroczynności, do naszych publikacji, ideałów, dzieci, z tą energią, której nie czerpie się z namiętności świata, ale z Krzyża obowiązku i poświęcenia".
Na koniec odwołał się, po raz kolejny, do hojności wiernych: "Jesteśmy też pewni, że wy, o bracia, którzy przez trzydzieści lat pokładaliście w nas pełne i bezgraniczne zaufanie, będziecie nadal nas wspierać waszym troskliwym zainteresowaniem, hojnymi ofiarami ku chlubie Domu Maryi i dla zbudowania tych żywych świątyń, które są sercami dzieci. Tylko waszej szczodrobliwości wciąż powierzona jest ochrona i przyszłość wielkiego pompejańskiego dzieła".
Wielu pogratulowało mu osiągniętego spokoju, a 12 września Longo i adwokat Carlo Patriarca, pełnomocnik Piusa X, podpisali dokument, który dawał cesji moc prawną. Następnie 14 września Założyciele, w towarzystwie przedstawicieli pompejańskich instytutów, ojca Gianniniego i przełożonego generalnego pijarów, zostali przyjęci przez papieża, który przed pożegnaniem powiedział do Adwokata: "Bartolo, miłujcie ojców dominikanów". Odpowiedział, że zawsze ich kochał i wybaczył już zadane mu cierpienia.
Po zakończonym sporze informatorzy Stolicy Apostolskiej obrali przeróżne drogi. Wielebny Costa nie miał więcej zleceń od Kurii Rzymskiej. Ojcu Cenaniemu nakazano oddalić się z Pompejów jesienią 1905 roku na skutek skandalu Sposato. Także ojciec Azzopardi był zmuszony zmienić otoczenie. Zdaniem wizytatora, wysłanego do Pompejów przez mistrza generalnego, trzeba było pilnie znaleźć mu nową siedzibę. Zanotował: "to człowiek kompletnie rozpustny, nieposłuszny, nie odbiera właściwie choćby najlżejszych reprymend, robi wszystko, jak chce, nie pytając o pozwolenie, jest bardzo nieostrożny w stosunku do kobiet, chociaż może nie robi nic strasznego". Mimo to, by skłonić go do wyjazdu, potrzebne było energiczne "pismo ponaglające", wysłane przez wielebnego De Lai do ojca Cormiera.
Bardziej zawiłą drogą poszedł Pasquale Catacchio, postać, która zasługuje na większą uwagę. We wrześniu 1906 roku Pius X zakomunikował Longu, że ksiądz z Molfetty "uzyskawszy dyplom z prawa kanonicznego, opuści Pompeje". Pierwszego lutego 1907 roku został zatrudniony jako urzędnik pierwszej klasy w Sekretariacie Stanu Kongregacji Nadzwyczajnych Spraw Kościoła, a 23 czerwca 1909 roku mianowano go tajnym szambelanem papieskim. Na służbie pozostał do 30 września 1910 roku, kiedy z własnej woli opuścił urząd. Razem z Rosą Cantatore, z którą niedługo potem wziął ślub, udał się do Bolonii, by naradzić się z arcybiskupem Giacomem Della Chiesą. Nie zastali go na miejscu. Niestety nie jest możliwe poznanie powodów, które w tej szczególnej sytuacji skłoniły Catacchia do wybrania się w podróż, aby spotkać Della Chiesę, wówczas duszpasterza o wielkodusznym miłosierdziu, któremu świadczył usługi w Kurii Rzymskiej. W każdym razie 26 listopada tego samego roku tych dwoje wzięło ślub cywilny w stolicy Emilii-Romanii i osiedlili się w Cerignoli, gdzie urodziła się ich córka Girolmina. Po śmierci młodej żony 1 września 1913 roku Catacchio wycofał się do Domu Świętych Jana i Pawła ojców pasjonistów w Rzymie, który później opuścił, ponieważ został powołany do wojska. Jego losy nie powinny zostać niezauważone. W marcu 1914 roku napisał do Piusa X, prosząc go o modlitwę o "jego nawrócenie". Papież odpowiedział mu: "że będzie się dalej za niego modlił i niczego bardziej nie pragnie, jak jego nawrócenia, pod warunkiem, że będą temu towarzyszyć okoliczności równe winom i wywołanym skandalom".
Po wojnie został cenionym nauczycielem w liceum w Cerignoli, zajmował się publiczną biblioteką i historycznymi, artystycznymi oraz hagiograficznymi badaniami. Wciąż nienaganne się zachowując, prosił wielokrotnie Stolicę Apostolską o przywrócenie go do posługi kapłańskiej. Przyznano mu jedynie możliwość przystępowania do sakramentu Eucharystii morefidelium. Zachował nietknięte w sercu nabożeństwo do Matki Bożej Pompejańskiej. W pierwszych miesiącach 1965 roku obraz Pompejańskiej Dziewicy został oddany do renowacji do Instytutu Ojców Oliwetów w Rzymie. 23 kwietnia papież Paweł VI w wypełnionej wiernymi Bazylice watykańskiej, pobłogosławił nową koronę i ozdobił nią głowę Dzieciątka oraz Matki Bożej. W drodze powrotnej obraz zatrzymał się w katedrze w Neapolu, gdzie został uroczyście powitany przez arcybiskupa miasta. Prasa nie omieszkała nagłośnić wydarzenie a 30 kwietnia Catacchio zatroszczył się o przedruk pewnego tekstu sprzed lat. Na wstępie tekstu, tym razem opublikowanego anonimowo pt. Incoronazione della Madonna di Pompei, umieścił krótkie wzruszające wprowadzenie: "U stóp Jej Sanktuarium w Pompejach gromadzi się rosnąca wciąż liczba wiernych z każdej części świata, by błagać Królową Bożego miłosierdzia. Także bezimienny pisarz w swej wielkiej pokorze poczuł wzniosłe macierzyństwo oraz majestat Maryi i pobożnie wyraził w niniejszym piśmie bezgraniczne oddanie". Na egzemplarzu podarowanym jego wnuczce czytamy: "Ukochanej wnuczce Rosamarii Battaglia Catacchio dedykuję tę książeczkę, która opiewa chwałę Matki Bożej, anonimowego autora. Pasquale Catacchio.".

ROZDZIAŁ XVI
NOWY PORZĄDEK POMPEJAŃSKIEGO DZIEŁA

ZAŁOŻYCIEL I DELEGAT PAPIESKI: SZCZERY SZACUNEK I RÓŻNICA POGLĄDÓW
Jeśli koniec bolesnego sporu wywołał w Longu "niewymownie głębokie uczucie wyzwolenia i pokoju", w innych wzbudził gorycz. Nowy stan rzeczy przysporzył cierpień przede wszystkim ojcu La Camerze. Choć biskup Silj, jak informował 20 marca 1906 roku mistrza generalnego, twierdzi, iż dyrekcja Sanktuarium leży w rękach braci zakonnych, w praktyce wszystko robi on sam, "zostawiając dominikanów, jak mówią otwarcie ludzie Bartola, zwykłymi zakrystianami i sprzątającymi kościół, ponieważ Wielebny Silj nie tylko wziął na siebie administrację Sanktuarium i dzieł dobroczynnych, ale w rzeczywistości ustanowił się też głową i dyrektorem każdej rzeczy. Podczas gdy nas tu zatrzymano, Bartolo został pocieszony tytułami i aplauzami".
Stosunki z ojcem La Camerą polepszyły się po zeznaniu złożonym przez Komandora na rzecz ojca Umberta Ciarchiego, który w sierpniu 1908 roku został zatrzymany w Neapolu razem z Filomeną Sposato. Jego świadectwo spodobało się mistrzowi generalnemu i papieżowi, który zwierzył się biskupowi Siljowi, mówiąc: Adwokat zachował się "jak prawdziwy chrześcijanin i dżentelmen". Ojciec La Camera zmarł w Pompejach 6 kwietnia 1912 roku, po długiej i ciężkiej chorobie. W nekrologu opublikowanym w miesięczniku "Il Rosario e la Nuova Pompei", nadmieniając o minionych wydarzeniach, Longo napisał: "I tutaj, choć serce chciałoby pominąć wspomnienie smutnych dni, dla historycznej prawdy wrócę pamięcią do 1905 roku, kiedy Pan pozwolił mi odpokutować moje grzechy i wyćwiczyć się w pokorze oraz cierpliwości, gdy ojciec La Camera i ja byliśmy przez jakiś czas podzieleni co do koncepcji dzieła i jego przyszłości, w docenianiu ludzi i rzeczy tu, w Dolinie Pompejańskiej. Kiedy burza minęła, ojciec La Camera pozostał w Dolinie Pompejańskiej i obaj błogosławiliśmy Pana, że raczył wyćwiczyć nas w chrześcijańskiej cnocie cierpliwości".
Domenico Scotto Di Pagliara, który bywał u niego przez wiele lat, napisał, że biskup Silj to człowiek o wielkiej szlachetności i dobroci ducha. "Musiał jednak posiadać osobiste poglądy, własny sposób widzenia i pragnienia rzeczy, a zwłaszcza nie powinien czuć, iż reprezentuje teraz Papieża". W każdym razie rozumiał, że nie może odsuwać Założyciela, który sam ustanowił dla siebie zasady zachowania. W 1907 roku notował: "Papież chce, abym był w zarządzie Administracji i Dyrekcji, ponieważ jestem założycielem i wiem więcej od nich. Na tym opiera się, dla spokoju mojego sumienia, ogołocenie siebie samego. Niech inni podążają za jego radą, a nie moją. A jeśli idą za moją i czują się dobrze, niech przywłaszczą sobie również zasługę, ponieważ muszę rozliczyć się z Bogiem". Ponadto w uwadze na marginesie Esercizi di pieta per tutti i giorni delianno Croiseta dodaje: "Ojciec Losito podąża za wielebnym Siljem w akcie dymisji wobec papieża, co więcej, wobec Przenajświętszej Dziewicy. Wielebny Silj reprezentuje papieża, który chroni pompejańskie dzieła i zapewnia im rozkwit".
Te dobre postanowienia nie powstrzymały Bartola przed proszeniem Delegata o rzeczy w jego mniemaniu dobre i korzystne, nie czuł się on jednak na siłach, by na nie zezwolić. Czasem nie wahał się udzielić niepożądanych przez biskupa rad. W 1910 roku, po skończonych pracach nad poszerzeniem pomieszczeń, Bartolo wysłał do biskupa list, w którym zachęcał go do przyjęcia kolejnych chłopców do przytułku. Zakończył swój list maksymą ojca Ludwika z Casorii, którego uczniem był również obecny biskup Silj: "skarby Boga są przykazaniami miłosierdzia, mamy wiarę, czyńmy miłosierdzie, a Pan pomyśli o reszcie". Ewidentnie Longowi trudno było zrozumieć, że teraz, poza jego dobrymi argumentami, odpowiedzialność za dzieło spoczywała na Silju, który nie tylko we własnym sumieniu musiał zdawać sprawę ze swoich dokonań, ale także przed komisją kardynalską dla Sanktuarium.
Z oczywistych powodów papieska delegacja nie akceptowała próśb Komandora o podwyżkę dożywotniej renty przyznanej mu przez Stolicę Apostolską. Po różnych, zawsze spełnionych żądaniach, w maju 1917 roku jeden wniosek o przyznanie nadzwyczajnej dotacji rozzłościł papieskiego delegata, który wręczając wymaganą sumę, poinformował, że nie może mu udzielić już innych dotacji bez pisemnego nakazu od papieża i komisji kardynałów.
Do wiadomości z biura dołączył osobisty list, by wyjaśnić dokładniej swoją myśl. Napisał między innymi: "Przyczyną Pana kłopotów, Panie Komandorze, nie jest droga żywność, ani dwieście lub trzysta lirów, które wydaje Pan na sekretarzy w Neapolu i Pompejach, ani też honorarium lekarza-zielarza, lecz ta czeluść otwarta od dawna w Pana domu [...].Teraz, jeśli w celu nakarmienia tej otchłani chce Pan pozbawić się nawet osobistej odzieży (jakiś czas temu mówił mi Pan, że nie miał jak kupić sobie pary butów), można by Panu współczuć. Nie byłoby słuszne, gdyby do tego nie zawsze charytatywnego dzieła przyczyniła się administracja Sanktuarium".
Sam Longo przyznawał, iż prałat mówi "czystą prawdę", jednak ignorował zasadniczą jej część. Wielebny Edoardo Alberto Fabozzi w oświadczeniu złożonym podczas procesu beatyfikacyjnego zeznał, że Bartolo był "człowiekiem o niewyczerpalnym miłosierdziu". Słowa duchownego znajdują potwierdzenie w archiwalnych kartach. W 1924 roku Longo przekazywał co miesiąc pięć tysięcy pięćdziesiąt lirów "w miłosierdziu" sierotom obojga płci, córkom więźniów oraz "zagrożonym" i biednym dziewczętom, chorym i ubogim zakonnicom, młodzieńcom "inteligentnym i biednym, mającym powołanie do życia zakonnego albo misyjnego". Ponadto dawał dwa tysiące sto sześćdziesiąt lirów krewnym De Fusco, będącym w potrzebie, oprócz tego opłacał "kompletne utrzymanie" chorej umysłowo Marii Rosarii De Fusco i jeśli była taka konieczność, przelewał nieokreśloną kwotę swoim krewnym z dochodów ze swoich własności w Latiano. Dlatego też oczywiste jest, że nie mógł sobie kupić pary butów i jeszcze przed końcem miesiąca nie miał ani jednego lira.

BRACIA SZKÓŁ CHRZEŚCIJAŃSKICH
Po wyjeździe pijarów w lipcu 1907 roku miesiąc później przyjechali do Doliny pierwsi dwaj Bracia Szkół Chrześcijańskich, których liczba szybko urosła do dziesięciu.
W ten sposób Komandor ujrzał realizację swojego dawnego marzenia. Choć oficjalne stosunki przebiegały pomiędzy Delegacją a Braćmi, szybko nawiązali oni dobre relacje z Adwokatem, który czuł się wśród nich swobodnie. Słusznie zauważono, że bracia "wypełnili w cudowny sposób główne założenia" jego edukacyjnego projektu, łącząc je ze swoim długim doświadczeniem na polu szkolnych zmagań.
Przyłączenie do Instytutu Braci Szkół Chrześcijańskich odbyło się w maju 1919 roku i było oficjalnym uznaniem więzi, która łączyła ich od lat. Brat Francesco Tranquilli, któremu przypadło wręczenie świadectwa członkostwa, tak zeznał na temat harmonii, jaka panowała pomiędzy Założycielem a synami św. Jana Chrzciciela de La Salle. Pewnego dnia, gdy wszedł do refektarza przytułku, uczniowie "od najmniejszych do najstarszych robili zawody, który pierwszy położy na jego ręce owoce, jakie mieli na stole. A on, tak obciążony i wzruszony aż do łez, przyszedł do naszej jadalni, by pokazać i powiedzieć: "Jak dobrze chcą dla mnie te dzieci". Zakonnicy także bardzo się tym wzruszyli.

DOMINIKANIE OPUSZCZAJĄ POMPEJE
Jak już wspomniano, dominikanie nie byli zadowoleni z pierwszych działań papieskiego delegata. Jednym z ich dążeń było posiadanie własnego "małego klasztoru", niezależnego od probostwa, które gościło kapłanów zatrudnionych do służby w Sanktuarium i innych przejściowych duchownych. W lutym 1912 roku konwersi narzekali w liście do ojca Cormiera, że Delegacja nie miała zamiaru powierzyć braciom zarządu nad Sanktuarium i uczynić ich niezależnymi "od księży i świeckich duchownych". Po kolejnych nieporozumieniach, w 1920 roku Generał wydał polecenie opuszczenia Doliny Pompejańskiej.
Wycofanie się dominikanów nie dotyczyło bezpośrednio stosunków Longa i zakonu kaznodziejskiego, który omawiał tę kwestię bezpośrednio z biskupem Siljem oraz Komisją Kardynałów. Z drugiej strony, nawet gdyby Adwokat interweniował, nie mógłby zmienić tej decyzji, którą już podjęto. Dobrze poinformowany o faktach ksiądz Fabozzi oświadczył, że gdyby do Pompejów trafił rektor obdarowany duchem refleksji, zakon "nie opuściłby Sanktuarium, z którym był związany od początku jego historii, a zwłaszcza z głęboko dominikańskim duchem Założyciela".Ten zaś dobrze rozróżniając zakon od niektórych jego przedstawicieli, pozostał zawsze "w duszy dominikaninem".

DLA CÓREK WIĘŹNIÓW
Apel wystosowany przez Longa w maju 1891 roku spowodował, między innymi, napływ próśb o udzielenie schronienia córkom matek lub ojców więźniów. Często był zmuszony odpowiadać, że dzieło nie przyjmuje dziewczynek, czasem robił wyjątek i umieszczał je w sierocińcu. Gdy zastąpiła go Delegacja, okazała się raczej niechętna, by je przyjmować, choć zdarzało się, że czyniła wyjątek. Po oddaniu wszystkiego Stolicy Apostolskiej, Adwokat wrócił do dawnej myśli o założeniu w Pompejach instytutu dla córek więźniów. Od momentu, kiedy na czele pompejańskich dzieł stanęła Delegacja, niektórzy przyjaciele mówili mu, żeby schował swoje marzenie do szuflady. Tylko ojciec Antonio Losito zachęcał go, powtarzając: "Kto uczestniczy w tym dziele, zapisuje swoje imię w niebie, ponieważ ono nie tylko zbawia dusze, ale bierze bezpośrednio udział w zmniejszeniu grzechów i obelg wobec Boga".
Ojciec Losito, 22 czerwca 1910 roku przyjęty na audiencji u Piusa X, skorzystał z okazji, by przemawiać za upragnionym dziełem Longa. Nie wiadomo dokładnie, jak przebiegała rozmowa. Według zapisów Longa, w październiku 1921 roku, kiedy ojciec Losito wspomniał mu o "godnym pożałowania stanie" dziewcząt, które byłyby uratowane, papież wykrzyknął: "Tak, tak, powiedzcie Bartolowi Longowi, że chcę ratować te dusze i błogosławię jego nowej instytucji". Faktem jest że zakonnik pospieszył z Rzymu na spotkanie z Adwokatem następnego dnia w Neapolu, by poinformować go o wyniku swojej misji. Bartolo 27 czerwca napisał do papieża, by podziękować mu za akceptację jego projektu, a w następnych dniach do Silja i innych zaprzyjaźnionych biskupów. Lecz 9 lipca jeden list od De Lai do Longa zgasił wszelki entuzjazm. "Mam w obowiązku donieść Panu - zakomunikował purpurat - że interpretacja, jaką dał ojciec Losito słowom Ojca Świętego skierowanym do niego podczas audiencji w minionym czerwcu, nie była dokładna. Nigdy nie było zamiarem Ojca Świętego, a jeszcze mniej Komisji Kardynałów, by rozpocząć w tym czasie przy pompejańskim Sanktuarium nowe dzieło, gdyż wypada umocnić już istniejące, jeśli chcemy, żeby przetrwały".
Choć zbolały, Komandor okazał posłuszeństwo. W ostatniej dekadzie czerwca 1918 roku został przyjęty na audiencji u Benedykta XV, któremu przedstawił swój dawny projekt. Gdy 7 września 1921 roku kardynał Silj wyraził wreszcie zgodę, Bartolo przystąpił natychmiast do dzieła. W październiku opublikował na łamach swojego miesięcznika nowy apel opatrzony znaczącym tytułem Ostatnie pragnienie mojego serca. Wspominając inicjatywę podjętą trzydzieści lat wcześniej i przyłączenie się do niej ludzi z Włoch i z zagranicy, jako dobry adwokat tak kończył swoje pismo: "Posłuchajcie ostatniego pragnienia serca waszego starego przyjaciela. Mam osiemdziesiąt lat. Bóg mój zachował mnie przy życiu aż do tego wieku, bym ujrzał ukończenie waszego dzieła, bym zaśpiewał Nunc dimittifi przy kamieniu węgielnym nowej Instytucji. To dzieło jest dla mnie blaskiem zachodzącego słońca, ale dla wielu dusz będzie promiennym świtem odrodzenia. Tu, w tej Dolinie, gdzie swoje cuda ma wiara, ale również i miłość, kładziecie trzecią i jeszcze piękniejszą koronę miłosierdzia na głowie Maryi!".
Śmierć papieża Benedykta XV 22 stycznia 1922 roku i wahania Delegata odwlekły rozpoczęcie prac. Nowy papież Pius XI 5 kwietnia 1922 roku pobłogosławił "od serca" wielką pompejańską rodzinę, w tym dobroczyńców córek więźniów. Następnie 15 października kardynał Silj położył kamień węgielny pod budowę nowego instytutu. Trzy dni później Bartolo komentował: "Chwalmy Boga za to, że pozwolił nam ujrzeć ten wielki dzień, który pozostanie niezatarty w historii chrześcijańskiego miłosierdzia". W pierwszym numerze miesięcznika z 1923 roku napisał: "Na tej ziemi, gdzie się żyje wśród cudów, jesteśmy przyzwyczajeni do niespodzianek Opatrzności, ale tym razem Opatrzność przerosła nasze oczekiwania!".
Budowa, zaprojektowana przez architektów Aristidego i Pio Leonorich, przebiegła w szybkim tempie. Czteropiętrowy budynek zajmował przestrzeń dwóch tysięcy dwustu metrów kwadratowych i został ukończony w cztery lata. Szaleńcza kampania prasowa Longa i rozumne zarządzanie Delegacji doprowadziły do szczęśliwego rezultatu. Dzieło zostało zainaugurowane 17 października 1926 roku ceremonią, która odbyła się w sali spotkań przytułku dla dzieci więźniów. Byli obecni: wielebny Carlo Cremonesi, władze cywilne i duchowne, tłum oficerów marynarki i wojska.
Bartolo Longo zmarł kilka dni wcześniej i sala, zanotował kronikarz z "La Roma" z Neapolu, była "przyozdobiona kirem, czarnymi aksamitnymi zasłonami i trójkolorowymi wstęgami". Oficjalny mówca, admirał Guido Milanesi, oświadczył: każdy kamień tego nowego budynku "reprezentuje dar pochodzący ze wszystkich części świata. Każda z nich wniosła swój wkład miłosierdzia i przylgnęła do sąsiednich niezniszczalną zaprawą, zwaną wiarą, aby dać niewinności basztę, przed którą tyran zła będzie się zawsze cofać". Poza nieco pompatycznymi wyrażeniami, jakie wówczas były w modzie, mówca potwierdzał niezaprzeczalną prawdę.

BUDOWA DZWONNICY
Gdy 13 grudnia 1909 roku Delegat dziękował Bartolowi za "obfity dar w postaci makaronu z Pompejów", zawiadamiał go, że ma nadzieję wkrótce się z nim zobaczyć, by opracować "plan regulacyjny prac budowlanych, które zostały do zrobienia, by ukończyć Bazylikę", w tym dzwonnicę. Najprawdopodobniej Komandor bardziej od wzniesienia tego pomnika wołał przyjęcie większej liczbę chłopców do przytułku. Jednak gdy raz podjęto decyzję o stworzeniu nowego dzieła, podjął współpracę na rzecz zbiórki funduszy. Musiały jednak minąć kolejne dwa lata, by projekt wyszedł z szuflady. Dopiero w pierwszych miesiącach 1912 roku Adwokat ogłosił, że kardynał Silj zdecydował się na zbudowanie "monumentalnej dzwonnicy".
Projekt był już gotowy i kamień węgielny, kontynuował, zostanie położony w niedzielę po 8 maja.
Trudności techniczne, spowodowane przede wszystkim naturą gruntu, poddały trudnej próbie architekta, a był nim Pio Leonori, projektant dzieła i kierownik prac. Następnie wybuch wojny i wynikający z tego pobór do wojska spowolniły wszystkie działania niemal do ich zaprzestania. Po zakończonym konflikcie, pomimo ciężkiej powojennej koniunktury, Delegacja przyspieszyła prace, a 8 kwietnia 1923 roku na łamach miesięcznika Adwokat ogłosił: "W czwartek 10 maja na dzwonnicy, cudownym hymnie z marmurów i kamieni, wzniesionym Chrystusowi Panu, pojawi się po raz pierwszy ogromna statua Najświętszego Serca z najczystszego białego marmuru, która będzie wznosić się nad Doliną Maryi". Tymczasem w odlewni założonej w Dolinie przez firmę Marinelli di Agnone wrzały prace odlewnicze nad ośmioma dzwonami.
Pod koniec sierpnia Bartolo zawiadamiał: dekoracyjna część dzwonów "osiągnęła naprawdę rzadką i cudowną perfekcję", zostały już na nich wyryte eleganckie łacińskie dystychy podyktowane przez wielebnego Gennara Asprena Galantego. Dzwony zostały pobłogosławione w tradycyjnej uroczystej oprawie 17 października 1923. Tamtego ranka wszystko było gotowe na to nadzwyczajne spotkanie. Ekipy robotników i techników pracowały całą noc, by rozmieścić dzwony według ich wysokości. Ceremonię odprawił kardynał Silj, w otoczeniu duchowieństwa i w obecności Komandora. Wielebny Fabozzi wygłosił uroczystą przemowę. Szczególnie wzruszeni, zanotował kronikarz biuletynu Sanktuarium, byli hrabina, wybrana na matkę chrzestną pierwszego dzwonu, oraz stary Założyciel, którego płomienne słowa Fabozziego przeniosły "czterdzieści lat wstecz", dotykając "najczulszych strun jego serca".

PRZYJACIELE I PISMA OKRESU DOJRZAŁOŚCI
Odstąpiwszy wszystko Stolicy Apostolskiej, Adwokat nie przestał umacniać i nawiązywać przyjaźni, które pozwalały mu kontynuować dobroczynne dzieła na rzecz bliźniego. Warto tu przynajmniej wspomnieć o niektórych przyjaciołach.
Longo zawarł przyjaźń ze świętym kanonikiem z Messyny, Annibalem Marią Di Francią. Było to niemal na pewno w sierpniu 1884 roku, kiedy duchowny przybył odprawić mszę w Sanktuarium, wówczas jeszcze w trakcie budowy. Jak wynika z korespondencji między nimi, ojciec Annibale szybko stał się krzewicielem nabożeństwa do Matki Bożej Pompejańskiej. Stara przyjaźń obecnie oferowała Adwokatowi możliwość udzielenia schronienia dziewczętom i chłopcom, którzy nie znaleźli miejsca w pompejańskich instytutach. W styczniu 1922 roku na przykład poprosił kanonika o przyjęcie kilku chłopców ze swoich instytutów.
Kiedy 27 września 1904 roku przybył do Pompejów młody ksiądz z Avellino, Paolo Manna, by podziękować Dziewicy Maryi za odzyskanie zdrowia, rozpoczęła się długa współpraca między Adwokatem a gorliwym misjonarzem, który wprowadził nabożeństwo do Matki Bożej Pompejańskiej w odludnych wioskach Birmy. W 1921 roku ojciec Manna przez chwilę marzył o założeniu Południowego Seminarium dla Zagranicznych Misji w cieniu miasta Maryi. Bartolo w 1922 roku powierzył mu dwóch chłopców, którzy zostali przyjęci w seminarium misyjnym w Ducenta. Następnie w grudniu tego samego roku zwrócił misjonarzowi dwieście lirów za jednego aspiranta, który po kilku miesiącach zaczął skarżyć się na bóle w plecach i klatce piersiowej.
Zmartwieni, obaj postarali się o to, by zbadał go profesor Giuseppe Moscati, który wydał uspokajającą opinię. W tym samym roku studiował w seminarium w Ducenta inny były uczeń przytułku, którego Longo utrzymywał materialnie. Wśród chłopców posłanych do życia zakonnego i wspomaganych przez Adwokata było kilku, którzy uczyli się w instytutach świętego proboszcza z Pianury, ojca Justyna Marii Russolilla. W sierpniu 1923 roku Komandor powierzył mu czternastoletniego chłopca, wykazującego "prawdziwe powołanie". Rok później studiował w Pianurze inny "dobry chłopiec", również na koszt Longa, który udzielał finansowego wsparcia założycielowi Stowarzyszenia Bożych Powołań.
Znaczący jest liścik napisany ręką ojca Giustina w lutym 1926 roku: "popadając w ciężki niedostatek, wysyłam wam pod opiekę tego naszego dobrego młodzieńca, by błagał Pompej ańską Dziewicę, aby przyszła nam z pomocą, a także, aby wasze miłosierdzie pomogło nam modlitwą i we wszelki inny sposób, w jaki może, jak zawsze czyniło wobec nas po ojcowsku". Z całym prawdopodobieństwem gorliwy proboszcz z Pianury nie wiedział, że w tamtych ostatnich miesiącach jego życia założyciel Nowych Pompejów był biedniejszy niż on.
Potrzeba opieki medycznej i szczery szacunek połączyły Longa i profesora Moscatiego, ogłoszonego świętym przez Jana Pawła II 25 października 1987 roku. Wybitny lekarz, gorliwie oddany Dziewicy Pompejańskiej, oprócz tego, że leczył Adwokata, udzielał pomocy także osobom przez niego poleconym. Wieczorem 7 maja 1926 roku Moscati wykorzystał okazję, jaką była wycieczka do Pompejów jednego z uczniów, by przekazać mu wyrazy szacunku. "Wy - napisał - jesteście posłańcem Przenajświętszej Dziewicy i musicie, pozostając jeszcze długo w cieniu Sanktuarium, być świadkiem wielu kolejnych łask i cudów różańcowych. Żyjcie długo i pomyślnie. Mówcie, jak sędziwy św. Marcin wśród modlących się mnichów, non recuso laborembri!
Często święty lekarz widziany był, jak wkłada "grube banknoty" do szuflady z jałmużną. W jego notesie "nie brakowało nigdy oznaczenia daty Supliki do Matki Bożej Pompejańskiej i uczestniczył w niej z zapałem, próbując przyciągnąć innych". Nic więc dziwnego, że posiadał szacunek dla starego Adwokata, który obdarowywał hojnie biednych i zniesławionych, a ponadto był żywym symbolem nabożeństwa do Matki Bożej. Długa i serdeczna przyjaźń łączyła Bartola z wielebnym Gennarem Asprenem Galantem, kapłanem o nieskazitelnych obyczajach i wysokiej kulturze, który zawsze służył mu radą i pomocą.
Kiedy Longo zaczął myśleć o dobrych pisarzach do swojego czasopisma, uczony przyjaciel był jednym z pierwszych, którzy podjęli z nim współpracę. Galante, dobry mówca i skrupulatny znawca starożytnych pompejańskich czasów, 11 maja 1891 roku, przy okazji uroczystych obchodów zaplanowanych przez Komandora na cześć poświęcenia Sanktuarium, wygłosił podniosłą mowę, która została potem opublikowana w prasie. Eleganckie łacińskie dystychy, wyryte na dzwonach pompejańskiej dzwonnicy, były ostatnią fatygą uczonego duchownego, który 23 czerwca tegoż roku zakończył swoją pracowitą ziemską wędrówkę. Adwokat określił go jako "jednego z najbardziej uczonych i świętych kapłanów neapolitańskiego kleru w ostatnich czasach".
Longo, nieobciążony już więcej zarządzaniem Sanktuarium i dziełami, mógł wreszcie opublikować niektóre nieukończone prace, od lat leżące na jego biurku. Wśród tych pism była biografia dominikanina Giovanniego De Fusco, zmarłego w opinii świętości w neapolitańskim klasztorze S. Maria délia Sanita, do grobu którego udawał się często, by się modlić, doświadczając skuteczności "jego niebiańskiej opieki". W ten sposób w 1917 roku ukazał się wolumin II venerabile P Fr. Giovanni Leonardo De Fusco del! Or dine di San Domenico, opublikowany w drukarni w Dolinie Pompejańskiej i zadedykowany papieżowi Benedyktowi XV.
W 1916 roku Komandor zaczął publikować na łamach swojego pompejańskiego miesięcznika historię "najskrytszych początków" przytułku dla dzieci więźniów. Już od założenia instytutu przyjaciele, członkowie i dobroczyńcy, napisał, pytają "jak przyszło nam do głowy, żeby założyć tę nową Instytucję Dobroczynnej Edukacji". Nie raz obiecywał spełnić ich życzenie, teraz przyszedł moment, by dotrzymać obietnicy. Opublikowany w odcinkach materiał został następnie zebrany w jeden tom zatytułowany Vie meravigliose délia Provvidenza. Le origini intime dell'Opera salvatrice deifigli dei carcerati. Ukazał się on w 1921 roku. Oprócz nakreślenia wzruszającego profilu przyjaciół, którzy mu pomogli w zakładaniu instytutu, autor chciał również podkreślić wkład, jaki wnieśli kardynał Silj, ojcowie Szkół Pobożnych oraz bracia ze Szkół Chrześcijańskich.
Bartolo nie porzucił nigdy myśli o przekazaniu wiernym kompletnej Storia del Santuario. W obszernej notatce nakreślonej w nowym wieku, wymownie zatytułowanej La nuova Storia del Santuario, pisał: "My musimy dać przyszłemu historykowi materiał do napisania historii. Materiał, który ja mógłbym zabrać do grobu". W ostatnich latach życia podjął się realizacji dawnego projektu, a mianowicie napisania wyczerpującej Historii. Lecz dwa tomy wydane w druku obejmują zaledwie lata 1876-1878 i oferują informacje na temat niektórych "najserdeczniejszych przyjaciół" i "sług Bożych", szczególnie mu drogich.
W liście do wiernych, który pojawił się jako wstęp do drugiego tomu tej udanej pracy, tak żegnał się z czytelnikami: "Mówi się, że starzy ludzie poruszają się z trudem, a oni są jednak zobowiązani bardziej niż inni do spieszenia się, czas ich nagli i mówi im: spieszcie się wypełnić waszą misję. Jest więc moim obowiązkiem postarać się, aby wraz z moim odejściem nie zniknęła pamięć o tych wydarzeniach. W przeciwnym razie historia stałaby się legendą, zamiast historycznej istniałby wymysł. Lecz pompejańskie dzieło nie potrzebuje legend, prawdziwa historia jest już dla niego najlepszym światłem chwały, jest już dla niego wystarczająco wielka i wystarczająco cudowna". Założenie instytutu dla dzieci więźniów, jak już wspomniano, wzbudziło sympatię w zakładach karnych w całych Włoszech, do których Longo rozsyłał swoje publikacje.
Konieczność przekazania skazańcom książki specjalnie dla nich napisanej skłoniła go w 1899 roku do wydrukowania Guida del carceratoGLekat ten został dobrze przyjęty przez kapelanów i dyrektorów domów karnych. Praca była skierowana do osób niemal zawsze dalekich od praktyki religijnej. Dlatego oprócz zaproponowania zagadnień pomocnych do przemyślenia "wiecznych prawd" i formuł modlitw na różne chwile dnia, Bartolo zatroszczył się też o to, by wzbudzić w czytelnikach uczucie zaufania do Boga Ojca wszystkich. Jest On bowiem zawsze skłonny przebaczyć swym synom, którzy pozostawiając za sobą własne błędy, wchodzą na drogę dobra. Znaczący jest list skierowany do "braci więźniów", umieszczony na ostatnich stronach: nad tą książką, wspominał, "pracowały wasze dzieci. Zatem za każdym razem, kiedy ją otworzycie, przypomnijcie sobie o waszych przyjaciołach, waszych braciach, którzy was kochają i próbują pocieszyć, a także o waszych dzieciach, które modłą się za was, które was kochają".

ROZDZIAŁ XVII
BARTOLO LONGO W WIECZNOŚCI

ŚWIADECTWA
Tl artolo Longo, chrześcijanin o ogromnej świadomości i ekspert w dziedzinie prawa, na czas zabezpieczył przyszłość nieruchomości powstałych przy udziale wiernych. W szkicu testamentu, opracowanym niemal na pewno na początku lat osiemdziesiątych XIX wieku, czytamy, że "wszystkie obiekty będące w budowie" na zakupionych przez niego terenach nie były jego własnością, ponieważ zostały wzniesione częściowo dzięki ofiarom zebranym na nowy kościół, "do którego należą, a przez niego do Biskupa z Noliyro tempore, więc spadkobiercy nie mogli rościć praw do tych nieruchomości. Po ślubie spróbował także zabezpieczyć przyszłość hrabiny De Fusco, od dziesięciu lat pracującej u jego boku. Na mocy testamentu z 19 maja 1885 roku mianował małżonkę spadkobierczynią wszystkich swoich dóbr ruchomych i nieruchomych z Latiano oraz praw własności literackiej swoich wydanych i niewydanych pism.
Adwokat, jako dobry znawca prawodawstwa w zakresie dziedziczenia testamentowego, zdecydowany, by działać w zgodzie ze swoimi religijnymi przekonaniami, pragnął zagwarantować stabilność dzieł. Poprosił więc o radę zaufanych przyjaciół i ekspertów. W jego notatkach znaleźć można też nazwisko ojca Giuseppe Marii Leone, jego duchowego przewodnika. Innym zmartwieniem było dla niego również przygotowanie wszystkiego tak, aby dziedziczenie odbyło się bez jakichkolwiek problemów dla ludzi, którzy pracowali w cieniu Sanktuarium i Stolicy Apostolskiej. W dniu 16 maja 1902 roku napisał do Leona XIII: "Nominowałem następnie Papieża zapisobiorcą wszystkich moich dóbr nieruchomych z Doliny Pompej ańskiej i ruchomych tamże istniejących, łącznie z drogocennymi przedmiotami znajdującymi się w Sanktuarium. Przyjąłem, że spadkobierca w rzeczywistości jest zapisobiorcą. Przez wzgląd na naturę tych dzieł konieczna stała się nominacja spadkobiercy, który nie byłby papieżem, aby w chwili mojej śmierci - dopóki papież nie zdecydował, czy przyjąć mój spadek - rozwój tego wielkiego przedsięwzięcia z Doliny Pompejańskiej nie został nagle wstrzymany z wielką szkodą dla rzeczy i osób".
Ponadto zadbał, by rozdzielić odpowiednio dobra nabyte dzięki swojej pracy i za ofiary wiernych, od tych odziedziczonych po przodkach z Latiano. "Cezarowi oddajcie to, co należy do Cezara - notował - Bogu to, co należy do Boga. Twoje rzeczy z Latiano oddaj twoim krewnym". Zostaw więc odziedziczone dobra bratu Alcestowi z obowiązkiem wypłacania dożywotniej renty głuchoniemej siostrze przyrodniej Vincenzinie Campi oraz obdarowania jednorazowo siostry Rosy Longo i przyrodniego rodzeństwa Giovanniego, Angeliny i Marii Campi. Ponadto przeznacz część swoich dóbr biednym i chorym z Latiano, pacjentom przytułku Cateriny Scazzeri.
Z różnych testamentów prześwieca też jego pobożność oraz prostota życia:
"Powierz swoją duszę ranom Jezusa Zbawiciela i sercu Przenajświętszej Dziewicy, Matki Bożej", poleć się swojemu specjalnemu opiekunowi, św. Józefowi; odwołaj to, co mogłeś powiedzieć lub napisać niezgodnego z doktryną Kościoła; proś o przebaczenie tych, których mogłeś oburzyć swoimi winami i przebacz tym, którzy wyrządzili tobie krzywdę. Obejmij wszystkich, przyjaciół i nieprzyjaciół w sercu Jezusa. Zażycz sobie prostego pogrzebu. Chcę, aby nie było żadnych napisów, ani żadnych hołdów na moim grobie".
"Oświadcz również, iż jesteś szczęśliwy, szedłeś bowiem za tym, co doradził ci twój nauczyciel miłosierdzia, ojciec Ludwik z Casorii: podaruj papieżowi to, co zostało zbudowane w Dolinie Pompejańskiej wraz z ofiarami wiernych z całego świata. Proś o modlitwy za swoją duszę, sierotki, dzieci więźniów, Córki Różańca i biednych przez nie wspomaganych. Głęboko związany z synami św. Dominika, pragnij umrzeć jako wierny dominikański tercjarz".
"Zamierzam umrzeć w białej Dominikańskiej Rodzinie, którą zawsze kochałem i broniłem jako pokorny tercjarz, szczęśliwy, iż z całych sił w życiu walczyłem dla chwalebnej postaci jej założyciela, Dominika Guzmana dlatego też w chwili śmierci pragnę, by po mojej trumnie spłynęły, jak mistyczne róże, modlitwy białych synów św. Dominika".
Komandor zatroszczył się zawczasu o zapewnienie modlitw za swą duszę i za dusze swoich najbliższych oraz za pomyślność Sanktuarium. Ponadto 28 czerwca 1899 roku zostawiał ojcu Giuseppe Marii Leonemu dziewięćset piętnaście lirów z włoskich dochodów na odprawianie codziennej mszy za swoją duszę. Tę sumę, notował, zamierzam przelać ze swych dóbr z Latiano. W szkicu testamentu z marca 1913 roku wyrażał następnie pragnienie, aby w Pompejach pozostało żywe o nim wspomnienie. Chciał też, by modlić się za jego duszę.
"Pragnę - zalecał - aby dla dobra mojej biednej duszy pamięć o niej pozostała w błogosławieństwach Sanktuarium i dzieł pompejańskich. Papieża proszę też o wielkie miłosierdzie: aby każdego roku, w rocznicę mojej śmierci, raczył pozwolić sierotom przybyć do Sanktuarium przed tron Matki Bożej i odmówić za mnie jedną część różańca. Proszę także w imię miłosierdzia, aby dzieci moich prac i moich trosk, czyli dzieci więźniów, udały się tego dnia do Sanktuarium, by odmówić za mnie jedynie De profanáis przed ołtarzem Najświętszego Serca Jezusa".

DUCHOWOŚĆ
Bartolo Longo od dziecka był uczony przez swoich rodziców, że należy modlić się i kochać Boga oraz najbliższych - to wychowanie, którego dopełnili ojcowie pijarzy z Francavilli Fontany. Następnie, gdy osiągnął wiek dojrzały, poświęcał zwykle kilka godzin dziennie na pogłębienie znajomości prawd wiary i na lekturę tekstów o ascetycznym charakterze. Stąd jego przekonanie o pierwszeństwie modlitwy w życiu i w działaniu, w uświęceniu jednostki i ludu Bożego. Aż do późnej starości był wierny swoim pobożnym praktykom. W zeznaniu złożonym podczas procesu beatyfikacyjnego jeden ze świadków zeznał, że miał on stałe godziny wyznaczone na modlitwę, w trakcie których nie życzył sobie, by mu przeszkadzano. Hrabina mówiła, że były to "godziny ekstazy" Bartola.
Żywił mocne przekonanie co do kardynalnej prawdy wiary katolickiej, że celebracja mszy jest wznowieniem ofiary Chrystusa na krzyżu. Wszystkie razem dobre dzieła, napisał, "nie są równoważne z Najświętszą Ofiarą Mszy, ponieważ są dziełami ludzi, a msza święta jest dziełem Boga". Każdego dnia, potwierdzili to świadkowie podczas procesu beatyfikacyjnego, uczestniczył w dwóch mszach: rano w swoim oratorium, a w południe w Sanktuarium. Ksiądz Paolo Pellegrini zeznał: "Pamiętam go, ponieważ przez pewien czas byłem jego kapelanem i odprawiałem codziennie mszę w jego prywatnej kaplicy, a on sam na kolanach służył do nabożeństwa, przygotowywał się do świętej Komunii z wyjątkowym skupieniem i nastrojem. Klęczał jeszcze długo potem".
Miał ponadto głębokie nabożeństwo do Jezusa ukrzyżowanego. Zwykł uczestniczyć w Drodze Krzyżowej razem z Braćmi Szkół Chrześcijańskich w kaplicy przytułku, kazał też zawiesić duży krucyfiks w zakrystii Sanktuarium, by szerzyć nabożeństwo do Męki Pańskiej. Akceptacja przeciwieństw i niepomyślności jako środek zbawienia była w Longu głębokim wewnętrznym przekonaniem i stale przeżywaną rzeczywistością. Znacząca jest seria notatek spisanych w latach 1913-1914. "To jest ostatni teren mojego zmierzchu. Nie dzieła, lecz ogołocenie i podporządkowanie wszystkim i wszystkiemu. Czyń Bożą wolę, cierp". "Święty Józef. Pokuta! Słyszeć Hrabinę i znosić ją, i odpowiadać jej spokojnie, z uśmiechem. Oto cnota Pokuty. Wybaczaj jej z całą dobrocią. Dzieło duchowego miłosierdzia: znosić cierpliwie uciążliwe osoby". "Wyładowanie złości, nawet gdy się ma rację, to zaspokojenie miłości własnej kogoś, kto się obraża, a nie cnota. Tylko Bóg jest sędzią, nie ty". "Wśród rzeczy gorzkich, wśród rzeczy przewrotnych chcę żyć aż do śmierci". "Jezus chce cię świętym, ale zgodnie ze swoją wolą, a nie twoim upodobaniem i chęcią". "Jezus uczynił pracę cenną. I wszyscy święci konkurowali w cierpieniu".
Ci, którzy utrzymywali stosunki z Błogosławionym, oświadczyli, że był on głęboko wierzącym człowiekiem. Na jego drodze wiary, jak u każdego wierzącego, były chwile postępu i kryzysu, światła i cieni, lecz nigdy nie zabrakło w nim pewności o potężnej i opatrznościowej dobroci Boga, który wszystkim rozporządza i kieruje dla dobra swoich stworzeń. Wspominając wydarzenia z 1905 i początków 1906 roku, notował: "Jeślibyś nie odstąpił wszystkiego papieżowi, byłby to triumf ego. Ludzki triumf. Ale potem złe imię i skandal". "Dziś niepotrzebne. Tak Bóg ustanowił dla swojej chwały, a także dla mojego i Hrabiny dobra". "Bóg tak rozporządził. Na daremno wracać do przeszłości". Siostra Maria Bartolomea Allaria, którą łączyła z nim długa znajomość, zeznała: "Myślę, że Bartolo Longo posiadał bardzo żywą wiarę. Wydawało się, że prawdy wiary stały się dla niego przejrzyste, tak wielka była jego wrażliwość na podporządkowanie się im".
XIX wiek, jak już napisano, był stuleciem pobożności. Longo nie był wyjątkiem od tej reguły, choć należał do tych oświeconych chrześcijan, którzy próbowali kształcić lud w praktyce modlitwy i sakramentów, w przekonaniu, że nabożeństwo do świętych musi doprowadzić do głębokiej pobożności i świętości życia. Urodzony i wychowany w pełni XIX wieku, także on wyrażał swoją wiarę przede wszystkim poprzez dwa wielkie nabożeństwa: do Najświętszego Serca i do Matki Bożej. Jeśli jego działanie pod pewnymi względami wydaje się działaniem człowieka z końca XX stulecia, to duchowe zaangażowanie ukazuje zasady podyktowane przez jego duchowych przewodników, zwłaszcza ojca Leone i ojca Losito.
By lepiej to wszystko zrozumieć, wypada zatrzymać się na chwilę nad jego lekturami. Biblioteka Longa stanowi niezawodne narzędzie poznania źródeł jego pobożności oraz kulturowych i duchowych wpływów, które znalazły odbicie w osobowości tego wojującego chrześcijanina. W jego zbiorze ksiąg figurują teksty wybitnych przedstawicieli najbardziej cenionych szkół duchowych. Czytał pisma św. Alfonsa Marii Liguoriego, św. Bonawentury i św. Tomasza z Akwinu; franciszkańskiej mistyczki Marii z Agredy i jezuitów Luisa de la Puentego, Ludovica da Pontego, Jeana Croiseta, Jeana Lyonnarda; oratorianina Fredericka Williama Fabera, redemptorysty Gennara Marii Sarnellego i teatyna Gioacchina Ventury; biskupa z Sens Jean - Josepha Langueta oraz pobożnego hiszpańskiego biskupa Jana de Palafoxy Mendozy. Ponadto przechowywał w swej bibliotece O naśladowaniu Chrystusa, Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny Grigniona de Montforta, U mese di maggio Muzzarellego, pisma Paola Segneriego, Liboria Siniscalchiego, Alfonsa Rodrigueza, św. Jana Chryzostoma, św. Leonarda z Porto Maurizio, św. Jana od Krzyża, św. Teresy z Avili, św. Augustyna oraz sporej grupy dominikańskich autorów.
Podczas gdy dzieło dla córek więźniów zaczynało przybierać realne kształty, Longo napisał do wiernych: "Chrześcijaństwo to wiara, która przewyższa góry, ale również to miłosierdzie, które przekracza wulkany.To Bóg Ojciec czyni dla swych dzieci cuda, ale także to zjednoczenie ludzi, którzy wokół tego Boga Ojca uznają się braćmi. Miłosierdzie bez wiary byłoby najdoskonalszym z kłamstw. Wiara bez miłosierdzia byłaby najdoskonalszą z niedorzeczności".
W ciągu dnia, obok wielu innych obowiązków, poświęcał czas na pomoc biednym oraz niesienie ulgi tym, którzy się do niego zwracali, ufając w szczodrość jego serca. Wielebny Fabozzi, w pogrzebowej mowie wygłoszonej trzydzieści dni po jego odejściu, potwierdził, że nie było "nieszczęścia, które w jego głębokim i niespokojnym sercu nie odbiłoby się natychmiast echem". Jego miłosierdzie zresztą posiadało całkowicie własną zaletę: hojność". Przy okazji święta Objawienia Pańskiego w 1899 roku przyznał premie katechetom nauczającym pompejańskich chłopców. W październiku tego samego roku podarował sto lirów księdzu Giuseppe Salemmemu za to, co uczynił w poprzednim miesiącu. Na początku 1902 roku dał profesorowi Tommaso wi De Amicisowi, który leczył za darmo chłopców z Przytułku, "kwintal makaronu i dewocjonalia dla rodziny".
Adwokat miał zwyczaj zaznaczać swoje "miesięczne dobrodziejstwa" w odpowiednich zeszytach, z których wynika, że lista biednych była dość długa, a pomoc przyznawano z wielką szczodrością. Na przykład w marcu i kwietniu 1885 roku rozdał dwieście czterdzieści lirów ubogim z Latiano. W maju 1903 roku wysłał sto lirów Domenicowi Pullanowi, uczniowi seminarium w Catanzaro. W tym samym miesiącu postanowił przekazać pięćset lirów, które zwykle dawał jednej starej służącej, pięciu chłopcom, byłym wychowankom domu dla dzieci więźniów, wstępującym na ścieżkę kapłaństwa, a 4 października 1923 roku, kiedy jego sytuacja materialna nie była pomyślna, przekazał siostrze Vincenzinie De Rogatis trzysta sześćdziesiąt lirów "na pokrycie kosztów za hospitalizację za jeden miesiąc dla biednej chorej".
W kwietniu 1925 roku rozdał ponadto pięćset lirów Fabozziemu, "na jego młodzieńcze dzieła", sto pięćdziesiąt lirów pewnemu seminarzyście na zakup sutanny i płaszcza, pięćset osiemdziesiąt lirów przełożonej Instytutu św. Piotra ze Scafati na dziesięć sierot tam umieszczonych. W maju tego samego roku wysłał przekaz pieniężny w wysokości sześciuset lirów rektorowi seminarium z Noli na opłacenie mieszkania i utrzymanie jednego z seminarzystów. W 1926 roku, ostatnim roku swojego życia, wspierał trzydziestu biedaków z Doliny Pompej ańskiej, którym rozdzielał miesięcznie od sześciuset pięćdziesięciu do sześciuset dziewięćdziesięciu pięciu lirów. W marcu dostarczył pięćset czterdzieści lirów przełożonej z Instytutu św. Piotra ze Scafati "na utrzymanie dziewięciu sierot"; pięćset dwadzieścia pięć lirów w kwietniu matce przełożonej "na moje sierotki, plus dwieście lirów na zakup świni, obiecując jednocześnie dać trzysta w miesiącu, który nadchodzi"; w maju przelał sto lirów niejakiej Marii Malafronte, trzysta lirów przełożonej Scafati "na prosię, tak jak jej obiecałem" oraz kolejne pięćset czterdzieści "na utrzymanie dziewczynek".
W lipcu i sierpniu wydał siedemset osiemdziesiąt jeden i siedemset osiemdziesiąt na te same sieroty ze Scafati, którym w dniu swoich imienin przekazał dodatkowo pięćset lirów, "by kupiono prosię". Ponadto 24 sierpnia podarował dwieście siedemdziesiąt lirów niektórym "nadliczbowym biednym"! tyleż samo strażom, dozorcom i tragarzom. We wrześniu rozdał sześćset pięćdziesiąt pięć lirów na cele charytatywne.
Pani Pia Caterini Spano, która była z nim w zażyłych stosunkach w ostatnich latach jego życia, tak zeznała w odniesieniu do hojności Longa: "Jestem przekonana, że On gardził absolutnie pieniędzmi, dając mi samej sumy do rozdania biednym ze zwykłą hojnością". Sam ojciec Antonino Ricagno, który wydał wyjątkowo surowy osąd na temat pompejańskiej administracji, przyznał, że Założyciel "nie miał w kieszeni ani jednego solda, ponieważ wszystko rozdawał biednym". To oderwanie od dóbr ziemskich, jak świadczą jego wypowiedzi, było owocem stanowczego posłuszeństwa wskazówkom duchowych przewodników i radom "świętych przyjaciół". W latach 1913-1914 ksiądz NicolaTafuri podpowiadał mu: "Cóż za miłość umrzeć biednym. Biednym, lecz bliskim Boga". "Pieniądze się skończyły? Wy czynicie dobro z miłości Bożej i Bóg o was pomyśli. W przeciwnym razie to słabość i brak zaufania do Opatrzności. To jest to, czego chce Bóg. Wszystkim rozporządza Bóg. My zaglądamy w przyszłość, która jest zastrzeżona dla Boga". Ksiądz Eustachio Montemurro, któremu Komandor pomógł przenieść się do Doliny Pompejańskiej, zachęcał go: "Nie podejmuj żadnych kroków, które odbierają miłosierdzie. Dopóki masz pieniądze, dawaj je biednym. Dziś to próba wiary. Pan chce, abyś rozpoznał w Nim jedynego twórcę wszystkiego".

ŚMIERĆ HRABINY MARIANNY DE FUSCO
Wczesnym popołudniem 9 lutego 1924 roku Marianna Farnararo De Fusco udała się na wieczny spoczynek w swoim domu w Pompejach. Kilka lat wcześniej, 20 grudnia 1918 roku, sporządziła notatkę dla spowiednika, w której wyrażała pragnienie bycia położoną po swojej śmierci na cały dzień, na gołej ziemi swojego pokoju i przewieziona "aż do dworca w Pompejach na wozie z gnojem, tak jak przyjechał tu obraz Matki Bożej. To znaczyło, iż na wozie moich nieszczęść ona przywiozła światu cuda swojego miłosierdzia, by tchnąć wiarę we wszystkich grzeszników". Z woli Delegacji 12 kwietnia odbyły się uroczystości pogrzebowe w Sanktuarium. Mowę pogrzebową wygłosił wielebny Eduardo Alberto Fabozzi, który odwiedzał zmarłą przez wiele lat.
Scotto di Pagliara napisał 11 lutego 1924 roku w "Corriere d'Ita-lia", że być może w przyszłości opinie na temat osoby i czynów De Fusco nie będą jednomyślne, ale poza różnicą ludzkich zdań nikt nie będzie mógł zaprzeczyć temu, co było oczywiste dla wszystkich, albowiem w kilka lat powstało z niczego nowe centrum życia religijnego i obywatelskiego. W tym celu Bóg posłużył się pracą Bartola Longa, którego zmarła była "godną i nieodłączną towarzyszką". Wypada przypomnieć, kontynuował, że "pierwszy sold, w dosłownym sensie tego słowa, wpadł najpierw do rąk hrabiny". Pomijając ora-torski ton, duchowny z Procidy potwierdzał niezaprzeczalną prawdę: to ona otworzyła Bartolowi salony swoich przyjaciółek i wprowadziła go do pałaców neapolitańskiej szlachty i zamożnego mieszczaństwa.
De Fusco przez ponad pół wieku była u boku Adwokata i dzieliła z nim triumfy i upokorzenia. Ksiądz Giuseppe Salemme, dobrze poinformowany o faktach, doniósł, iż dowiedział się od kardynała Silja, że małżonek bardzo cierpiał po stracie hrabiny, ponieważ czule ją kochał, choć nie miał z nią łatwego życia z powodu jej impulsywnego temperamentu.
Z całym prawdopodobieństwem było to najgłębsze uczucie starego Założyciela w chwili rozdzielenia go z tą kobietą, która wniosła nadzwyczajny i decydujący wkład w dzieło.
Wspominając minione wydarzenia, nie mógł on nie myśleć o tym, że Marianna Farnararo, pomimo trudnego charakteru, nigdy nie zrezygnowała z obowiązków podjętych w młodym wieku. Od 8 grudnia 1965 roku, kiedy ofiarowała się Matce Bożej razem przyjaciółką Cateriną Volpicelli i innymi towarzyszkami, w ten sposób zwracała się do Dziewicy Maryi: "Udziel nam serc, które zapłoną miłością, które staną się gorliwe i pełne żaru dla Bożej chwały i dla dobra dusz. Módlcie się, o Maryjo, i pospieszcie się z Boskim miłosierdziem, pocieszcie Kościół, wychwalajcie Papieża".
Teraz, po około siedemdziesięciu latach, należy przyznać, że to zaangażowanie w służbę bliźniemu oraz zgodność z Kościołem i papieżem trwały aż do końca jej dni.
Śmierć małżonki wywołała w Longu gorycz, najprawdopodobniej nieprzewidzianą przez niego. Dzieci zmarłej 15 marca 1919 roku podpisały oświadczenie, w którym była mowa o tym, że pomiędzy nimi a Komandorem "wszelki rachunek jest zamknięty i zlikwidowany", a ponadto nie mają prawa niczego żądać od małżonków Longo-De Fusco, ani od Stolicy Apostolskiej, ani od Papieskiej Delegacji. Mimo to po śmierci hrabiny zażądały, aby w spadku po matce znalazł się pałac zbudowany naprzeciw Sanktuarium, w którym ona i małżonek mieszkali od ponad czterdziestu lat. Urzędnicy sądowi z Salerno 27 lutego i 2 marca 1924 roku na żądanie spadkobierców sporządzili spis rzeczowy przedmiotów znajdujących się w mieszkaniu i opieczętowali meble w całym domu.
By chronić swoją godność i uciec od atmosfery tego domu, w którym w dalszym ciągu mieszkał Vincenzo De Fusco, Bartolo dał się namówić przez krewniaka inżyniera do przeniesienia się do Neapolu. Stamtąd 7 marca 1924 roku napisał do kardynała Silja: "Z wielu wspomnień wypełniających moją duszę, najżywsze teraz powraca do mnie"wspomnienie ojca Ludwika Casorii, który u schyłku swojego życia zwierzył się: "Myślałem wiele aż do dziś o innych, ale od teraz chcę pomyśleć troszkę o sobie samym, by uczynić się świętym". Teraz, pragnąc także przygotować się odpowiednio do wielkiej podróży do wieczności, kontynuował, rozbrzmiewały w jego duszy rady świętych przyjaciół, w tym Francesca Martuscellego, który mówił mu często: "Ty nie musisz być przywódcą, kapitanem i operatorem, lecz eremitą Matki Bożej. Będziesz się modlił, pracował, będziesz świadkiem wszystkich cudów Pompejańskiej Dziewicy, ale już nie w aktywnym życiu, lecz jako eremita Matki Bożej". Zatem wszystko zostawiał purpuratowi, którego prosił jedynie o zajmowanie się jego "prywatnym miłosierdziem".
Następnie 16 kwietnia wyjechał do Latiano. Myślał o powrocie do Pompejów pod koniec miesiąca, jednak pobyt w rodzinnych stronach potrwał dłużej, niż przewidywano.
Tymczasem, czytamy w obszernej notatce Adwokata, w Neapolu, wrzała sprawa wszczęta przez rodzinę De Fusco z powodu ich żądań dotyczących jego dóbr z Doliny Pompejańskiej. Ponadto Longo, by stawić czoło swoim prywatnym dziełom dobroczynnym, poprosił i otrzymał pożyczkę od krewniaka w wysokości czterdziestu tysięcy lirów, a ten w zamian miał odziedziczyć od wuja jego własności z Latiano. Łatwo było inżynierowi sprawić, aby Komandor, daleki od swoich doradców i przyjaciół, uwierzył, iż De Fuscowie byli bliscy wygrania sprawy. W styczniu 1925 roku udał się do Latiano, by przedstawić mu projekt opracowany przez jego teścia. Zwrócił uwagę, że De Fuscowie, gdy wyrok będzie dla nich korzystny, obciążą hipoteką również jego majątek spadkowy, aby lepiej chronić swoje interesy.
Jedynym sposobem, by uniknąć tego zagrożenia "była natychmiastowa i całkowita sprzedaż wszystkiego". Bartolo, "nie mając czasu na przemyślenie dobrze sprawy", podpisał akt prawny, który wywłaszczył go ze wszystkich dóbr. "Zainteresowane osoby" próbowały go zatrzymać w Latiano, mówiąc mu, że środowisko z Pompejów stało się już teraz dla niego "wrogie", podczas gdy szczerzy przyjaciele sugerowali, aby wrócił tam zakończyć swoją ziemską wędrówkę. Po czternastu miesiącach oddalenia, 23 kwietnia 1925 roku Bartolo powrócił do Neapolu, gdzie czekała na niego spora grupa przedstawicieli pompej ańskich dzieł, na czele z zespołem muzycznym dzieci więźniów, przyjaciele i dobroczyńcy. Stamtąd wyruszył do Pompejów luksusowym pociągiem, oddanym mu do dyspozycji przez dyrekcję kolei łączącej miejscowości leżące u stóp Wezuwiusza. Został powitany przez wikariusza delegata papieskiego, biskupa Vincenza Cellego, duchowieństwo, władze cywilne i wojskowe oraz przez licznych wiernych wśród okrzyków radości i wiwatów. Niektórzy biografowie, zazwyczaj dobrze poinformowani, napisali, że powrót starego Adwokata był "jak powrót ojca do swoich dzieci". Władca mógłby otrzymać wspanialsze przyjęcie, lecz nie mógłby "liczyć na tak wiele szczerych, wiernych i wdzięcznych serc, które biły w piersiach tego ludu obdarowanego dobrodziejstwami, niewielkiego i miłowanego czule przez Bartola Longa jak dzieci".

POBOŻNA ŚMIERĆ
W tamtych miesiącach w Pompejach trwały intensywne przygotowania do uroczystości z okazji pięćdziesiątej rocznicy przyjazdu obrazu Matki Bożej. Już od maja poprzedniego roku Pius XI był informowany o zbliżającym się pamiętnym dniu. W liście z 11 kwietnia 1925 roku skierowanym do kardynała Silja przypominał, że w nadchodzącym październiku mija "pięćdziesiąt lat od kiedy ukochany Syn Bartolo Longo", po przywiezieniu do Doliny wizerunku z Matką Bożą, wpadł na "szczęśliwy pomysł", by zbudować świątynię ku czci Dziewicy Różańcowej, która stała się "wybitna przez dzieła sztuki" i "przebogata w zdobienia wszelkiego rodzaju". Na znak wdzięczności papież przyznał mu order Kawalera Wielkiego Krzyża Grobu Świętego. Pierwszego maja kardynał Pietro Gasparri, wręczając Siljowi dokument papieski i odznaki, oznajmiał: "Jestem pewien, że tak wysokie odznaczenie, które jest uznaniem wielkich zasług nabytych przez tego wybitnego człowieka, pocieszy go na tyle, iż będzie dalej z niestrudzonym i godnym młodzieńca zapałem kontynuował swój religijny i humanitarny apostolat". Z kolei 30 kwietnia Komandor w kwestii omówienia listu papieskiego zaapelował do tych, którzy udawali się do Wiecznego Miasta w celu uzyskania jubileuszowych odpustów: "Wola papieża, najpierw w Rzymie, potem w Pompejach".
Odznaki zostały mu przekazane przez papieskiego delegata pod koniec maja, podczas uroczystej ceremonii. Obecni byli uczniowie i uczennice pompej ańskich instytutów, władze duchowne i cywilne oraz przyjaciele honorowego gościa. Ten zaś, po podziękowaniach dla kardynała, oświadczył, iż jest teraz biedny, a jego własnością są rycerskie odznaki otrzymane dzięki łasce papieży, które zostawia w spadku sierotom, synom i córkom więźniów. Na koniec wyraził pragnienie: "zezwalam, aby moje kości spoczęły, wraz z modlitwą, w Sanktuarium, u stóp wielkiego tronu mojej miłej Królowej, której służyłem przez ponad pięćdziesiąt lat, i obok doczesnych szczątków hrabiny mojej małżonki. Na kamieniu nagrobnym, który przykryje moją skromną mogiłę, niech zostaną wyryte te słowa: Tu spoczywa adwokat Bartola Longo, założyciel tego Sanktuarium. Módlcie się o pokój".
Obraz Dziewicy przeszedł 13 listopada zatłoczonymi ulicami. W imponującej procesji, na czele której "szli Katoliccy Odkrywcy ze swoimi fanfarami", wzięło udział około dwudziestu biskupów pod przewodnictwem kardynała Silja. Adwokatowi pozwolono jedynie, ze względu na jego zły stan zdrowia, obejrzeć przechodzącą procesję z balkonu jego domu. Dnia 27 lutego 1926 roku dotarła do Pompejów wiadomość o śmierci kardynała Silja, która nastąpiła tamtego ranka w Wiecznym Mieście. Nowy delegat papieski, wielebny Carlo Cremonesi, 2 marca zawiadomił o swojej nominacji Założyciela, który 8 maja, w krótkim artykule powitalnym podkreślił, że nowy delegat "z duchowego wychowania dzieci i młodzieży uczynił nie tylko typowo kapłańską opiekę, lecz miłujące studium chrześcijańskiego nauczania".
W tym czasie nasiliły się jego cierpienia; w ostatnich dniach wiosny Bartolo nie potrafił już odpocząć i miewał od czasu do czasu halucynacje. Pomimo działań lekarzy, w tym profesora Moscatiego, stan zdrowia pacjenta się pogarszał tak, że stracił on nawet apetyt.
Nie brakowało mu pociechy przez cały okres choroby ze strony jego duchowego doradcy, wielebnego Luigiego Sacchiego, który zastąpił pobożnego księdza Nicolę Tafuriego, zmarłego w ostatnich dniach listopada 1924 roku. Komandor własną ręką spisał ostatnią wolę 25 września, ustanawiając spadkobiercą tempore prałata Pompejów. W sobotę 2 października przybył z wizytą wielebny Cremonesi. Następnego ranka odmówił w łóżku Suplikę razem z wielebnym Sacchim, który powrócił późnym popołudniem, by go pożegnać. Wieczorem dostał zapalenia płuc. Lekarze nie kryli, że sytuacja jest ciężka. Nazajutrz przybył, zawiadomiony telefonicznie, profesor Moscati, który dał do zrozumienia, że już niczego nie można się spodziewać od nauki. O świcie, 5 października, wielebny Sacchi odprawił mszę w pokoju umierającego i podał mu wiatyk. Około pół godziny później uderzenia wielkiego dzwona Sanktuarium obwieściły mieszkańcom Doliny odejście ich wybitnego dobroczyńcy. Córkom Różańca przypadło zadanie ułożenia jego doczesnych szczątków w trumnie, ubranie go w dominikański szkaplerz i wplecenie w jego ręce koronki różańca.
Wszyscy byli pogrążeni w głębokim smutku. Słowa ubolewania i podziwu dla zmarłego napisali kardynał Gasparri w imieniu Piusa XI, ministrowie Luigi Federzoni i Pietro Fedele, liczni biskupi i wybitne osobistości. Szczególnie wzruszające wiadomości przesłali dawni wychowankowie przytułku. Jeden z nich, marszałek piechoty, napisał: "Z najwyższym bólem przyjąłem wiadomość, która dotknęła serca wszystkich jego dzieci w Jezusie Chrystusie. Nigdy nie możemy zapomnieć, co dla nas uczynił, wyciągając nas z błota i przywracając społeczeństwu. A teraz, kiedy jest w niebie, będzie mógł jeszcze bardziej chronić swoje dzieci, gdyż my zawsze będziemy prosić o jego święte błogosławieństwo".
Prasa wszelkiego rodzaju wydała pochlebne opinie na temat jego osoby i dzieła. Dziennik "Roma" z Neapolu komentował: "Wraz z Bartolem Longiem zniknęła niewątpliwie, pomijając jakąkolwiek opinię o politycznym charakterze, wielka figura dobroczyńcy. On, można to naprawdę powiedzieć, przez wzgląd na złożoną działalność prowadzoną około pół wieku, był apostołem ludu, wybawicielem i wspomożycielem wydziedziczonych, zatraconych w ciemności. Bartolo Longo powtórzył w ten sposób, po około dwustu latach i w szerszym wymiarze, religijny i obywatelski apostolat ojca Rocca". "Corriere délia Sera"z Mediolanu wyraził zasadniczo podobny osąd, podkreślając, że był on założycielem sanktuarium, "poświęconym kultowi Matki Bożej Różańcowej" i "dzieł dobroczynnych o światowej sławie". Roberto Bracco tak przedłożył swoją myśl na łamach "Roma délia domenica'z 24 października: "Śmierć uwolniła Bartola Longa od zanieczyszczeń realistycznych i przypadkowych ludzkich niedostatków. Otoczyła jego postać ogromną i nieskazitelną chwałą w historycznej syntezie. W tej syntezie On jest dziś dla nas - i będzie dla potomnych - jednym z najmądrzejszych i najznakomitszych inspiratorów mocy wiary chrześcijańskiej, która wyznacza niepodważalną wizję cudu, pożądanego najwyższego znaku Bożej łaski".
W dniu 7 października odbył się pogrzeb, określony przez jakiś dziennik "chrześcijańską apoteozą Bartola Longa". Nie było kwiatów ani przemówień. Według "Mattino" z Neapolu: "Jego najwspanialszą koroną było pięciuset uratowanych i odkupionych przez niego chłopców. Uczczenie Bartola Longa nie mogło odbyć się przy pomocy przemijających słów. Za wspaniałym Człowiekiem, który wypełnił sobą świat, przemawiają wymownie i przemawiać na zawsze będą dzieła przez niego stworzone, nieśmiertelne pomniki wiary i cywilizacji". Trumnę ponieśli na barkach wychowankowie instytutu dla dzieci więźniów. Pogrzebowy pochód, w którym uczestniczyły osobistości kościelne i cywilne oraz liczni wierni, przeszedł ulicą Via Sacra, docierając do kaplicy przytułku. Stamtąd, po krótkiej ceremonii, trumna została przeniesiona do Sanktuarium, gdzie wielebny Cremonesi odprawił uroczystą mszę pogrzebową. Wieczorem, gdy dotarło już pozwolenie od Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, ciało zostało pochowane przy ołtarzu Najświętszego Serca. Stamtąd, 24 kwietnia 1937 roku, zostało przeniesione do krypty położonej pod ołtarzem głównym świątyni przez niego założonej. Następnie, od 1983 do 2000 roku, urna ze szczątkami doczesnymi Bartola Longa leżała w kaplicy przylegającej do krypty Sanktuarium. Przy okazji wielkiego jubileuszu 2000 roku została zbudowana kaplica jemu poświęcona, gdzie obecnie leży urna ze szczątkami Błogosławionego, przedstawionego w podobiźnie z żywicy, wewnątrz której złożone jest jego ciało.

PROCES BEATYFIKACYJNY
W 1931 roku kanonik Giovanni Battista Alfano, przyjaciel Longa i bezpośredni świadek wydarzeń z Pompejów, wszczął osobiście zbiórkę podpisów biskupów, kapłanów i osób świeckich w celu uzyskania od władz pozwolenia na otwarcie procesu beatyfikacyjnego. W maju 1934 roku, w związku z rozpoczęciem prac nad poszerzeniem Sanktuarium, ogłoszono zbliżający się początek procesu, a 2 czerwca prałat Antonio Anastasio Rossi, jako sędzia regulaminowy, wdrożył proces informacyjny superfama sanctitatis witae, wirtutibus et miraculi Sługi Bożego. Przesłuchanie świadków rozpoczęło się 27 października, pierwszy zeznawał wielebny Vincenzo Celli. Poprzez dowody procesowe można pojąć złożony świat, jaki otaczał Adwokata: biskupi, księża, bracia i siostry zakonne, osoby świeckie. Ponieważ nie wszyscy świadkowie mogli przybyć do Pompejów, zostały przygotowane dwa procesy rekwizycyjne: w Orii, od 14 kwietnia do 19 sierpnia 1935, oraz w Pawii, od 2 2 maja do 17 czerwca tego samego roku.
Przesłuchania, transkrypcja i zestawienie pism procesowych zajęły kilka lat, od 1934 do 1937. Wreszcie 5 czerwca 1937 roku proces został zamknięty i przekazany "przewoźnikowi", to znaczy delegatowi wyznaczonemu do doręczenia go Świętej Kongregacji ds. Obrzędów, reprezentowanej przez biskupa Francesca Gilibertiego. Kongregacja Świętego Oficjum 23 kwietnia 1941 roku przyznała nihil obstat na wprowadzenie sprawy. Wiosną 1943 roku była już gotowa w Positio a 2 lipca tegoż roku Święte Oficjum zawiesiło nihil obstat, by mieć "czas i sposobność" na zgłębienie okoliczności dotyczących sporu, jaki Longo miał z dominikanami w 1905 roku. O konflikcie zeznało wielu świadków i promotor wiary poprosił ex officio o dokumentację złożoną w archiwum generalnym dominikanów.
Pod koniec 1947 roku grube akta zgromadzone przez lata zostały przekazane do działu historycznego Kongregacji ds. Obrzędów, która miała je przeanalizować i ewentualnie uzupełnić. W celu zebrania dokumentów Kongregacja postanowiła skorzystać z pomocy barnabity Eufrasia Spreafica. Ten opublikował pierwszy tom i pierwszą część drugiej biografii Longa. Po śmierci zakonnika (2 marca 1957 roku), latem 1961 roku Kongregacja powierzyła obszerny dossier Fabianowi Veraji, któremu przypadło w obowiązku uzupełnienie dokumentacji. W pierwszych miesiącach 1967 roku ukazało się obszerne Inquisitio. Przyczyniło się w znacznym stopniu do przezwyciężenia trudności, uniemożliwiających do tej pory regularny postęp procesu.
W 1974 roku gotowe było już Positio super wirtutibus, które utorowało drogę do oficjalnego uznania bohaterskiego charakteru cnót pobożnego adwokata, a 3 października 1975 roku Paweł VI oświadczył: "Constare de virtutibus theologalibus Fide, Spe et Caritate cum in Deum tum in proximum, necnon de cardinalibus Prudentia, Iustitia,Temperantia et Fortitudine earumque adnexis Servi Dei Bartholomaei Longo, in gradu heroico, in casu et ad efíectum de quo agitur". Rada Lekarska mogła więc zbadać cud, jaki miał miejsce dzięki wstawiennictwu założyciela Nowych Pompejów w 1943 roku.
Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych 10 kwietnia 1978 roku ogłosiła, iż werdykt Rady Lekarskiej "jest godny wszelkiej wiarygodności i pełnej szacunku akceptacji", dlatego "Sprawa zasługuje na swój oczekiwany cel i ma nadzieję, że osiągnie, jeśli spodoba się Ojcu Świętemu, przyszłe i oczekiwane zaszczyty chwały ołtarzy godnego Sługi Bożego Bartola Longa, apostoła różańca i Matki Bożej Królowej Zwycięskiej". Następnie 13 lipca 1979 roku papież oświadczył: "Constare de uno miraculo, Venerabili Servo Dei Bartholomaeo Longo intercedente a Deo patrato". Życzenie Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych doczekało się oczekiwanego spełnienia 26 października 1980 roku, kiedy Jan Paweł II ogłosił błogosławionym założyciela Sanktuarium i nowego miasta Pompejów.

PODSUMOWANIE DZIAŁALNOŚCI
Kto przejeżdża teren mieszkalny Pompejów, nie może obejść się bez refleksji nad tym, jak rozwój, który nastąpił między XIX a XX wiekiem, zmienił głęboko dawny stan rzeczy. Twórcą tej metamorfozy był Bartolo Longo. Stworzył z niczego Sanktuarium i żywe miasto, które dało pracę i godność biednym chłopom.
Wszystko to sprawiło, że jeszcze za życia określano go filantropem. W rzeczywistości Adwokat był głęboko wierzącym chrześcijaninem, ponieważ jego czynami nie kierowała modna wówczas w mieszczańskich kręgach humanitarna filantropijność, lecz miłość bliźniego, która rodzi się z głębokiej wiary w Boga, ojca wszystkich ludzi. Wyróżniał się ze względu na swą niezachwianą wiarę w Opatrzność i w cuda Matki Bożej, które kierowały do Pompejów miłosierdzie wiernych. Czasem, gdy władze kościelne i jego przyjaciele drżeli o przyszłość Sanktuarium i dzieł, był jedynym, który nie miał wątpliwości.
Wiedział, że człowiek zbawia się w historii, biorąc na siebie całkowitą odpowiedzialność, jaką niesie przynależność do ziemskiego padołu. Stąd jego świadomość obowiązku wykorzystania swoich darów inteligencji i woli, by zapewnić środki, dzięki którym można stawić czoło kosztom finansowym, wynikającym ze wznoszenia budowli, z konieczności wykarmienia licznych ust, wynagrodzenia robotników i innego personelu, ze zobowiązań zwyczajnej dobroczynności, którą w rzeczywistości przyjął na siebie i którą uważał za słuszne kontynuować. Nie miał też serca z niej zrezygnować. Jednak celem jego pracy musiał być wzrost nabożeństwa do Matki Bożej, która poprzez swoje matczyne wstawiennictwo otrzymuje od Boga potrzebne narzędzia.
Bartolo Longo nie był jedynym przykładem świętości swojej epoki. Włoski XIX wiek, jak wiadomo, był stuleciem uduchowionych księży, zakonników i oświeconych świeckich postaci, często powiązanych ze sobą przyjacielskimi relacjami. Adwokat poznał księdza Bosko i Leonarda Murialda, utrzymywał stosunki z ojcem Ludwikiem z Casorii, Cateriną Volpicelli. Jego obszerna korespondencja ukazuje, że miał do czynienia z wieloma znanymi osobistościami, by wspomnieć tylko o niektórych, jak Hannibal Maria di Francia, Giuseppe Moscati, ojciec Pio z Pietrelciny, Paolo Manna, Michał Rua, Giuseppe Toniola, Justyn Maria Russolillo, Eustachy Montemurro i Helena Guerra.
W cieniu Sanktuarium i edukacyjnych instytutów narodziło się nowe miasto - Pompeje. Chciał, by było zgodne z duchem czasów. Drogi i place, państwowe dworce kolejowe oraz kolej łącząca miejscowości leżące u stóp Wezuwiusza, bieżąca woda, elektryczność, posterunek karabinierów, obserwatorium geodynamiczne, a nawet instalacja odgromowa były jego pomysłami, zrealizowanymi tylko przez niego samego, bez otrzymania nawet jednego lira ze strony państwa.
Wszystkie te rzeczy znaczą wiele. Piszący te słowa pamięta, że jeszcze po drugiej wojnie światowej w domach chłopów z Trecase nie było oświetlenia elektrycznego i bieżącej wody.
Wszystko to sprawiło, że Pompeje rozbudziły uwagę nie tylko wiernych, lecz także przedstawicieli innych wyznań religijnych.
Błogosławiony utrzymywał stosunki z dostojnikami kościelnymi i władzami publicznymi, wybitnymi postaciami z rządu i świata kultury, przedstawicielami szlachty i zamożnego mieszczaństwa, ugodowymi i nieugodowymi, założycielami i założycielkami zgromadzeń zakonnych, a także osobistościami, które kwestionowały ich użyteczność, wybitnymi specjalistami i publicystami .Wystarczy wspomnieć chociaż o niektórych, jak Małgorzata Sabaudzka, Alessandro Rossi, Francesco Acri, Alfonso Capecelatro, Antonio Cardarelli, Tommaso De Amicis, Nicola Amore, Celestino Summonte, Lina Crispi, Matilde Serao, Giuseppe Zanardelli, Luigi Bodio, Luigi De Matteis, Augusto Conti, Gottardo Scotton, Geremia Bono-melli, Gaetano Zocchi oraz wielu innych, różniących się wyznaniem religijnym i wykształceniem kulturalnym, którzy w ostatnim trzydziestoleciu XIX wieku działali bezinteresownie i z pasją, by nadeszły lepsze czasy.
Adwokat zarządzał pompejańskimi dziełami aż do stycznia 1906 roku, kiedy postanowił odstąpić wszystko papieżowi. Bolesne przeżycia tamtych miesięcy, których kulminacją było przekazanie każdej rzeczy Stolicy Apostolskiej, poza powodami, jakie zostały już omówione, stanowiły także efekt zaniepokojenia Piusa X o przyszłość Sanktuarium i dzieł. Potwierdza to jedna notatka Longa: "Powód dekretu. Papież jest przestraszony moją śmiercią - bez rachunkowości, bez pewności dochodów. Kto wie, w czyje ręce przejdzie Sanktuarium, podatki. Architekt kościoła może wołać o wynagrodzenie, krewni itd.". Niemniej jednak decyzja o wyrzeczeniu się wszystkiego, nawet jeśli poważnie umotywowana, kosztowała go wiele cierpienia.
W każdym razie prześladowanie, którego był przedmiotem, jak słusznie stwierdzono, "zaciążyło ogromnie na jego życiu, ale nie zdołało sprawić, że zniknął (poza kilkoma chwilowymi wybuchami o niewielkim znaczeniu) chrześcijański sens, jakiego niektóre bolesne doświadczenia nabierają dla pewnych ludzi wezwanych do zadań o wyjątkowej wadze w Kościele".
Ponad trzydzieści lat temu Gabriele De Rosa zauważył, że gdyby papieski katolik z końca XIX wieku odkrył odludną ziemię, jaką była ta z Pompejów, być może "założyłby komitet parafialny, a obok niego stowarzyszenie wzajemnej pomocy lub spółdzielnię czy bank rolny". Longo natomiast nie uczynił nic z tych rzeczy. Jemu "obce były formy katolickiego protestu".
Nie oznacza to, że ignorował wydarzenia toczące się we Włoszech. Znał prawa przewrotne wobec majątku kościelnego i niektóre mechanizmy społeczne, uniemożliwiające chłopcom zapewnienie sobie przyszłości godnej człowieka czy zmuszające młode kobiety do wkroczenia na drogę prostytucji. Lecz on nie odczytywał tego wszystkiego w politycznej perspektywie. W jego pismach nie pojawia się żadna wzmianka o opozycji między "państwem rzeczywistym" a "państwem prawnym", tak częstej w publicystyce ostatnich dziesięcioleci XIX wieku. Interesowała go religijna niewiedza i ogromna bieda chłopów z Doliny Pompejańskiej, o których instytucjonalnie wyznaczone władze nie dbały albo którym nie były w stanie pomóc. Taka postawa była jego niezmiennym stylem życia.
W grudniu 1914 roku, podczas gdy wielka wojna przyczyniała się do wykrwawienia Włoch i Europy, on nie stanął w szeregach tych katolików, którzy próbowali usprawiedliwić działanie ich rządów w imię sprawiedliwości albo prawa, pogwałconych siłą armii lub nawet w imię obrony wiary i chrześcijańskiego państwa. W trakcie konfliktu, w Pompejach modlił się cały czas o pokój. Kiedy następnie pokój był bliski, modlił się do Regina pacis "o pokój w sprawiedliwości, pokój w triumfie, pokój w tej miłości, która z przeciwników nie czyni wrogów, lecz z wrogów czyni braci". Kończył: "Gdzie nasza nadzieja? Nie w ludziach, lecz w Maryi, w Dziewicy Różańcowej".

O AUTORZE

Antonio Illibato. Neapolitański prezbiter, członek Komitetu naukowego czasopisma "Rivista di Storia Sociale e Religiosa del Mezzogiorno. Campania Sacra" i dyrektor Archiwum Historycznego Diecezji Neapol. Jest autorem licznych esejów i artykułów z dziedziny historii religijnej oraz oświaty.
Wśród najnowszych publikacji wymienić należy: La compagnia napoletana del Bianchi della Giustizia. Note stolico-er itiche e inventario dell'archivio, M. D'Auria Editore, Neapol 2004; Caterina Volpicelli donna della Napoli dell'Ottocento, Rubettino Editore, Soveria Mannelli 2008; La ricerca storica sulla Chiesa durante la crisi modernista nelcarteggio Galante-Mallardo,vr "Campania Sacra" 40-41 (2009-2010); Vescovo e senatore. Gennaro di Giacomo dal Regno Borbonico all'Unita dLtalia, M. D'Auria Editore, Neapol 2013; Lafamiglia di Giambattista Vico, Verbum Ferens, Neapol 2016.

PUBLIKACJE POMPEJAŃSKIE W JĘZYKU POLSKIM

KSIĄŻKI AUTORSTWA BARTOLA LONGO
"Historia sanktuarium w Pompejach", Wydawnictwo Rosemaria 2017.
"Cuda i łaski Królowej Różańca Świętego w Pompejach", Wydawnictwo Rosemaria 2010.
"Miesiąc ku czci św. Józefa", Wydawnictwo Rosemaria 2016. "Nabożeństwo dwudziestu sobót", Wydawnictwo Rosemaria 2017. "Modlitwa z wiarą", Wydawnictwo Rosemaria 2018.
"Matka Boża Pompejańska ratuje dzieci więźniów", Wydawnictwo Rosemaria 2016.

INNE PUBLIKACJE
"Bartolo Longo. Od kapłana szatana do apostoła różańca", Marek Woś, Wydawnictwo Rosemaria 2012.
"Różaniec i nowenna pompejańska. Kompendium", Marek Woś, Wydawnictwo Rosemaria 2011.
"Nowenna pompejańska. Historia, instrukcja, świadectwa", Marek Woś, Wydawnictwo Rosemaria 2011.
"Najpiękniejsze świadectwa nowenny pompejańskiej", Wydawnictwo Rosemaria 2014.
FILMY NA DVD
"Tajemnica nowenny pompejańskiej" - zawiera filmy "Pompeje. Miasto Maryi", "Bartolo Longo. Człowiek miłosierdzia", "Nowenna pompejańska w Polsce". Łączny czas: 2:05. Wydawnictwo Rosemaria 2015.
"Bartolo Longo" - Książka biograficzna oraz dwa filmy na płycie DVD: polska adaptacja włoskiej produkcji pt. "Różaniec i miłosierdzie" oraz "Bartolo Longo. Człowiek miłosierdzia. Czas trwania: 1:40. Wydawnictwo Rosemaria 2016.

Zgłoś problem

Użyj poniższego formularza aby zgłosić ewentualne problemy z plikami udostępnianymi na tej stronie. Opisz dokładnie problem i wskaż czego on dotyczy.

Przejdź do listy książek
Centrum Wsparcia Dydaktyki
Biuro ds. Osób z Niepełnosprawnościami
ul. Dobra 55,
00-312 Warszawa
Pokój 0.070 Parter
tel. 22 55 24 222
fax. 22 55 20 224
email: bon@uw.edu.pl

Strona główna BON: www.bon.uw.edu.pl
  • Deklaracja Dostępności
  • O Akademickiej Bibliotece Cyfrowej
  • Regulamin Nowej ABC

Fundusze Europejskie Uniwersytet Warszawski Level UP Unia Europejska

Fundusze Europejskie Uniwersytet Warszawski

Level UP Unia Europejska

Nowa konwersja dostępna jest na Twojej półce

Wykonała się konwersja pliku, którą zleciłeś.

Przejdź na półkę Konwersje aby pobrać plik.

Nowa konwersja dostępna jest na Twojej półce

Wykonała się podgląd pliku, który zleciłeś.

Przejdź na półkę Zbiory przeglądane on-line aby skorzystać z czytnika on-line.